16.10.2012 | Czytano: 2958

Rozdarte serce

Cykl - Niezapomniane mecze część II: W weekend dojdzie do pojedynku dwóch najbardziej utytułowanych zespołów w polskim hokeju. Podhale gościć będzie warszawską Legię. Rekordziści pod względem zdobytych tytułów mistrza kraju stoczyli wiele pasjonujących i ekscytujących spotkań w bogatej historii. W naszym cyklu ”Niezapomniane mecze” wybraliśmy ten z 27 marca 1964 roku.

„Szarotki” były wtedy bliskie wywalczenia pierwszej mistrzowskiej korony dla Nowego Targu. Do stolicy wyjeżdżały będąc na szczycie tabeli, mając dwa punkty przewagi nad legionistami. Góralom wystarczał remis, by przełamać hegemonię Legii i katowickiego Górnika. Warszawscy kibice ostrzyli sobie apetyty na to spotkanie.


Andrzej Szal w barwach Legi

 

- Zupełnie słusznie. Oba zespoły przystąpiły do niego w dobrej formie i z dużą wolą walki – mówi uczestnik tego spotkania Andrzej Szal, tyle, że wtedy reprezentował barwy wojskowego klubu. – Mecz był zacięty. Legioniści obawiali się Podhala. We wcześniejszych latach Józef Kurek zawsze przed meczem pytał: ”macie zamówienie ile wam goli strzelić”. Ładowali nam 8, 10 bramek. Ale od 1962 roku już im tak łatwo nie szło. Kurek już nie pytał „ile wam wsadzić”. Martwił się, by chociaż punkcik zdobyć. W tym meczu było podobnie. Przyznam się, że miałem rozdarte serce. Przecież wychowałem się z chłopakami z Nowego Targu, razem graliśmy, a tu musiałem z nimi walczyć o koronę. Cóż, dla tego się gra, kto daje ci chleb. A ja w stolicy byłem na wojskowym wikcie. Służba, nie drużba. Musiałem walczyć za Legię. Nie dało się odpuścić, bo jak to w wojsku, widomo… Legia była wtedy niesamowicie mocna, w swych szeregach miała reprezentantów kraju, zawodników doskonałych. Musiało się grać dobrze, by nie stracić miejsca w drużynie.


Andrzej Szal z Tadeuszem Kilanowiczem w reprezentacji Polski

 

Los góralom sprzyjał do 36 minuty meczu. Podopieczni Stefana Csoricha bardzo mądrze rozbijali ataki wojskowych, świetnie też – dwoma, trzema podaniami przechodzili do kontrofensywy. Gospodarze mieli więcej okazji do objęcia prowadzenia - po dwie zmarnowali Bronisław Gosztyła i Andrzej Szal. We wspomnianej minucie szczęście uśmiechnęło się do gospodarzy. Kurek będąc na desancie, przechwycił bezpański krążek i pomimo rozpaczliwej obrony Stanisława Bizuba, pokonał go na raty, z dobitki.

„ Jedna bramka była jednak kruchą gwarancją sukcesu. Gra się zaostrzyła. „Szarotki” dążyły do wyrównania za wszelką cenę, a legioniści nastawili się na utrzymanie wyniku. Taka taktyka omal nie kosztowała ich tytuł, gdyż goście mieli kilka dobrych okazji do umieszczenia krążka w bramce Edwarda Kocząba. W trzeciej tercji trener Antonin Haukwitz nie puszczał już na lód trzeciego ataku, a szkoda, bo młodzi chłopcy wnosili do gry dużo emocji i na pewno nie dopuściliby do utraty bramki, a kto wie czy nie strzeliłby drugiej” – relacjonował „Przegląd Sportowy”, piórem Witolda Domańskiego.

Nie dasz, dostaniesz – to sportowe powiedzenie sprawdziło się co do joty. Kierownik pierwszego ataku Karol Burek, w 57 minucie na niebieskiej linii ograł dwóch obrońców Podhala i znalazł się sam na sam z Bizubem. Bramkarz Podhala zastosował swój stary trick, z rzuceniem kija, który mu w tym meczu uszedł dwa razy bezkarnie. Burek, stary lis, jednak nie dał się zaskoczyć. Zrobił zwód, minął rzucony kij przez bramkarza Podhala i wpakował krążek do siatki. W tym momencie trener Podhala zmienił bramkarza. Bizuba między słupkami zastąpił Jan Ossowski

- Do momentu zdobycia drugiego gola, przeżywaliśmy gorące chwile – przyznaje Andrzej Szal. – Kiedy syrena ogłosiła koniec meczu, wiwatom nie było końca. To było dla mnie pierwsze mistrzostwo Polski. Bardzo się z niego cieszyłem, ale żal mi było kolegów z Podhala. Gdy przyjeżdżałem grać do Nowego Targu różne przytyczki padały z trybun pod moim adresem. One mnie tylko motywowały, do jeszcze lepszej gry, do pokazania, że nie przypadkowo dostałem się na igrzyska olimpijskie w Innsbrucku. Z chłopakami z Podhala zawsze przed meczami przekomarzaliśmy się, a nawet były zakłady. Raz Staszek Bizub założył się, że mu nie strzelę bramki. A ja go dwa razy pokonałem. Dubeltowo wygrałem zakład. Oj, kosztowało to Staszka, kosztowało. Taki jest sport. Jak wychodzi się lód, to ambicja nie pozwalała być gorszym. Motywacja jest większa, gdy gra się ze swoimi. W końcu każdy chce wygrać. W Legii dobrze się czułem. Dowodziłem świetnym atakiem, mając na skrzydłach Bronka Gosztyłę i Józka Manowskiego. Ten ostatni został królem strzelców, bo często przypisywano mu innych bramki. W Katowicach strzeliłem dwa gole, a nazajutrz w „Przeglądzie Sportowym” przeczytałem: „ Manowski dwoma golami powalił na kolana katowiczan”. Józek wtedy powiedział: „Po co ci te bramki, a mnie się przydadzą, bo idę na króla”. Machnąłem ręką. Dwa lata później będąc kapitanem Podhala zdobyłem pierwszy dla Nowego Targu tytuł mistrza Polski. „Podkreślić należy, że obie drużyny zagrały z dużą wolą walki i twardo, ale fair, a nieliczne krótkie spięcia, sędziowie likwidowali w zarodku. Młodzież Podhala, to już nie „terminatorzy”, to już gracze, w pełnym słowa znaczeniu – podsumowywał „Przegląd Sportowy”.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia archiwum Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama