12.08.2010 | Czytano: 2158

Tak przechodzi się do historii

27 – letni nowotarżan Tadeusz Błażusiak, najlepszy motocyklista świata w ekstremalnym enduro jest gościem w rodzinnych stronach. Mieszka w Andorze, a cały rok jest w ciągłych rozjazdach, „skacząc” z kontynentu na kontynent. Niespodziewanie w miniony piątek zjawił się w Nowym Targu i wziął udział w Tour de Pologne Amatorów. Była więc okazja, by porozmawiać z nim.

Motocyklowy świat mówi o nim „wielki” lub – po krasie w Stanach Zjednoczonych - „niezniszczalny”. Ameryka, gdzie sporty motorowe są niezwykle popularne, nim się zachwyca. W ojczyźnie jest prawie zupełnie nieznany.

 

/uploads/galleries/l/6b438f25389e6ddb19a82cac4641c9ec.jpg

Tendencja do szaleństwa
Przygodę z motocyklem rozpoczął do trialu. Osiem razy sięgał po mistrzostwo Polski, wywalczył tytuł mistrza Europy, został ósmym zawodnikiem świata. Miał talent, a do tego wcześnie wsiadł na motocykl.

- Na motocyklu jeździł mój pradziadek, dziadek i ojciec – mówi. – Szczególnie tata był zwariowany na tym punkcie. W wieku 5 lat dostałem od niego motocykl i...tak to się zaczęło.

Starsi kibice trialu zapewne pamiętają młokosa, który w trakcie zawodów popisywał się ekwilibrystycznymi sztuczkami między drzewami, skacząc z głazu na głaz, czy pokonując 2,5 –metrowe półki. Przykuwał uwagę wszystkich, bo wszystkie ewolucje wykonywał bezbłędnie, lepiej niż niektórzy startujący zawodnicy. „Taddy” nie mógł jednak startować, gdyż nie miał...prawa jazdy.

- Ma pan doskonała pamięć – dziwi się. – Byłem wtedy za młody na kartę motorowerową. Startowałem w wielu imprezach, ale poza konkursem. Od małego miałem tendencję do lekkiego szaleństwa. Robiłem niebezpieczne rzeczy, nie myśląc o konsekwencjach. Wygrywałem z zawodnikami starszymi o dziesięć lat. Nie mogłem jeździć w Polsce, więc 12 – latkowi złożono propozycję z Hiszpanii. I tak z hobby zrobiło się zawodowstwo.

/uploads/galleries/l/9422ba2de436a6d68bfb7a23d96a80a9.jpg

Przypadkowa… gwiazda
Kto wie, czy świat odkryłby fenomenalnego motocyklistę, gdyby nie przypadek. Co prawda Błażusiak był już znany w świecie motocyklowym, ale trial nie jest tak popularny jak rajdy ekstremalne, które ściągają tłumy widzów i bogatych sponsorów. Można zatem zarobić nieporównywalnie więcej niż w trialu. Stąd też pozostali mistrzowie tego sportu, śladem Polaka, przerzucają się na enduro.

/uploads/galleries/l/81e5a3542b83d18e04cfe9b327ea1259.jpg

Błażusiak trafił tam całkiem przypadkowo.
– W 2007 roku wszystko się zawaliło – wyznaje. – Zacząłem jeździć w stajni Bety. Miało być pięknie, a skończyło się rozstaniem. Kłopoty w trialu zmusiły mnie do zmiany dyscypliny. Za namową Bartka Obłuckiego wybrałem się na Erzberg Rodeo. Traktowałem to jako zabawę, kolejną przygodę, w dodatku na motocyklu nie przygotowanym do takiej próby, na Gas Gasie.

Mimo to zadziwił motocyklowy świat. Człowiek nie z branży okazał się rewelacją zawodów. Naruszył hermetyczny układ, pokonując wielce utytułowanych rywali. Tadek już w prologu zachwycił wszystkich świetną jazdą.

/uploads/galleries/l/aa73ce7be63277eb7317b183841bc511.jpg

– Wtedy przyszedł do mnie przedstawiciel KTM i zaproponował, bym w kwalifikacjach wystąpił na najnowszym motocyklu tej firmy. Zgodziłem się i...wygrałem. Podobnie było w finale Red Bull Hare Scramble. Dwa dni później dostałem propozycję podpisania kontraktu ze stajnia KTM – wspomina.

Współpraca czwarty rok. W każdym stracie nie pozostawia złudzeń, że w „te klocki” jest najlepszy. Jako jedyny dokonał wyczynu, który – jak twierdzą fachowcy - tylko on może go poprawić. Jako jedyny w 16 letniej historii Erzberg Rodeo wygrał go cztery razy z rzędu. Po drodze zgarnął Puchar Świata i mistrzostwo Ameryki w Endurocrossie.

/uploads/galleries/l/bdee7566f07fb629d0ce0a375093928b.jpg

Kontuzje są częścią tej gry
Dyscyplina, którą uprawia jest bardzo niebezpieczna. Jeden błąd, niespodziewana przeszkoda na trasie, awaria motocykla i nieszczęście gotowe. W sierpniu 2008 roku nowotarżanin miał groźny wypadek w trakcie oficjalnego treningu w Stanach Zjednoczonych. Przy prędkości dochodzącej do 100 km/h, będąc w trakcie wyskoku, zgasł mu silnik.

- Był podwójny stok, z dziurą w środku – wspomina. – Znalazłem się na końcu stoku na tylnym kole, odwróciłem się głową do tyłu i nie doleciałem do drugiego stoku. Spadłem. Połamałem kości twarzy. Miałem zapadnięty łuk brwiowy i dwa policzki, oderwaną szczękę i pokiereszowany nos. Teraz mam stalowo-tytanową twarz, z pięcioma płytkami i dwudziestoma śrubami. Pierwszy raz byłem tak poważnie pokiereszowany, ale nie miałem żadnej bariery psychicznej. Po sześciu tygodniach siedziałem już na motocyklu. No cóż....kontuzje są częścią tej gry.

Szybko odjeżdża
Nowotarżanin lubi szybkie trasy. – Szybko odjeżdżam rywalom, wypracowują sobie nad nimi przewagę – twierdzi. - Jeśli rajd przebiega wolno, jest ciasno, to wtedy nietrudno o kolizję. W sobotę czeka mnie start w Oklahomie, na największym torze w hali. Jest szybki. Będę mógł pokazać swój największy potencjał. Co nieznaczny, że będzie łatwo. Przeciwnicy tanio skóry nie sprzedadzą. Rywalizacja idzie o dużą stawkę i nie będzie zlutuj. Jestem dobrze przygotowany do trzech kolejnych startów o mistrzostwo Ameryki i myślę, że wszystko będzie OK.

/uploads/galleries/l/952ae50b889fa78126fe657df4ce82e8.jpg

Błażusiak mieszka w Andorze. – Całe sportowe życie spędziłem w Hiszpanii. Lubię tam przebywać, bo jest tam odpowiedni klimat, a ponadto góry, takie jak nasze. Można swobodnie trenować, nie trzeba się z pogodą przekomarzać.

Tekst Stefan Leśniowski 
Zdjęcia:  Jonty Edmunds, Mateusz Leśniowski oraz archiwum taddy.pl

Komentarze







reklama