10.02.2012 | Czytano: 1168

Cudu nad Dunajcem nie było(+zdjęcia)

17 marzec 2010 roku. Podhale w finale play off ograło w czterech meczach Cracovię. Radość z 19-tytułu mistrza kraju po dwóch miesiącach zamieniła się w rozpacz. Zrezygnował Wojas ze sponsorowania drużyny i od tego momentu górale nie mogą się podnieść z kolan.

Z każdym miesiącem, dniem sytuacja staje się coraz bardziej tragiczna. Tymczasem krakowianie nie spuścili z tonu, nadal liczą się w walce o kolejne berło. Niemniej ostatnia konfrontacja tych zespołów zakończyła się zwycięstwem górali. Była to ogromna sensacja, zważywszy, iż oba teamy w tabeli dzieli przepaść. Mało tego, doszło do niej pod Wawelem. Czy można było liczyć na powtórkę? Nie sądzę, by znaleźli się tacy, którzy postawiliby na wygraną górali. Z pewnością wygraliby fortunę, ale….Do cudu nad Dunajcem nie doszło. Krakowianie nie mogli sobie pozwolić na stratę punktów.

- To był dla nas bardzo ważny mecz. Musieliśmy go wygrać, by być w czwórce. Dlatego przed meczem zwracałem uwagę graczom, by byli maksymalnie skoncentrowani, by nie stracili wygranej w sposób lekkomyślny jak poprzednio z Podhalem i Zagłębiem – mówi trener „Pasów”, Rudolf Rohaček.

Uwagi trenera dotarły do zawodników, którzy od początku zepchnęli górali do defensywy. Rzucała się w oczy większa dojrzałość mistrzów Polski. Szybko i dokładnie rozgrywali krążek, nie mieli problemów uwalnianiem się spod opieki przeciwnika. Jedynie, co można im zarzucić, to zbyt długie rozgrywanie akcji w tercji Podhalan. Zbyt rzadko decydowali się na zaskakujące strzały, woleli pokręcić kółeczka, pobawić się w rollingi. Niemniej kilka razy pod bramką Rajskiego dochodziło do dantejskich scen. Golkiper Podhala dwoił się i troił, ale nie potrafił zapobiec utracie ośmiu goli.

Otworzył wynik spotkania Biela, który pozostawiony bez opieki dobił strzał Leniusa „wypluty” przez Rajskiego. Druga bramka, to kapitalna kontra pierwszej formacji „Pasów”. Słaboniowi po dograniu „Laszki” nie pozostało nic innego jak tylko dołożyć łopatkę kija, by czarny kauczukowy przedmiot zatrzepotał w siatce. Gola do szatni zdobył Piotrowski. Tymczasem bramkarz gości niemiłosiernie marzł, bo też strzały górali nie były na tyle groźne, by go rozgrzały. Gospodarzom brakowało pomysłu na grę, polotu. Zbyt często „guma" odskakiwała im od łopatki kija. W tercji gości w pierwszej tercji przebywali tylko wtedy, gdy któryś z rywali przebywał na ławce kar.

Okrasą meczu była akcja na początku drugiej tercji. Podanie Boscha przez pół lodowiska do L. Laszkiewicz, po którym w mgnieniu oka odjechał obrońcom, jakby Ferrari ścigało się z syrenką. W sytuacji sam na sam zwodem położył na lodzie Rajskiego i nad parkanem wrzucił mu „gumę” do siatki. Po tym golu przyjezdni spasowali, nie grali już z taką determinacją jak wcześniej. Rozluźnili również szyki obronne i gospodarze częściej przebywali w ich tercji obronnej. „Szarotki” tylko raz wpakowały krążek do bramki, grając przez 59 sekundy w podwójnej przewadze. Na więcej nie pozwolili mistrzowie. Gdy w ostatniej tercji przyspieszyli, od razu rozwiązał się wór z kolejnymi bramkami.

- Zdobyliśmy bardzo ważne punkty. Nie dopuściliśmy do powtórki sytuacji z Krakowa. Mieliśmy dobry początek, a potem kontrolowaliśmy wydarzenia na tafli – mówi kapitan Cracovii, Leszek Laszkiewicz.

–- Cracovia była lepsza, ale nie zasłużyliśmy na tak wysoką przegarną. - Brakuje nam konsekwencji w grze. Wiele razy mówimy, że trzeba zacząć mocno, skoncentrowanym, a mecz przegrywamy w pierwszej odsłonie. Pięć bramek sprezentowaliśmy, mając „gumę” na kiju – twierdzi Mariusz Jastrzębski.

- Wbrew pozorom nie było to dla nas łatwe spotkanie, szczególnie pod względem psychicznym – twierdzi szkoleniowiec Cracovii. – Dlatego druga tercja była nerwowa w naszym wykonaniu. Cieszę się z punktów, bo jesteśmy w grze o czwórkę. Teraz skupiamy się już na Jastrzębiu.

- Wynik mówi sam za siebie. Goście byli zespołem lepszym. Chcieliśmy powalczyć, ale nie daliśmy rady. Szkoda tego komentować – powiedział Jacek Szopiński.

W trakcie meczu zbierane były datki na pomoc dla chorego na stwardnienie rozsiane byłego hokeisty Podhala, Roberta Bieli, brata Sebastiana, który gra w Cracovii. Uzbierano kwotę ca 8 tysięcy złotych, do akcji włączyły się oba zespoły.

MMKS Podhale Nowy Targ – Cracovia 1:8 (0:3, 1:1, 0:4)
0:1 Biela (Lenius, Kosidło) 6:30,
0:2 Słaboń (L. Laszkiewicz, Sarnik) 7:43,
0:3 Piotrowski (Sucharski) 18:09,
0:4 L. Laszkiewicz (Besch, Raška) 22:58,
1:4 Ziętara (Różański, Sulka) 35:45 w podwójnej przewadze,
1:5 A. Kowalówka (Lenius) 50:50 w przewadze,
1:6 Lenius (Kosidło) 52:01,
1:7 Dvořak (Chmielewski) 54:15,
1:8 Biela (Immonen) 56:28.

Sędziowali: Radzik (Nowy Sącz) – Przyborowski (Krynica), Młynarski (Myślenice).
Kary: 14 – 12 min.
Widzów 1000.

MMKS Podhale: Rajski – K. Kapica, Sulka, Różański, Wielkiewicz, Ziętara – W. Bryniczka, Łabuz, Kmiecik, Neupauer, Michalski – R. Mrugała, Dutka, Bomba, Jastrzębski, Szumal – Landowski, Gacek, Olchawski, Puławski, Ćwikła. Trener Jacek Szopiński.
Cracovia: Raška – Besch, Wajda, Sarnik, Słaboń, L. Laszkiewicz – Immonen, Prokop, Martynowski, Dvořak Chmielewski – Witowski, A. Kowalówka, Sucharski, Rutkowski, Piotrowski – Dulęba, Kosidło, Biela, Lenius. Trener Rudolf Rohaček.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama