04.01.2013 | Czytano: 4119

„Perełki” Hołego

- Moje chłopaki wygrali swoje walki, w dodatku w dobrym stylu, więc nie można być niezadowolonym. Nie zabrakło im kondycji, siły i pomysłu. Wytrzymali psychicznie, bo stres był ogromny, spotęgowany występem przed własną publicznością. Praca przyniosła efekt – ocenia występ swoich zawodników podczas nowotarskiej gali MMA, Wojciech Hoły, trener Nowotarskiego Klubu Sportów Walki.

Kibiców cieszy, że wreszcie coś się działo na lodowisku. Narzekano na chłód, ale tak jest ogromny postęp, bo dotychczas hala przez pół roku stała pusta. Na pewno maj czy czerwiec bardziej odpowiadałby tej imprezie, ale… MMA zyskało nowych zwolenników. Po gali do NKSW zapisali się nowi kandydaci. 

- Można wybrzydzać, ale musimy się cieszyć, że w końcu coś się w Nowym Targu dzieje – mówi Wojciech Hoły. - Było trochę niedociągnięć, ale wszystkim się nie dogodzi. Było trochę zimno, aczkolwiek mnie było gorąco. Nie podobało mi się sędziowanie. Ważne, że pozytywnie rozpatrzyli mój protest.

W K1, w wadze do 63 kg, doszło do sędziowskiego skandalu. Okrutnie oszukany został nowotarżanin Adrian Krauzowicz. Sędziowie ogłosili remis. Dopiero po proteście, sędziowie zmienili werdykt, przyznając wygraną Adrianowi.

- Zabrakło mu rąk, ale wykończenia nogami były ładne i skuteczne. One przesądziły o jego wygranej – twierdzi Wojciech Hoły. – Adrian obrał dobrą drogę, zaczynając karierę od K1, czyli walk w stójce. Zdobędzie doświadczenie, to będzie przechodził na walkę w parterze. O ile będzie chciał, bo nikogo do niczego nie zmuszam. Staram się być elastyczny i szkolić chłopaków we wszystkich płaszczyznach.

Nie biłem się na ulicy
- Dlaczego wybrałeś ten sport? pytam Adriana Krauzowicza.
- Większość myśli, że jak uprawia sporty walki, to musi się bić na ulicy. Nic podobnego. Jestem spokojnym człowiekiem, unikam kłopotów. Nie inspirowały mnie też filmy. Całkiem przypadkowo trafiłem do tego sportu. Chodziłem na siłownię, gdzie zajęcia ze sztuk walki prowadził Łukasz Jarosz. Przyglądałem się i pomyślałem, dlaczego nie spróbować. Jeśli miesiąc nie wytrzymam, nie spodoba mi się, to zrezygnuję. Tymczasem złapałem bakcyla i nie mogę się go pozbyć. W tym sporcie pociąga mnie dreszczyk emocji, odmienny niż w innych dyscyplinach sportu. W nim trzeba mocno się wysilić, by nie dostać po „kufie”.

- Jak dostaniesz w „kufę” to długo boli?
- Zależy kto bije. Jeśli Wojtek Hoły, to głowa nawet trzy dni boli.

- Po gali długo bolała?
- Nie. Troszkę oczy, bo miałem podbite. Bolał goleń od uderzeń low – kickiem i stopa.

- Trener twierdzi, iż nie realizowałeś założeń taktycznych?
- Miałem zaczynać akcje rękoma, a kończyć kopnięciami. Trudno mi było łączyć te akcje, bo przeciwnik miał długie ręce i świetnie nimi operował. Wolałem punktować low – kickami, bo to były pewne akcje. Pewne punkty. Akcję górnymi kończynami średnio mi wychodziły.

- W sportach walki pewnym się jest wygranej, gdy rywal jest na deskach. Jeśli zwycięzcę wyłaniają sędziowie, to już z ich obiektywizmem różnie bywa. Przekonałeś się o tym na własnej skórze.
- Czułem się wygrany, bo byłem zdecydowanie lepszy, a sędziowie ogłosili remis. Mogłem rywala wcześniej posłać na deski, po kopnięciu go w splot słoneczny. Chłopak się przydusił, skulił i nie był w stanie mi oddać. Gdyby walka trwała trochę dłużej, to werdykt były pewny. Światło zgasło i uratowało przeciwnika.

- Jak się czułeś, gdy twoja ręka nie poszła w górę?
- Fatalnie. Remis był dla mnie porażką. Zostałem wyrolowany przez arbitrów. Kipiałem wprost ze złości. Jak schodziłem do szatni, to myślałem, że rozwalę lodowisko. Ba, wrócę i po męsku pogadam z sędziami.

- Do tego nie doszło, bo werdykt został zmieniony i zostałeś zwycięzcą.
- Nie wierzyłem, że protest zostanie pozytywnie rozpatrzony. Przywrócili zwycięstwo, ale ogłoszenia nie było już w klatce. To nie było takie same odczucie, jak zaraz po ostatnim gongu.

- Która to była twoja walka?
- Czwarta. Trzy wygrałem. Przegrałem pierwszą w życiu na punkty. Zjadła mnie trema, ale i rywal był mocny.

- K1 czy MMA?
- Przez rok trenowałem parter, ale dopiero od tego roku mam w planie poważnie się nim zająć. Będę startował w MMA, ale nie rezygnuję z walk w K1.

- Ten sport traktujesz poważnie czy dla zabicia czasu?
- Jeśli zdrowie będzie mi dopisywać, to nie będę się z nim rozstawał. Po skończeniu liceum mam zamiar studiować medycynę sportową. Zostać na stałe przy sporcie.

Złapał byka za rogi
Drugą „perełką” Wojciecha Holego jest Kevin Szaflarski. W Nowym Targu nie wystąpił, ale kilka dni wcześnie został amatorskim mistrzem Polski w MMA. Trzeba przyznać, że robi zawrotną karierę. Po pięciu miesiącach treningu, to potężne chłopisko (waży 120 kg) zmiotło czterech rywali.

- Przed nim sporo pracy jeśli chodzi o techniki w stójce, ale pracujemy nad ich wyeliminowaniem – przekonuje Wojciech Hoły. – Już jesteśmy umówieni z trenerem kadry narodowej, by szlifować te elementy. W parterze dobrze balansuje ciałem. Najważniejsze, że ma ogromne serce do walki.

- Jak tylko go zobaczyłem, to było widać, że ma smykałkę do tego sportu – twierdzi trener od walki w parterze, Łukasz Książek. – Szybko łapie, jest ambitny, systematyczny i dociekliwy. Zostaje po treningu, by coś więcej mu pokazać lub poprawić to co nie wychodziło na zajęciach. Jak na swoją wagę ma świetny balans ciałem. Chłopiska po 120 – 130 kg, które obserwuję na zawodach, nie są tak ruchliwe jak Kevin. Plusem Kevina jest charakter, typowo góralski, zadziorny, nie odpuszcza nawet w ekstremalnych sytuacjach. Dzięki charakterowi potrafi wyjść z niebywałych opresji. Innych jak tylko coś zaboli, to od razu klepią. Trzeba klepnąć, gdy sytuacja grozi kontuzją, ale niektórzy klepią bez walki, szybko się poddając. Za kilka lat chłopak nie będzie miał sobie równych w swojej kategorii.

Kevin sportową przygodę rozpoczynał od piłki nożnej w Czarnych Czarny Dunajec. Sportami walki, a szczególnie MMA zajmuje się od czterech lat. – Oglądam niemal wszystkie zawody, podpatruję najlepszych – mówi. – Treningi rozpocząłem przed pięcioma miesiącami. Od razu ćwiczyłem przekrojowo – stójkę, parter, a od środy będą w sekcji treningi z zapasów. „Lekcji” udzielał nam będzie trener z Krakowa. Początkowo nie myślałem o starcie, ale dość szybko łapałem o co chodzi w tym wszystkim. Nieźle mi szło, więc postanowiłem zaryzykować. Kiedy wychodzi się do walki adrenalina buzuje, jest dreszczyk emocji. Walka to sprawdzian twoich ciężkich przygotowań.

- Pierwsza walka, od razu zwycięska, dająca przepustkę do finałów mistrzostw Polski. Trudna była?
- 27 października w Bochni, w mistrzostwach Polski Południowej, zostałem puszczony na głęboką wodę. Dominowałem nad rywalem, ale wygrałem przez decyzję. Miałem go już znokautowanego, ale sędzia uratował rywala. Przerwał walkę i poprawiał mu kask. Nie ma co gdybać. Ważne, że wyszedłem z tej konfrontacji zwycięsko. Po zwycięstwie pomyślałem, że można spróbować pojechać na krajowy czempionat. Dlaczego nie?

- Tymczasem organizatorzy pominęli cię na liście startowej.
- Rzeczywiście, zapomniano umieścić mnie na liście startowej. Po nieprzespanej nocy w pociągu zmuszonym byłem do walki eliminacyjnej. Wygrałem ją, przeważając w stójce. Obaliłem rywala, który zaczął wstawać. Zaszedłem go za plecy, ale nie można robić pełnych suplesów, więc puściłem go i zaczęliśmy walczyć w stójce. Przeciwnik próbował klinczować i obalić mnie. Odpychałem go. W samej końcówce chciał wykonać decydującą akcję, próbował mnie rzucić, ale go skontrowałem. Zadając kopniecie low - kickiem, poczym w parterze zastosowałem technikę zwaną klucz americano i zmusiłem oponenta do poddania.

- W półfinale czekało na ciebie 130 kg żywej wagi. Nie czułeś zmęczenia po pierwszej walce?
- Czułem w kościach pierwszy pojedynek, bo na odpoczynek nie miałem zbyt wiele czasu. Jakoś zebrałem siły, powaliłem 130 kg i zastosowałem duszenie zza pleców. Finał był po krótkiej przerwie. Obaliłem rywala, poślizgnąłem się i wszedł mi pod nogi. Leżałem, próbował mnie obejść z góry, ale mu się nie udało. Wszedł w moją gardę. 6 sekund przed końcem walki zastosowałem technikę kończącą pod nazwą „balacha”, wyprowadzając ją z pozycji „garda w parterze”.

- Po takim sukcesie chyba nie porzucisz MMA?
- Za żadne skarby. Będę nadal trenował, dążył do doskonałości. Szkoda byłoby zmarnować tego co już osiągnąłem. Trzeba łapać byka za rogi, by za kilka lat nie żałować, że nie wykorzystałem szansy.



Adrian Krauzowicz
– ur. 18 stycznia 1995 r. w Nowym Targu. Waga – 65 kg. Wzrost – 174 cm. Trenuje od 2,5 roku. Stoczył cztery walki, wygrał trzy. Uczeń LO im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu, w klasie o profilu biologiczno – chemicznym.



Kevin Szaflarski
– ur. 30 grudnia 1994 r. w Nowym Targu. Waga – 120 kg. Wzrost – 194 cm. Tremuje od pięciu miesięcy. Stoczył cztery walki i wszystkie wygrał, w tym trzy przed czasem. Amatorski mistrz Polski (2012). Uczeń II LO na Borze w Nowym Targu. W tym roku zdaje maturę.

Tekst i zdjęcia Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama