02.07.2009 | Czytano: 1326

Podręcznikowa jazda Jasia

W słowackich Tylmačach. Odbyła się przedostatnia runda międzynarodowych mistrzostw Słowacji w motocrossie w klasie MX 85. Wśród 40 startujących znalazł się młody zakopiańczyk startujący w barwach Tatrzańskiego Klubu Motorowego, Jan Stachoń Tutoń, syn wielokrotnego mistrza kraju Józefa.

Jasiu bezstresowo jeździ na Słowacji. – Gdyby tak jeździł w kraju, to pewne ma „pudło” w mistrzostwach Polski – mówią jednym głosem fachowcy. Jasiu na słowackich torach czuje się jak ryba w wodzie. Śmiga, że aż miło. Nie zważa nawet na klasę rywali, a na Słowacji staruje nie byle kto. Od nazwisk z czołowych jeźdźców w Europie aż głowa może rozboleć. Zresztą zawody te traktowane były jako jedna z eliminacji do mistrzostw Europy środkowej, więc zjechali wszyscy najlepsi. Znaleźć się w pierwszej „piętnastce” to znaczące osiągnięcie. O takim jeźdźcu mówi się wtedy „gość”. Stachoń jest tym „gościem”, gdyż znowu namieszał w czołówce. Był blisko podium. O miejscach poza „pudlem” decydowały setne sekundy.

Warunki były arcytrudne. Mniejsze motocykle najbardziej to odczuły. – Nie startowałem jeszcze w takich warunkach. Błoto dostawało się wszędzie, do butów, kombinezonu. Motocykle się „gotowały”. Wszyscy się przewracali, koła były tak oblepione błotem, iż wydawało się, że nie będą się obracały. Ciężko się poruszały. Ześlizgiwały się na wirażach. Trzeba było bardzo uważać. Organizatorzy niestety nie zadbali o to, by można było umyć nasze rumaki. W kwalifikacjach ciężko było wykręcić dobry czas. Na szczęście, gdy wystartowaliśmy do pierwszego biegu przestał padać deszcz, bo w przeciwnym razie nie wyobrażam sobie co działoby się na torze – mówi Jasiu Stachoń Tutoń.

W pierwszym biegu młody zakopiańczyk zajął szóste miejsce, ale bardzo długo jechał na czwartej pozycji. Na ostatnim okrążeniu „dusił” mu się motocykl i na ostatnich metrach wyprzedził go Węgier. W drugim wyścigu wyszedł ze startu na 12 pozycji, został zamknięty na starcie, ale potem jechał „podręcznikowo” i przesuwał się coraz wyżej i wyżej. Wreszcie wysforował się na czwartą pozycję, gdy nagle… wyniosło go na zakręcie. Pokazał jednak charakter i walczył nadal. Niewiele, bo zaledwie 6 dziesiątych sekundy zabrakło mu do trzeciego zawodnika, a 36 setnych sekundy, by być czwartym. – Zabrakło czasu. Gdyby było jeszcze jedno okrążenie, to dogoniłbym dwóch rywali i stanąłbym na „pudle” – wzdycha Jasiu Stachoń Tutoń. - Czułem się świetnie, motocykl dobrze pracował. Ukończyłem bieg na piątym miejscu i identyczną lokatę zająłem w całym wyścigu.

Stefan Leśniowski

Komentarze









reklama