18.01.2011 | Czytano: 1099

Walka z własnymi słabościami (+zdjęcia)

- Zagrali z nami jak profesorowie, a my robiliśmy tylko wiatr na lodzie – skomentował wyczyny tyskich i nowotarskich hokeistów jeden z fanów „Szarotek”. Ta wypowiedź najbardziej obrazuje poczynania obu drużyn. Podhale – już tradycyjnie – rozpoczęło od dwóch goli w „plecy”. Tym razem jednak górali nie było stać na pościg.

W pierwszych minutach Bagiński i Parzyszek przetrzepali parkany Rajskiemu, a z drugiej strony Michalski był sam przed Sobeckim, lecz nie uderzył z backhandu. Nim przełożył krążek na forhand został zablokowany. Obiecujący początek zapowiadał emocje w kolejnych minutach, tymczasem...

– Grają w odganianego – skomentował wydarzenia na tafli jeden z kibiców. Krążek bez zawodniczej kontroli przemieszczał się bezładnie od bramki do bramki. W połowie tercji Podhale grało w przewadze, ale fatalnie. O mały włos, a straciłoby gola. Vitek jednak nie dał rady Rajskiemu. Gdy tyszanin opuścił ławkę kar Csorich w swoim stylu najechał na bramkę, otrzymał krążek od Garbocza zza bramki i zmusił sędziego bramkowego do zapalenia czerwonego światełka za bramką Podhala.

Robimy dużo wiatru, a oni cieszą się z gola – zauważył cytowany już kibic. Gol dodał animuszu tyszanom, którzy przez blisko minutę zamknęli gospodarzy w tercji i urządzili sobie ostre strzelanie. Na szczęście dla górali załadowali do karabinków ślepaki. W pewnym momencie „gumę” przechwycił Bakrlik i...przestrzelił Sobeckiego. Kauczukowy przedmiot znalazł się za jego plecami, lecz nie przekroczył linii bramkowej. Nowotarżanin próbował dobijać, lecz Sobecki zdołał naprawić swój błąd. W 17 minucie Krzak z zakrystii – jak mawiają hokeiści – ulokował krążek w bramce „Szarotek”. Chwilę później Vitek i Csorich mogli podwyższyć prowadzenie, a w odpowiedzi Sobecki zatrzymał Rajskiego.

- Mamy opasły materiał do analizy – mówi Jarek Różański. - Kolejny raz zaczynamy od 0:2, chociaż początek był obiecujący.

Gospodarze drugą tercję rozpoczęli najgorzej jak tylko można. Goście widocznie przeczyścili karabinki, załadowali ostrą amunicję i już w 17 sekundzie trafili w „dziesiątkę”. Trzy minuty później goście przeprowadzili kapitalną akcję, godną kamer filmowych. Krążek jak po sznureczku wędrował od kija Bagińskiego do Šimička, a ten „do pustaka” nagrał Woźnicy.

Samozadowolenie dopadło gości przy stanie 5:0, kiedy grali w przewadze. Wydawało im się, że kolejne bramki same będą wpadać, że gospodarze padną przed nimi na kolana. Na luzie rozgrywali zamek, z wielką nonszalancją i... zostali skarceni. Najpierw Różański przechwycił podanie Jakeša i uradował kibiców, a 63 sekund później Bomba wyłuskał krążek na niebieskiej linii własnej tercji i prostopadłym podaniem uruchomił Neupauera, któremu właśnie skończyła się kara. Wymarzonej okazji nie zmarnował. Bramki uskrzydliły miejscowych, którzy z większym impetem zaatakowali.

- Przerwa wybiła nas z animuszu i nasz impet wyraźnie osłabł. Zapłaciliśmy za błędy – przekonuje „Różak”.

- Nie można takich błędów popełniać – pieklił się drugi trener Tychów, Dominik Salamon. - Przecież nawet juniorom się tego nie wybacza, a co dopiero doświadczonym zawodnikom. Stracić dwa gole w minutę grając w przewadze, to nie mieści się w głowie.  To mogło nas drogo kosztować, bo „Szarotki” złapały wiatr w żagle. Na szczęście szybko się odbudowaliśmy i już do końca graliśmy konsekwentnie, to co sobie założyliśmy przed meczem.

W trzeciej tercji widzieliśmy tylko jeden gol. Krążek zatrzepotał w siatce podhalańskiej bramki. W 59 minucie rozgrzały widownie trzy pojedynki boksersko-zapaśnicze. O dziwo, przy naszym rygorystycznym gwizdaniu, żaden z zawodników nie otrzymał kary meczu.

Podhale zagrało słabe spotkanie. Nie potrafiło wykorzystać przewag, akcje nie miały tempa i dokładności. Nawet powrót do ustawienia Baranyka i Barklika z Jastrzębskim na nie wiele się zdał. Co prawda „Franek” ostemplował słupek, ale to wszystko czym postraszono tyszan.

- Szpital panuje zespole – twierdzi Jacek Szopiński. – Nie mógł zagrać Gaj, a K. Bryniczka i Baranyk wystąpili z wysoką temperaturą. Szatnia kasła, jeden od drugiego się zaraża.  To miało wpływ na naszą dyspozycję. Brakowało sił w starciach pod bandami i koncentracji. Już w Jastrzębiu dopadł nas wirus, a trudny i waleczny pojedynek zrobił swoje. Dzisiaj walczyliśmy nie tylko z przeciwnikiem, ale przede wszystkim z własnymi słabościami. Dwie pierwsze bramki straciliśmy po prostych błędach. Nam nic nie wchodziło., a mielismy okazje. Wydawało mi się, że po przerwie będziemy w stanie gonić wynik, a tymczasem szybko otrzymaliśmy kolejne ciosy. Gdy zdobyliśmy dwa gole, liczyłem, że w moich podopiecznych wstąpią nowe siły i powalczą.

MMKS Podhale Nowy Targ – GKS Tychy 2:6 (0:2, 2:3, 0:1)
0:1 Csorich (Garbocz, R. Galant) 10:24,
0:2 Krzak (R. Galant, Śmiełowski) 16:19,
0:3 Vitek 20:17,
0:4 Woźnica (Šimiček, Bagiński) 23:23,
0:5 Šimiček (Vitek) 32:50,
1:5 Różański 35:22 w osłabieniu,
2:5 Neupauer (Bomba) 36:35,
2:6 Woźnica (Šimiček, Bagiński) 43:38 w przewadze.

Sędziowali: Radzik oraz Przyborowski i Syniawa z Krynicy.
Kary: 22-24 min.
Widzów 1000.

Podhale: Rajski – K. Kapica, Łabuz, Czuy, K. Bryniczka, Różański – Dutka, W. Bryniczka, Baranyk, Neupeuer, Kmiecik – Sulka, Cecuła, Michalski, Jastrzębski, Bakrlik – Bomba, Tylka, Kos. Trener Jacek Szopiński.
GKS Tychy: Sobecki – Gwiżdż, Kotlorz, Witecki, Parzyszek, Vitek – Jakeš, Mejka, Woźnica, Šimiček, Bagiński – Csorich, Śmiełowski, Krzak, Garbocz, R. Galant. Trener Jiři Šejba.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama