17.05.2020 | Czytano: 12258

Został pan generałem

Pracując z młodzieżą co roku stawał z nią na podium mistrzostw Polski. Zdobywał tytuły we wszystkich kategoriach wiekowych. Wychował wielu zawodników, którzy przewinęli się przez wszystkie reprezentacje kraju.

W 2009 roku  został doceniony. Otrzymał nagrodę dla najlepszego trenera wychowawcy młodzieży w Małopolsce w plebiscycie dziennika Polska Gazeta Krakowska. - To dla mnie ogromna satysfakcja, że są ludzie, którzy docenili „czarną” pracę na dole – powiedział po odbiorze nagrody.
 

 
Nie miał jednak szczęścia w prowadzeniu seniorskich drużyn. Nie dlatego, że brakowało mu warsztatu, fachowości, zaangażowania w pracę, umiejętności stworzenia właściwej atmosfery w zespole, bo tego mu nie brakowało, ale…  Powodzenie trenera zależy również od tego, czy zostanie mu przydzielona do trenowania silna, czy słaba drużyna.  Czy też  pracodawcy są solidni, dotrzymują słowa w wywiązywaniu się z obowiązków wobec podwładnych. Tymczasem trenerski los go nie oszczędzał.
Trafiał do klubów, w których – z reguły – sytuacja finansowa była daleka od stabilnej, ale i tak pod jego kierunkiem drużyny osiągały wyniki lepsze niż ich organizacja. Niestety w przypadku Jacka Szopińskiego - bo o nim mowa – współpracownicy nie okazali się ludźmi honoru.
 
Niespodziewany  debiut
 
Debiut w prowadzeniu pierwszego zespołu „Szarotek” był niespodziewany. 20 lutego 2001 roku w drodze do Tychów na pierwszy mecz play off został mianowany przez sponsora na  „generała”. „Szopen”, ku zaskoczeniu wszystkich,  ograł tyskiego faworyta 5:0, a niżej podpisany relację z tego meczu zatytułował „Preludium Szopena”.
 
- To była dziwna sytuacja. Wydarzyła się przed wyjazdem na pierwszy mecz play off z Tychami. Trenerem był wtedy Andrzej Słowakiewicz, a ja jego asystentem. Prezes kazał nam jechać, ale pozostawił Andrzeja na rozmowach. Stwierdził, iż go później dowiezie. W drodze otrzymałem telefon: „Został pan generałem. Andrzej nie jest już trenerem. Życzę powodzenia” – usłyszałem od prezesa – wspomina popularny „Szopen”.
 
Zaledwie trzy dni był „generałem”. Jego następcą został ukraiński trener reprezentacji uniwersjadowej ( impreza rozgrywana była w Nowym Targ) Władimir Andriejew.

 

- W drugim meczu z Tychami „dowodził” Andrzej Słowakiewicz. Wtedy działacze zdecydowali, że wprowadzają nowego człowieka. Andriejew prowadził zespół w zaledwie dwóch spotkaniach i oba przegrał. Przekonał się, że klub nie jest mocny i wyjechał. Zajęcia szkoleniowe nadzorował zza bandy, gdyż nie miał... łyżew. Ja mu asystowałem  – wyjawia  Jacek Szopiński.
 
Jacek ratuj!
 
To hasło obowiązywało w Podhalu, gdy działo się coś niedobrego. Działacze dobrze wiedzieli, że „Szopen” ma gołębie serce, mocno związany jest z Podhalem i  nigdy nie odmówi.  Przejmował zawsze zespół, który był w rozsypce. Musiał rozpoczynać jego budowanie.
 
- W 2001 roku, kiedy MMKS przejął drużynę od Podhala (likwidacja KS), otrzymaliśmy ją z Robertem Szopińskim, w rozsypce na kilkanaście dni przez rozpoczęciem rozgrywek. Nie dokończyliśmy sezonu. Roberta zwolniono. Pochopnie rozbito nasz duet. Na pewno nie mielibyśmy gorszego wyniku od tego później osiągniętego – mówił. 
 
Po Robercie  zespół przejął Stanisław Małkow, a Jacek został jego asystentem.  Jak  z Podhala wycofał się sponsor Wiesław Wojas, po zdobyciu mistrzostwa kraju (2010 r), on kolejny raz wcielił się w ratownika zasłużonego klubu razem z Tadeuszem Puławskim i Gabrielem Samolejem.  Gdyby jeszcze mieli graczy z mistrzowskiej drużyny, to można byłoby powiedzieć, że będzie miał z górki. Tymczasem wszyscy najlepsi obrali kierunek Sanok.  Pozostał  z armią swoich wychowanków. Na szczęście ich sobie wychował i miał kim grać.   Z nimi  wygrał baraż o ekstraklasę i zajął piąte miejsce. Okazali się lepsi w dwumeczu o jedną bramkę z sanoczanami.
 
- Naszym celem był awans do pierwszej czwórki. Nie został zrealizowany, ale zabrakło niewiele - doświadczenia i optymalnej dyspozycji Marcina Kolusza i Damiana Kapicy, którzy zagrali po kilku treningach, z urazem psychicznym po kontuzjach. Zabrakło też Kelly Czuya, motoru napędowego zespołu w grze ciałem, który musiał wyjechać do ojczyzny – oceniał występ swoich podopiecznych.


 
 Rok później „Szarotki” przegrały bój o utrzymanie z Toruniem i po raz pierwszy od powstania ligi nowotarżanie zostali zdegradowani. Ale też ekipa, którą dowodził była najmłodszą w lidze.  Jacek to mocno przeżył. Ale taki jest sport, takie jest życie.
 
Kierunek Opole
 
No i trafił do  Orlika Opole (2013 r), który grał  w pierwszej lidze. Do ekstraligi dostał się z „dziką kartą”, na preferencyjnych warunkach.
 
 – Z taką propozycją wyszła centrala, bo walka o awans była na styku z Janowem. Dostrzegła, że buduje się ciekawy zespól. Byliśmy bisko awansu, bo prowadziliśmy 2:1 meczach.  Miasto pomogło, bo noga podwinęła się piłkarzom nożnym i ręcznym. Hokej na tym skorzystał – twierdzi. 
 
 Pod jego wodzą beniaminek  był rewelacją w ekstraklasie. Młodzi zawodnicy harmonijnie się rozwijali.   W dwóch  pierwszych sezonach zajmował z drużyną  7 i 8 miejsce, co należy uznać za spore osiągnięcie.
 
- W pierwszym sezonie wygraliśmy z każdym przeciwnikiem – mówi z dumą. -  W najważniejszym momencie młoda drużyna złożona z wychowanków  nie wytrzymała presji.  Byli obcokrajowcy, niedrodzy, ale chcący się pokazać.  Zespół dobrze funkcjonował. Udało nam się ściągnąć Murraya, który trzymał tyły. Był ostają drużyny.  Kilka spotkań rozegrał Nikiforow, prawdziwa perełka. Szybko dostał lepszą ofertę i odszedł z drużyny. Z Unią Oświęcim przegraliśmy decydujący mecz o wejście do szóstki. To  był jeden z nielicznych meczów, który nie wyszedł Murrayowi.  Co strzał, to była bramka.  W kolejnym sezonie mieliśmy pewne miejsce w szóstce i wtedy przy „zielonym” stoliku PZHL wprowadził Sanok, który otrzymał punkty walkowerem za mecz  z Tychami.
 
Poszedł w odstawkę
 
„Szopen” zbudował zespół, który grał coraz lepiej, który był postrachem możnych, ale..  Władarzom drużyny z miasta polskiej piosenki zamarzyły się wielkie sukcesy.  Po tym jak sponsorem został koncern PGE, sternicy  zatrudnili Kanadyjczyka. No cóż, znowu nie miał szczęścia. Przyszły pieniądze, to jego już  nie było. Być może z kasą PGE odniósłby jeszcze większy sukces.
 
- Wtedy obowiązywało hasło „PGE dla Opola” – wyjawia Jacek Szopiński. – Piłka była nisko i zdecydowano, że pieniądze pójdą na hokej. Byłem praktycznie dogadany na kolejny sezon, ale wmieszał się agent. Drużyna była już zbudowana. Zajęliśmy co prawda ósme miejsce, ale Cichy i Szczechura przeszli do Sanoka. Nie mieliśmy szczęścia do bramkarza, bo Murray też nas opuścił,  a w dodatku zostałem z 15 zawodnikami na play off. Mimo kłopotów  łatwo skóry nie sprzedaliśmy. Miałem pretensje do działaczy, że pozwolili odejść zawodnikom w takim momencie.  Agent zapewniał działaczy, że Cichy, Szczechura i Murray  wrócą, a także ściągnie hokeistów  zza oceanu, ale był warunek, że trenerem ma być Kanadyjczyk. Tak mi się tłumaczyli działacze. Zostali przekonani, że nowa krew wprowadzi system kanadyjski i zawojuje ligę.  Był duży budżet, zespół był mocny, ale nic wielkiego nie zwojował. Mnie w tym czasie  dwie oferty uciekły i zostatałem bez pracy w ekstralidze. Skupiłem się na pracy z młodzieżą w Podhalu.
 
Przyjął przeprosiny
 
Okazało się, że Doug McKay nie był ostatnim  szkoleniowcem z kolebki hokeja, któremu nie wyszło na polskiej ziemi. Jak trwoga to… do Jacka Szopińskiego, cichego, spokojnego faceta, z łagodnym usposobieniem, ale wymagającego.   Przejął zespół, ale w drugim sezonie kłopoty finansowe sprawiły, iż nie dokończył sezonu.
 
- Zawodnicy  dzwonili i prosili mnie, żebym wrócił, bo prezesowi było niezręcznie. Nie byłem z działaczami w konflikcie.  Kibice byli oddani i chcieli, by w ich zespole byli wychowankowie. Przy Kanadyjczyku pięciu zostało „odstrzelonych”. Część udało mi się przywrócić do grania, ale część skończyło karierę. Drużyna, która była budowana od pierwszej ligi została rozwalona. Zacząłem ją składać na nowo. Udało się ściągną Baranyka, który był liderem zespołu. Pechowa kontuzja wyeliminowała go w play off,  z dziwnym regulaminem. Drużyna, która zajęła siódme miejsce mogła jeszcze spaść, bo były tylko dwa mecze. Janów ściągnął 9 zawodników, bo szykował się tylko na mecze z nami. Byliśmy zdecydowanie lepszą drużyną. Pierwszy mecz wygraliśmy w  dwucyfrowych rozmiarach, a w drugim  wypadło nam czterech kluczowych zawodników już do końca sezonu.  Wygraliśmy, ale do konfrontacji z Katowicami przystąpiliśmy z 13 zawodnikami. Ostra gra janowian rozbiła zespół.  W sezonie z katowiczanami  graliśmy na styku i była szansa, że w pełnym składzie mogliśmy przejść rywala. Błysnął wtedy Przygodzki. Pokazał, że potrafi grać. Udało mi się za małą kasę  ściągnąć Trandina, który obecnie  jest gwiazdą ligi. W kolejnym  sezonie zaczęły się problemy finansowe. Zbudowano w miarę dobrą drużynę, ale były zatory w wypłatach. Zaległości wypłacone zostały w styczniu, ale  wtedy z kolei  miasto nie przyznało dotacji. Stwierdziło, że Opole jest za małe na tak dużo  ekstraklasowych drużyn. Oczkiem był Gwardia, której wybudowano halę. Orlika utopino i nie dokończyliśmy sezonu.  Zawodnicy uciekali, bo były zaległości płacowe. Odszedł Trandin, Bychawski, Kostek i Przygodzki. Nie było kim grać.
 
Do sądu po wypłatę
 
Podobny los spotkał go Janowie w tym roku.  W obu przypadkach zawierzył nieuczciwym prezesom. Od początku sezonu pracował za friko, bo prezes tylko obiecywał i… na obiecankach się skończyło. Za wiele miesięcy pracy otrzymał tylko jedno honorarium. – Słyszałem tylko obietnice. Klub ma zaległości  w stosunku do mnie i zawodników. Prawnicy już się tym  zajmują – wyjawia.
 
 
Wcześniej, latem 2016 roku miał w Janowie krótki epizod. Namówiony przez Waldemara Klisiaka, przygotowywał zespól do występów w ekstralidze, ale ostatecznie janowianie nie otrzymali licencji. 
 
– Byłem tam trzy tygodnie. W sierpniu pracowaliśmy mocno, ale szybko się skończyło. Jak rozpadł się Orlik, Janów na tym skorzystał i awansował do PHL. Nie byłem zdecydowany, by jeszcze raz  podjąć się tej pracy. Tak nudzono, że  przekonali mnie do projektu. Drużyna była oparta na młodych graczach głównie swoich, Polakach i  maksymalnie z pięcioma obcokrajowcami. Nie było pieniędzy już we wrześniu. Pytałem się wielokrotnie w związku jak to jest możliwe, że  Naprzód dostał licencję. Odpowiadali, że w papierach wszystko się zgadzało. Ktoś powinien za to odpowiedzieć.  Traktowali Janów jak niechciane dziecko. Jak się okazało, że miasto wstrzymało dotację, to zdając sobie sprawę, że nie będą mieli wpisowego, wyrzucili zespól z ligi.   
 
Dumny z Kostka i Przygodzkiego
 
Osobny rozdział stanowi asystentura w reprezentacji prowadzonej przez Tomasza Valtonena. Finowi pomagali Marek Ziętara w roli drugiego szkoleniowca oraz  Jacek Szopiński. Po mistrzostwach świata w Tallinie Valtonen zrezygnował z ich usług. Zatrudnił swoich rodaków.
 
– Każdy znajdzie jakieś tłumaczenie.  Decyzje podejmuje selekcjoner. Wolał mieć Finów niż Polaków i tyle. Mnie się umowa skończyła. – tłumaczy.
 
”Szopen” może mieć ogromną satysfakcję, bo do kadry przeforsował Arkadiusza Kostka i Martina Przygodzkiego. To pod jego skrzydłami w Opolu, ci zawodnicy się rozwinęli. 
 
- Świetne chłopaki. Kostka polecałem Podhalu, gdy Opole się sypało. Szkoda, że nie skorzystali z tego, a przecież jego mama pochodzi z Nowego Targu.  Dzisiaj jest to jeden z najlepszych polskich obrońców.
 
Czy zobaczymy jeszcze Jacka Szopińskiego na trenerskim szlaku? – Na emeryturę się nie wybieram – mówi z uśmiechem. – Przez pandemię wszystko jest w zawieszeniu. Nie ukrywam, że dostałem propozycję z zagranicy. Na razie wszystko jest w uśpieniu.
 
Może wreszcie szczęście uśmiechnie się do niego i zostanie zatrudniony w stabilnym klubie, by oczekiwać efektów jego pracy  na miarę możliwości swoich i zespołu. Tego mu życzymy.


 
Jacek SZOPIŃSKI -  ur. 5.01.1964 r. w Nowym Targu. Wychowanek Podhala.
Kariera sportowa: Podhale (1982-91), HC Morzine (1991-93), Podhale (1994-96), GKS Katowice (1996-97), Podhale 1997-2001).  Czterokrotny  - mistrz Polski z Podhalem (1987, 1994-96) i wicemistrz (1986, 1990, 1998, 2000) oraz pięciokrotny brązowy medalista  (1984-85, 1989 z Podhalem i  1997 z GKS-em Katowice). Rozegrał w ekstraklasie 606 spotkań  i zdobył 232 gole oraz zanotował 202 asysty. Na ławce kar przesiedział 462 minuty. Mistrz Polski oldbojów (2002, 04 i 07).  W reprezentacji kraju rozegrał 109 spotkań i  strzelił 16 goli, olimpijczyk z Calgary; uczestnik ośmiu  turniejów o mistrzostwo świata, w tym dwa  w Elite.
Kariera trenerska: Polska U-18 (2008) i reprezentacji seniorów (2018-19 jako asystent); trener Podhala (2001, 2010 - 2012) asystent w Podhalu (2000, 2001/02), Orlik (2013-16), Naprzód (2016), Orlik (2017-19), Naprzód Janów (2019/20).
 
Stefan Leśniowski
 
 

Komentarze







reklama