10.07.2012 | Czytano: 1690

Zostałem „na lodzie”

Wielu sądzi, że sportowcy to mają klawe życie. Sporo kasy, wypasione samochody, ciągle na pierwszych stronach gazet. To tylko jedna strona medalu. Gdy jest dobrze. Wtedy jesteś potrzebny drużynie (klubowi), wszyscy niemal noszą cię na rękach, poklepują po plecach. Jesteś bożyszczem kibiców, oczkiem w głowie działaczy, którzy zbijają na tobie kapitał nie tylko wyborczy. Nie zawsze jednak jest tak różowo.

Nie daj Boże, żeby złapać kontuzję. Z uwielbienia, wpada się w zapomnienie. Wtedy ci, którzy jeszcze nie tak dawno omal nieba ci nie przychylili, odwracają się od ciebie na pięcie. Od pomocy trudno się doczekać. Na własnej skórze przekonał się o tym Kasper Bryniczka. Hokeista Podhala, niezwykle utalentowany, który ma na swoim koncie mistrzowski tytuł zdobyty w 2010 roku. Ocierał się o reprezentację kraju. Podhale wiązało i wiąże z nim ogromne nadzieje. Życie jest jednak brutalne. We wrześniu ubiegłego roku, w czwartym meczu ligowym z GKS Tychy, doznał kontuzji. Wtedy poznał tą drugą stronę medalu sportowca. Gdyby nie zainwestował własnych pieniędzy, dodajmy zaoszczędzonych, to czekałby na zabieg do… października tego roku! Nie przygotowywałby się z kolegami do nadchodzącego sezonu.

- Jestem dziewiąty tydzień po operacji – wyjawia. – Czuję się super. Na nogi postawił mnie doktor Ficek w Bieruniu. Przeszedłem etap rehabilitacji pod okiem Kazimierz Plewa. Zresztą nadal odwiedzam jego gabinet i korzystamy z jego fachowości i „złotych rączek”. To one sprawiły, iż moje kolano jest sprawne i mogłem z chłopakami podjąć treningi. Jeszcze nie na sto procent, ale stopniowo zwiększam obciążenia. Indywidualnie co wtorek jeżdżę na rowerze, z zespołem wykonuję inne ćwiczenia. Podczas przerwy urlopowej nie będę leniuchował, tylko nadrabiał zalęgłości w treningu, by na lód wyjść już pełnej gotowości.

- Scena z meczu z GKS Tychy zapewne długo ci spędzała sen z oczu. Wykluczyła się z czynnego życia sportowca na cały sezon.

- Nie była to wina zawodnika tyskiego. Po prostu przepadek. Do tego przykrego dla mnie wydarzenia doszło pod bandą w pierwszej tercji. Przeciwnik upadł mi na nogę i usłyszałem tylko trzask i było po sprawie. Uraz od razu wyglądał na groźny. Diagnoza była wstrząsająca – zerwane więzadło krzyżowe, naruszone boczne i uszkodziłem łękotkę.

- Dlaczego od razu nie skierowano cię na zabieg?

- Lekarz klubowy doktor Wojciech Wolski przeprowadził zabieg artroskopii kolana i usunięcie łękotki. Według zapewnień miałem wrócić do gry po trzech miesiącach. Zapewniano mnie, że bez więzadła krzyżowego można grać, bo rolę stabilizującą pełni mięsień czworogłowy. Przeszedłem rehabilitację i w grudniu wznowiłem treningi. Wydawało się, że od nowego roku wrócę do zespołu, do gry. Tymczasem na jednym z ostatnich treningów, w ostatniej jego fazie, gdy ćwiczyliśmy grę w przewadze, zahamowałem gwałtownie i pękła łękotka. Zrobił się ogromny krwiak i zrozumiałem, że nie można igrać ze zdrowiem, że trzeba w stu procentach dojść do pełni zdrowia.

- Dla mnie nie zrozumiałe jest, że z operacją czekałeś aż do zakończenia sezonu?

- Chciałem szybko pójść na stół operacyjny. Odwiedzałem gabinety lekarskie. Jeden człowiek podjął się załatwienia zabiegu w Krakowie, ale okazało się, że były to puste słowa. Wróciłem do lekarza klubowego, który skierował mnie do Zakopanego. Tam wyznaczono mi termin operacji na październik 2012 roku. Po sezonie Rafał Dutka zdecydował się na operację w Bieruniu u dr Ficka i poszedłem w jego ślady. Trener Jacek Szopiński załatwił mi u niego wizytę i okazało się, że bez operacji się nie obejdzie. Był ciut zdziwiony, że tak późno.

- Gdzie byli działacze klubowi? Zostawili cię na pastwę losu?

- Nic nie zrobili w mojej sprawie. Za operację sam musiałem sobie zapłacić 11 tysięcy złotych. Dobrze, że miałem oszczędności. Z wypłatami w klubie było krucho, ostatnią otrzymałem w grudniu. Odebrano mi też stypendium. Zabolało mnie to, bo zostawiono mnie „na lodzie”. Dostawałem tylko chorobowe z ZUS. Cześć pieniędzy odzyskałem z ubezpieczenia, ale nie pokryły kosztów operacji.

- Kontuzję złapałeś w dyskotece? Nie w miejscu pracy?

- W pracy, ale w kontrakcie nie było takiego zapisu. Przysługiwała mi jedynie pomoc medyczna. Nie odzyskam już tych pieniędzy.

- Z wysokości trybun oglądałeś walkę kolegów o byt. Serce nie bolało?

- Bolało, bolało. Chciałem im pomóc, ale fizycznie było to niemożliwe. Dlatego wspierałem ich duchowo, dobrym słowem w szatni. Stało się. Teraz trzeba się spiąć i wrócić do ekstraklasy. Z informacji, jakie do mnie docierają, jesteśmy jedyną pierwszoligową drużyną, która profesjonalnie przygotowuje się do sezonu. Mam nadzieję, że to zaprocentuje w lidze. Jeśli nie wrócimy do ekstraklasy, to po seniorskim hokeju w Nowym Targu.

Stefan Leśniowski

 

Komentarze







reklama