09.03.2012 | Czytano: 952

Niech się dzieje wola nieba

Rozpoczęły się mecze o być albo nie być w polskiej hokejowej ekstraklasie. Najbardziej zasłużony klub dla polskiego hokeja, nowotarskie Podhale, wolą nieudolnych działaczy, po raz pierwszy w 80- letniej historii musi zmagać się w meczu o życie. Niestety pierwsza próba ratowania zakończyła się niepowodzeniem.

Były zawodnik Podhala, Milan Baranyk okazał się katem górali. Takiego gracza zabrakło w góralskim zespole. Torunianie nie zagrali cudownego meczu, ale mieli „Barana”, który zrobił różnicę.

- Zrobił to, co do napastnika należało – twierdzi były hokeista Podhala, Jacek Kubowicz. - Dostał krążek jak na tacy, przechodzący równolegle do pola bramkowego i dołożył tylko łopatkę kija. W nowotarskim zespole brakuje armat. Nie można wygrać meczu, jeśli strzela się jedną bramkę. Ba, nie zagraża się bramce rywala. Może górale mieli kilka sytuacji, ale nie klarownych, z których padłby gol.

Mecz był brzydki, chaotyczny. Podhale nastawiło się na destrukcję. Bardziej przeszkadzało niż konstruowało akcje. Mimo bałaganu na tafli, gospodarze byli w ataku groźniejsi i najbardziej zapracowanym człowiekiem był Tomasz Rajski.

- „Szarotki” grały na wyjeździe i nie mogły się otworzyć – mówi Jacek Kubowicz. – Pilnowały własnej bramki, ale martwi to, że nie potrafiły wyprowadzić kontrataku. Co wyszły z tercji, to traciły krążek w środkowej tercji, najdalej zaraz na początku strefy rywala. Z wstrzeliwania krążków w tercję efekt również był mizerny. Brakowało strzałów. Każda akcja powinna kończyć się skierowaniem „gumy” w stronę bramki. To zawsze jakieś zagrożenie, bo się gdzieś odbije, jest też szansa, że bramkarz skiksuje. Jeśli akcje kończyły się na półbandzie lub za bramką rywala, to ten zdołał powrócić do obrony.

Były problemy z wtargnięciem do tercji rywala składną akcją, dlatego oba zespoły ograniczały się do strzałów z dystansu bądź wrzuceniu krążka do tercji, a tam… Niech się dzieje wola nieba. Podhalu wszedł jeden strzał z daleka. Uderzenia Rafała Dutki, niemal z połowy lodowiska. Krążek odbił się od poprzeczki, słupka i zatrzepotał w siatce. – Takie strzały wychodzą raz na kilka lat. Mówi się o nich strzał życia. Gol szczęśliwy, bo w normalnych okolicznościach takie bramki nie padają - twierdzi Jacek Kubowicz. - Po 40 minutach wydawało się, że Toruń pęka, tymczasem Podhale dało się zepchnąć do głębokiej defensywy. Nie wiem, dlaczego tak bojaźliwie zagrało. Gospodarze zdawali sobie sprawę, że muszą wygrać, bo to również dla nich mecz o życie, o sponsorów i kibiców. To też wiąże się z odejściem zawodników w drużyny, bo każdy ma ambicje grać wyżej niż w pierwszej lidze. Porażka to niebagatelne konsekwencje. Podhale musi wszystko zrobić, by wygrać u siebie oba mecze i jechać do grodu Kopernika z nastawieniem, że jest tam w stanie coś urwać. Toruń nie gra cudów. Na pewno nie o klasę lepiej. Jak pokazał wynik, o jedną bramkę. Tylko trzeba je zdobywać. Musi do składu powrócić Bartek Neupauer. Ból, bólem, ale to są najważniejsze mecze. Jeśli się je przegra, to… nawet nie chcę o tym myśleć. Dalej jestem optymistą i wierzę, że ”Szarotki” wyjdą zwycięsko z serii w sześciu meczach.

- Nie spuszczamy głów. Przegraliśmy bitwę, ale wojna jeszcze się nie zakończyła - przekonuje trener Podhala, Jacek Szopiński.

Tekst Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama