16.01.2011 | Czytano: 1087

Mikroskala przeobrażeń (+zdjęcia)

Od 7:1 do 0:4 to niejako mikroskala przeobrażeń szeregów Podhala i Stoczniowca. W sobotę gdańszczanie poczynali sobie wyjątkowo bezbarwnie, jakby przyjazd w góry był jedynie krajoznawczą wycieczką. Nazajutrz oba zespoły przeszły ogromną metamorfozę. Tym razem w roli głównej wystąpili przybysze znad morza.

Dotychczas kluby te grały w pierwszej lidze. Obecnie, z pozostałą juniorską trójką utworzyły oddzielną grupę, walczącą o... przysłowiową pietruszkę, bowiem wszystkie zespoły mają zapewniony udział w finałach mistrzostw Polski. Wydawałoby się, że zawodnicy nie będą mieli motywacji do walki na całego, tymczasem nowotarskie konfrontacje tego nie potwierdziły. Walka w obu spotkaniach była ostra, kości i bandy trzeszczały, a i sędziowie nie narzekali na brak pracy. Byli tacy, których trzeba było wysłać pod prysznic jeszcze przed zakończeniem regulaminowego czasu.

Sobotnia potyczka bardzo dobrze ułożyła się dla Podhala. Szybko zdobyte prowadzenie 3:0 wprowadziło spokój w szeregi górali, nieraz nawet za błogi spokój, jak na początku drugiej tercji, gdzie mieli problemy ze skutecznym zakończeniem akcji. Niemniej w tym spotkaniu praktycznie wszystkie zagrania wychodziły podopiecznym Łukasza Gila. Akcje miały tempo, rozmach i siały spustoszenie w szeregach obronnych gości. Na dobrą sprawę przybysze znad morza mogą podziękować przeciwnikowi, że ten w pewnych momentach miał źle nastawione celowniki.

Kilkanaście godzin później kibice nie poznawali zwycięskiego zespołu. Przecierali oczy ze zdumienia. Górale grał niemrawo, nie mogli zmusić krążka do posłuszeństwa. Nowotarżanie zapomnieli też, iż hokej to gra zespołowa i preferowali indywidualne pokazy. Najczęściej kończyły się one stratą krążka. Jeśli już ktoś zdecydował się na podanie, to było albo na łyżwę, albo za plecy kolegi, albo partner musiał wyciągać się jak długi, by dosięgnąć „gumy”. To była woda na młyn przyjezdnych, którzy szybko skarcili gospodarzy za niefrasobliwość w defensywie. Nowotarżanie wzięli się do roboty dopiero wtedy, gdy na tablicy świetlnej paliła się cyfra dwa pod nazwą Stoczniowiec i zero pod Podhalem. Wtedy jednak bramkarz gości bronił jak w transie. Wyłapywał strzały z dystansu, wychodził obronną ręką z sytuacji sam na sam. Do tego gdańszczanie, o lepszej „fizyce”, grali bardzo twardo, rozbijając gospodarzy po bandach. To miało wpływ na postawę Podhalan w ostatniej tercji. Niby „próbowali” atakować, ale ich impet słabł z każdą minutą i udaną interwencją bramkarza Stoczni. Zaś trzeci gol stoczniowców dopełnił reszty. – Nasi mają mgłę przed oczyma. To efekt ostrych starć. Sporo sił kosztowała nas walka ciało w ciało – skomentował Andrzej Słowakiewicz. Potem gospodarze już tylko szamotali się, czego efektem była utarta czwartego gola.

MMKS Podhale Nowy Targ – Stoczniowiec Gdańsk 7:1 (3:0, 2:0, 2:1) i 0:4 (0;1, 0:1, 0:2)
Bramki dla Podhala: Puławski 2, Kaczorowski, Wcisło, Kolasa, Bryja, R. Mrugała.

MMKS Podhale: Niesłuchowski; R. Mrugała – Bielak, Szumal – Gacek; Zembal – Puławski – Kos, P. Wielkiewicz – Wcisło – Kolasa, Kaczorowski – Woźniak – Mielniczek, Bryja. Trener Łukasz Gil. W rewanżu za Puławskiego i Kosa zagrał K. Sulka i Plewa.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama