07.07.2012 | Czytano: 2384

Agata Michalska:Kolejny szczyt do zdobycia

Nowy prezes MMKS Podhale Nowy Targ pasjonuje się wspinaczką górską. Zdobyła już szczyt Mont Blanc i Gerlach, ale teraz czeka ją najtrudniejsza wyprawa. Na nią nie musi zabierać czekana i lin. Nie będzie to ośmiotysięcznik, a znacznie wyższy i trudniejszy szczyt - MMKS Podhale. O przygotowaniach do tej wyprawy z Agatą Michalską, rozmawia Stefan Leśniowski.

- Podhale dla Pani, to…
- Od zarania dziejów hokej, historia, całe życie.

- Wychowała się Pani w domu, w którym zapewne o hokeju dużo się dyskutowało.
- Bardzo dużo. Hokej był czymś szczególnym w naszej rodzinie. Głównie przez tatę, który uwielbiał tą dyscyplinę sportu. Miał dwie córki i ubolewał, że nie mogą grać w hokeja. Nie zmieniało to jednak faktu, że zabierał mnie na mecze, te na „własnych śmieciach” i te wyjazdowe. Ojciec należał do Klubu Kibica. Nie zapomnę zainteresowania jakiem cieszyły się występy „Szarotek”. Na stadion w Nowym Targu nie można było się dostać, bo taka masa kibiców chciała obejrzeć mecz. Trzeba było dwie godziny wcześniej ustawić się w kolejce, by wejść na lodowisko. Pamiętam też sytuację, kiedy w powrotnej drodze z Oświęcimia musiałam leżeć na górnej półce, bo tamtejsi kibice niezbyt fajnie nas potraktowali. Wszystko, co mi się kojarzy z dzieciństwa związane było z hokejem. Poznałam historię klubu i wybitnych jego zawodników.

- Zatem nie grozi nam zmiana barw klubowych?
– Na pewno nie.

- Kobieta na stanowisku prezesa hokejowego klubu to coś nowego. Długo zastanawiała się Pani nad przejęciem steru?
- Zmiana decyzji nastąpiła w przeddzień walnego zgromadzenia, podczas dyskusji w ścisłym gronie. Mam ogromne zaufanie do kolegów, z którymi przez kilkanaście dni wspólnie pracowaliśmy. Nie miały znaczenia funkcje, które pełniliśmy. Ich jednoznaczna propozycja, żebym poprowadziła klub, sprawiła, że dzisiaj nim kieruję. Ale niczego to nie zmienia. Praca odbywać się będzie na tych samych zasadach jak dotychczas. Każdy ma swoją działkę do wykonania, ale zawsze ostateczna decyzja będzie należała do prezesa. Trzeba pamiętać, że jesteśmy zespołem. Zadanie każdego członka zarządu, łącznie z trenerem, który odpowiedzialny będzie za stronę sportową, zawsze będzie brane pod uwagę.

- „Sukces nigdy nie jest efektem słomianego zapału, tu trzeba przejść przez prawdziwy ogień” – te słowa wypowiedział były prezydent USA James Madison. Czy ta sentencja nie oddaje sytuacji, w jakiej Pani się znalazła?
- Oddaje. Już nocami nie sypiam. Kładę się spać i budzę się z myślami o hokeju. Czeka nas ogrom pracy. Podczas piątkowego spotkania zarządu zdecydowaliśmy się, że nasze działania maksymalnie będą skoncentrowane na pozyskiwaniu sponsorów. Pierwsza część naszej zapowiedzi została zrealizowana, zwołaliśmy kolejne „walne”, teraz musimy zarejestrować naszą działalność w jednostkach takich jak sąd, banki itp. Oczywiście będą dochodziły tematy z boku, ale nie mogą nam przeszkodzić. Czasami drobiazgi powodują, że dyskusje nad nimi zabierają godziny, a lepiej je spożytkować na wizytę u sponsorów. Mamy dwa miesiące czasu, które potwierdzą, czy damy sobie radę. Z jakim budżetem wejdziemy w sezon.

- Póki co wszystko wygląda pięknie, plany są ciekawe. A jeśli wszystko okaże się klapą?
- Nie dopuszczam do siebie takiej myśli. Nie znam smaku porażki i nie chciałabym go poznać. Moja praca zawsze dawała mi dużo satysfakcji. Porażki są jednak wkalkulowane w życie.

- Kibice nie zawsze są przychylni włodarzom klubów. Przykładów jest wiele. Jest Pani na to gotowa?
- Jestem. Byłam świadkiem tego, co działo się na lodowisku w ubiegłym sezonie. Nie urodził się jeszcze taki człowiek, który wszystkim dogodziłby. Jednym zapewne będzie się podobało to, co robimy, inni będą niezadowoleni. Będą krytykować, że nasza praca nie przynosi rezultatów. Oby krytyka była konstruktywna i można było z niej wyciągnąć wnioski. Zdaję sobie sprawę, że będą pozytywne i negatywne opinie. W naszym zespole są ludzie pozytywnie nastawieni do życia. Po raz pierwszy spotkałam człowieka, jest Janusz Kmiecik, który do wszystkiego jest pozytywnie nastawiony. Nawet drobne niepowadzenie w negocjacjach go nie przerażają, znajdzie w nich pozytywne rzeczy. Jest takim dobrym duchem zespołu, który często powtarza: „nie myślmy źle, tylko dobrze, jutro jest kolejny dzień”. Fajnie mieć takiego człowieka w drużynie.

- Hokej jest mało atrakcyjnym polem do reklamy czy do marketingu. Czym będzie chciała Pani przekonać ewentualnych sponsorów do inwestowania w pierwszoligowy zespół, skoro nie udało się ich przekonać, gdy Podhale było mistrzem Polski?
- Poruszył Pan trudny temat. Widziałam niedawno badania wartości medialnej dyscyplin sportowych. Numerem jeden są sporty zimowe. PZN znajduje się na równi z piłką nożną. To piękny rezultat, chociaż im też trudno zdobywać sponsorów. Hokej istnieje w tym rankingu, nie podam miejsca na jakim, ale znajduje się w dobrym towarzystwie, obok piłki ręcznej. Są to informacje, świadczące o tym, że nie jesteśmy zapomniani. Rozmawiając z firmami, które nie mają zbyt dokładnej wiedzy sportowej, to zawsze pytają: „jaka jest wasza wartość medialna”. Odpowiadałam, że jej nie znamy, bo póki co klub takich badań nie wykonał. Na marginesie, są to bardzo drogie badania. Zapytałam tego Pana, jakie zna kluby hokejowe w Polsce. Po chwili konsternacji odpowiedź brzmiała, że „Szarotki”. „One zawsze kojarzą mi się z hokejem” – powiedział. A jakie inne – drążyłam temat. GKS to klub hokejowy? – pytał. Skwitowałam to tym, że to jest właśnie nasza wartość medialna. Na tym musimy opierać nasze rozmowy.

- Pani praca zawodowa będzie pomocna w kontaktach z firmami, przyszłymi sponsorami?
- Firma, w której pracuję, dobrze szkoli swoich „zawodników”, ale przestrzega pewnych zasad. Obowiązuje kodeks postępowania w interesach. Jestem od 15 lat pracownikiem tej firmy i wiem, że nie będziemy mogli nawiązać żadnej współpracy. Z powodu sprzeczności interesów. Nie mogę być równocześnie prezesem klubu i negocjować kontrakty związane z moją pracą. Czy moja praca zawodowa pomoże w środowisku zewnętrznym? Myślę, że tak. Z racji wykonywania zawodu znam ludzi i chciałabym, może nie wykorzystać ich, ale skorzystać z kontaktów, by zachęcić ich do współpracy z nami.

- Jakim kapitałem sponsorskim obecnie dysponujecie?
- Są sponsorzy. Nie jest tak, że kompletnie nie ma nikogo. Nawet nie zdążyliśmy wszystkim podziękować za dotychczasową współpracę. Od wielu słyszymy sygnały, że muszą odpocząć od hokeja, ale większość twierdzi, że będzie nam pomagać. Z niektórymi szczegóły zostały już dograne. Cały czas pracujemy nad pozyskiwaniem nowych źródeł dochodu.

- Przejęliście klub z długami. Jak zamierzacie pozbyć się tego balastu, by jednocześnie nie ucierpiała na tym bieżąca działalność?
- Czeka nas trudne zadanie. Już kilka rozwiązań przedstawiliśmy na „walnym”. Gdybyśmy nie dokonali pewnych ruchów, nie otrzymalibyśmy wsparcia. Mamy ugodę z Urzędem Skarbowym i to jest jedna z ważnych rzeczy. Obracamy się w tym samym środowisku. Nie może być tak, że ci, którzy kiedyś podali nam pomocną dłoń, zostaną odrzuceni, będą nieważni i kiedy będziemy mieli pieniądze, to im zapłacimy. Nie. Chcemy nadal pracować z tymi ludźmi. Dlatego, jeśli przykładowo zorganizujemy 10 tysięcy na sprzęt sportowy, to 6 pójdzie na właściwy cel, a pozostała część na spłatę długu. W każdej kategorii finansowego zadłużenia tak będziemy działać.

- Jak odebrała Pani fakt, iż poprzednicy nie pojawili się na „walnym”. Zabrakło też przewodniczącego Komisji Rewizyjnej?
- Nie potrafię tego wytłumaczyć. Próbuję znaleźć sensowne, logiczne wytłumaczenie. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, była dla nich trudna. Mirkowi Mrugale i Grzegorzowi Pustułce, którzy byli w naszym zarządzie, nie daliśmy odczuć, że są niepotrzebni. Wręcz przeciwnie. Byli nam potrzebni, choćby z tego względu, by mogli składać podpisy na dokumentach. Przez trzy miesiące nie funkcjonowaliśmy w KRS. Byli potrzebni, by elementy urzędowe przesuwać do przodu. Na każdy kontakt byli natychmiast do naszej dyspozycji. Nie mieliśmy z tym problemów. Jeśli jednak wrócimy do atmosfery, w jakiej odbywało się pierwsze „walne”, że nie byli akceptowani przez członków klubu, to psychika podpowiadała im, żeby nie uczestniczyć w zebraniu. Wydaje się, że była to zbyt duża siła rażenia. Czuli się odrzuceni i tym usprawiedliwiam ich reakcje. W przypadku Piotra Guzdy nie wiem, co przeszkodziło mu w przybyciu na obrady. W najbliższej przyszłości zapytam go o to.

- MMKS jest już organizacją użytku publicznego?
- Jeszcze nie. Do 30 czerwca trzeba było złożyć wszystkie dokumenty związane z akceptacją. Rozliczenie finansowe i porozumienie z Urzędem Skarbowym złożyliśmy. Teraz do 15 lipca trzeba wypełnić wniosek elektroniczny. Wypełnienie wniosku przy równoczesnym złożeniem dokumentów w sądzie powinno być wystarczające. Jest jedna niewiadoma. Nie mamy aktualnego KRS. Potrzebne są zmiany członków zarządu. Piątek przeznaczyłam na załatwienie tych spraw i okazało się, że jest jeszcze jeden nowy wniosek, którego w ubiegłym roku nie było. Trzeba było go uzupełnić. Dokonaliśmy tego i w poniedziałek dowiozę brakujący dokument. Robę to wcześniej, bo znowu coś może nieprzewidzialnego wypaść. Wtedy znowu bylibyśmy daleko w tyle. Posiadamy dokument stwierdzający, że złożyliśmy wniosek o zmianę w strukturach zarządu (KRS). Czy to będzie wystarczające? Prawnik twierdzi, że na 80% powinien wystarczyć.

- „Szarotki” zawsze grały widowiskowo, efektownie. Ubiegły sezon pokazał, iż to jest przeszłość. Jak Pani chce przywrócić blask sportowej wizytówce Nowego Targu?
- Trudne pytanie. Ubiegły sezon był straszny, nie tylko dla kibiców, ale także dla zawodników. Zawodnik, z założenia jest jednostką ambitną, dążącą do zwycięstw. Jemu nie trzeba mówić, że przegraliście, że zgraliście zły mecz. Każdy z nich to czuł i o tym wiedział. Zawodnicy z presją, krytyką nie potrafili sobie poradzić, potrzebny był im ktoś, kto spierałby ten zespół psychicznie. Potrzebne jest mocne wsparcie trenera, który będzie pchał zespół do przodu, pokazywał, że są w tych chłopakach pozytywy, by pozytywnie zaczęli myśleć wychodząc na lód, a nie bali się całego świata. Jeśli mówi się o ich postawie negatywnie, to nie ma szans, żeby zawodnik sobie z tym poradził. Musimy dawać pozytywne sygnały, nawet najdrobniejsze, a nie wypominać im, że są beznadziejni i do niczego się nie nadają. Trzeba szukać dobrych akcentów, bo to one spowodują, że będą silniejsi psychicznie, będą chcieli na boisku świecić blaskiem.

- Czy będzie Pani niańczyć zawodników?
- Nie będzie to miało nic wspólnego z macierzyństwem. Dobra zasada menadżerska mówi, że trzeba ludzi doceniać, nawet za najdrobniejsze rzeczy. Jeśli ktoś powie dobrze o Pana pracy, to chce się robić jeszcze lepiej. Jeśli ktoś skrytykuje, to każdy się zdenerwuje. Nie ma wtedy napędu. Ważne jest, by nasze lokalne środowisko pozytywnie tych chłopaków wspierało, dodawało im sił, by wiedzieli, że coś dobrze robią. Sam fakt, iż zebrali się, że trenują, mają pozytywnego trenera, którzy wlewa w nich dużo pozytywnej energii, to wszystko powinno przynieść owoce. Za stronę finansową my odpowiadamy. Fajnie mówi się dobre słowa, ale muszą być twarde rzeczy, pieniądze. Prezes PZHL powiedział, że jeśli nie zdobędzie sponsora, o jakim marzy, to poda się do dymisji. Da szanse innym wykazania się. Biorąc przykład z góry mogę powtórzyć to samo. Jeśli mi się nie uda, to nie zamierzam na siłę sprawować urząd przez cztery lata. Jeśli w pewnym momencie zdam sobie sprawę, że nie daję rady, poczuję, że nie mam takiej mocy, daru, który przekonałby sponsorów do współpracy, to natychmiast oddam pałeczkę. Komuś, kto będzie się czuł na siłach robić to lepiej. Nawet przez minutę nie będę się wahać. Nie ma ludzi idealnych.

- Danuta Witkowska z LKS Nieciecza jest jedyną kobietą, której udało się wprowadzić piłkarski zespół do pierwszej ligi. Przed Panią wyzwanie, by zostać pierwszą „damą”, której uda się awansować do ekstraklasy?
- Czas pokaże. Chciałabym, żeby tak było. Trzeba pamiętać, że za cześć sportową odpowiada Marek Ziętara. Mam pełne zaufanie do tego szkoleniowca, który jest wysokiej klasy fachowcem. Trenerem pozytywnym. On za drużynę odpowiada, ja mogę mu tylko w tym pomóc.

Agata Michalska – ur. 14 czerwca 1968 roku w Nowym Targu. Mąż Jacek to były koszykarz Stali Stalowa Wola, AZS Kraków i nowotarskich Gorców. Obecnie trener unihokeja. Mają czwórkę synów – Mateusza i Przemysława, którzy są hokeistami oraz 8- letniego Jakuba i 4 – letniego Stasia. Sama uprawiała sport, łyżwiarstwo szybkie. Od 9 roku życia była w sekcji KS Podhale. Potem uczyła się w zakopiańskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego, ale przez ten czas reprezentowała barwy macierzystego klubu. Łyżwiarstwo szybkie uprawiała do studiów. Jest absolwentką AWF w Krakowie i skończyła dwuletnie podyplomowe studia biznesowe. Od 15 lat pracuje w firmie Coca – Cola HBC Polska Sp. z o.o. Jest dyrektorem centrum sprzedaży. Hobby: „sport w każdej postaci” – pada odpowiedź. Jej największą pasją są wędrówki po górach i wspinaczki. Zdobyła szczyt Mont Blanc, Gerlach i kilka mniejszych.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama