24.01.2010 | Czytano: 1941

Mistrzowskie rozdania (+zdjęcia)

Mistrzynie Polski zjawiły się w stolicy Podhala w zaledwie 10 – osobowym składzie i w przedmeczowych wypowiedziach troszkę się asekurowały. Bały się, że opadną z sił, tymczasem oba spotkania rozstrzygnęły na swoją korzyść.

- Nie był to żaden kamuflaż z naszej strony – tłumaczy trener Energia Olimpia, Bogdan Zajdziński. – Mieliśmy problemy ze skompletowaniem składu. Od iluś sezonów nie zgraliśmy na dwie pełne piątki. Obawiałem się o kondycję. Być może ostatni obóz kondycyjny pomógł w pewnej wygranej. W bramce miałem debiutantkę, która do tej pory była trzecią golkiperką.

Skąpy skład, ale były w nim zawodniczki, które na ostatnich mistrzostwach świata odgrywały czołową rolę w biało - czerwonych barwach. Kwiecińska, Mroch, Waksmundzka – to one nadawały ton rywalizacji. Bardzo spokojnie zagrały, pozwoliły się wyszumieć gospodyniom, a potem przystąpiły do niszczycielskiej roboty. Przez dwie tercje optyczną przewagę posiadały góralki, ale praktycznie nic z niej nie wynikało. Sorry, zdobyły gola, ale... po prezencie bramkarki, która zostawiła odkryty krótki słupek. Gdańszczanki zaś zwalniały tempo akcji, usypiając przeciwniczki. Dały się uśpić, bo z upływem czasu jakoś mało energicznie atakowały gdańską świątynię. Jak na mój gust zbyt rzadko decydowały się też na strzał. Chciały jeszcze odegrać koleżance piłeczkę na czyste pole i...ta padała łupem rywalek. Stąd momentami gra była szarpana, brakowało płynnych akcji i widowisko było nieciekawe. Nawet słupek Sarny Pohrebnej nie zmieni tej opinii.

Przełomowym momentem meczu był rzut karny w 42 minucie podyktowany za uderzanie, a niewykorzystany przez E. Bryniarską. Miało to miejsce przy stanie 1:1. Potem na parkiecie popisowe akcje rozgrywały gdańszczanki. Szczególnie ich czwarte i piąte trafienie było godne filmowych kamer. Kwiecińska kapitalnie odegrała piłeczkę z narożnika boiska do Mroch, która nadbiegła na przeciwległy słupek, dostawiła łopatkę kija i ażurowy przedmiot zatrzepotał w siatce. Przy kolejnym golu Łęgowska rzuciła piłeczkę między dwie obrończynie i Krawczyk trafiła w okienko. Jeszcze w 53 minucie sytuacji sam na sam nie wykorzystała Kwiecińska.

- Nie było to porywające widowisko – przyznała Monika Waksmundzka, wychowanka nowotarskiego unihokeja. – Tempo gry było niskie. Liczyłam, że gospodynie będą więcej biegały i nas zamęczą. Przez to grało nam się zdecydowanie lepiej.

- W trzeciej tercji nie zagraliśmy na sto procent– twierdzi kapitan MMKS, Karolina Piekarczyk. – Popełniliśmy za dużo błędów, a bramka gdańszczanek była chyba zaczarowana. Nie wykorzystaliśmy sytuacji, które powinniśmy i to się zemściło. One niemal każdą kontrę zakończyły zdobyczą bramkową.

- Brakuje nam ogrania – twierdzi trener MMKS, Jacek Michalski. – Długa przerwa wybiła nas z rytmu meczowego. Gra nie była tak zorganizowana jakbym tego sobie życzył. Nie wychodziły strzały i podania.

Gdańszczanki do rewanżowego spotkania przystąpiły jeszcze bardziej osłabione. Trener Bogdan Zajdziński miał do dyspozycji tylko osiem zawodniczek w polu. Wypadła Monika Guzik, która w sobotę z grymasem bólu opuściła parkiet. Nie przeszkodziło to mistrzyniom, odnieść pewne zwycięstwo.

Kto wie jednak jak potoczyłyby się losy spotkania, gdyby w pierwszych fragmentach meczu gospodynie wykorzystały trzy „setki”. Skuteczność to w tej chwili największy problem nowotarżanek. Nie dość, że mało strzelają z dystansu, to jeszcze pod bramką nie potrafią wepchnąć piłeczki nawet do pustej bramki. Kuriozalną sytuację mieliśmy w końcówce meczu. Krzystyniak (najbardziej aktywna z gospodyń) zachowała się jak obrończyni przeciwnej drużyny, wybijając piłeczkę z pola bramkowego. Po uderzeniu tej zawodniczki piłka wpadła do bramki, ale było to samobójcze trafienie. Podhalanka strzelała z ostrego kąta, piłeczka odbiła się od nogi Waksmundzkiej i zaskoczyła ostatnią instancję przyjezdnych.

Unihokeistki znad morza również objęły prowadzenie po strzale, powiedzmy samobójczym. Waksmundzka z zerowego kąta (chyba chciała dograć pod bramkę), trafiła w kask K. Guzik i piłeczka zatrzepotała w siatce. Dla wychowanki nowotarskiego unihokeja bilans wyszedł więc na zero. 92 sekundy później kapitalnym dalekim wyrzutem od bramki Tołysz rozpoczęła akcję ofensywną, piłeczka trafiła do Mroch, a ta zrobiła to czego wymaga się od napastniczek, w dodatku z reprezentacyjnym stażem. W tych dwóch przypadkach potwierdziła się stara sportowa prawda, iż niewykorzystane sytuacje się mszczą.

- W pierwszej tercji odpowiadała nam bardzo wolna gra przeciwniczek. Mieliśmy sporo czasu na dokładne rozegranie akcji, znalezienie najlepiej ustawionej partnerki, można było swobodnie wyjść na pozycję – skomentował pierwsze 20 minut trener przyjezdnych, a zarazem kadry narodowej, Bogdan Zajdziński.

W poczynaniach gdańszczanek widać było pewną myśl taktyczną. Dziewczęta wiedziały co mają grać, jak rozprowadzać piłeczkę, w którym momencie przyspieszyć akcję, a kiedy ją zwolnić. Nawet w drugiej odsłonie, gdy miejscowe, po kontaktowym golu, zaczęły więcej biegać, przyjezdne umiejętnie wybijały je z uderzenia i skontrowały w najmniej spodziewanym momencie. Trzeci gol mistrzyń Polski był okrasą pojedynku. Akcja była szybka, na jeden dotyk i żadna z nowotarżanek nie zdążyła pokryć nadbiegającej na drugi słupek Stenki. Dostrzegła ją Krawczyk, która idealnie ją obsłużyła. W końcówce drugiej tercji Mroch rozklepała z Łęgowską defensywę góralek i ostatnia z wymienionych za moment utonęła w objęciach koleżanek.

- Gospodynie zagrały szybciej i w początkowej fazie mieliśmy troszkę trudności, ale szybko opanowaliśmy sytuację. Odpowiedzieliśmy dwoma golami, które odebrały ochotę do gry przeciwniczkom. W trzeciej tercji nie mieliśmy już sił i stąd mało precyzji było w naszej grze. Podania nie znajdowały adresatów. Na szczęście ten sam problem miało Podhale – przekonuje Bogdan Zajdziński.

- Duże pochwały dla mojego zespołu za waleczność i serce, które zostawiły na parkiecie – mówi trener MMKS, Jacek Michalski. –Niestety jak się strzela jednego gola, to trudno marzyć o wygranej. Brak skuteczności zaważał na niekorzystnym wyniku. Szczególnie żal okazji z pierwszych minut spotkania. Mogliśmy wtedy prowadzić 3:0, a tak dostaliśmy dwie bramki, które wpłynęły na naszą postawę w dalszej części meczu.

MMKS Podhale Nowy Targ – Energa Olipmpia Osowa Gdańsk 1:5 (1:0, 0;1, 0:4) i 1:4 (0:2, 1:2, 0:0)
I mecz:
1:0 – Spoiarz (11:12),
1:1 – Krawczyk (35:09),
1:2 – Łęgowska (45:46),
1:3 – Zajdzińska – Stenka (48:34),
1:4 – Mroch – Kwiecińska (49:38),
1:5 – Krawczyk – Łęgowska (53:43).

II mecz:
0:1 – Waksmundzka (10:01),
0:2 – Mroch – Tołysz (11:33),
1:2 – samobójcza (28:51),
1:3 – Stenka – Krawczyk (32:57),
1:4 – Łęgowska – Krawczyk (37:57).

Sędziowali: Ryszard Kaczmarczyk i Mariusz Sąder z Nowego Targu.

MMKS Podhale: K. Guzik; M. Bryniarska – Lech, Dębska – Grynia; Siuta – Sarna Pohrebny – Skiba, E. Bryniarska – Piekarczyk – Krzystyniak, Sopiarz, Tylicka. Trener Jacek Michalski.
Energa Olimpia: Tołysz; Waksmundzka – Zajdzińska, Noga – M. Guzik; Stenka – Kwiecińska – Mroch, Łęgowska, Krawczyk. Trener Bogdan Zajdziński. W drugim meczu nie grała M. Guzik.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama