24.12.2011 | Czytano: 1055

Grali w Wigilię

Hokeiści KHL nie mają świąt. Nawet w Wigilię musieli wyjść na lód i walczyć o ligowe punkty. Mimo świątecznego dnia, popradzka hala wypełniła się po brzegi. Publiczność przyciągnął finalista KHL z 2011 roku, Atlant.



Hokeiści spod Moskwy w finale przegrali z Saławatem Ufa 1:4 w meczach. Przed nowym sezonem doszło w drużynie wicelidera konferencji zachodniej, do sporych przetasowań. Odeszli: Mozjakin, Bulis, Irgl, Marek i Zjuzin. Do zespołu Janne Karlssona, który zastąpił na trenerskiej ławce Bengta Ake Gustafssona, przyszedł Szwed Fernholm, mistrz świata Fin Niskala, Słowak Branko Radivojevič. Zza Oceanu dołączyli - Wiszniewskij, Andersson, Zubarev i Żerdew. „Lwy” w tym sezonie tylko raz potykały się z Atlant i po wyrównanym boju przegrały 3:4.
Komplet (4500) widzów liczył na rewanż. Nie doczekał się, ale był świadkiem ciekawego spotkania. Drużyny postawiły na otwarty hokej. Nie było szachów, tylko wysokie tempo, akcje zmieniające się jak w kalejdoskopie. Gospodarze rozpoczęli od mocnego akcentu, bo 28 sekundzie bramkarz Atlanta zmuszony został do wyjęcia krążka z siatki. Zmusił go do tego Bartečko, który otrzymał długie podanie do swojego bramkarza. Chwilę później „Lwy” powinny prowadzić 2:0. Špirko miał okazję jak marzenie, ale zwlekał ze strzałem i szansa na drugiego gola poszła się paść. Rosjanie nie zasypiali gruszek w popiele i mocno testowali Dubę. Ten jednak nie miał najlepszego dnia. W 12 minucie skapitulował. Ostatnie słowo w pierwszej tercji należało jednak do Popradu. Netik dostał krzyżowe podanie na lewe skrzydło, tuż przed bramką przełożył krążek na backhand i Koczniew był bezradny.
W drugiej tercji goście nie tylko odrobili straty, ale na drugą przerwę schodzili z jednobramkowym prowadzeniem. Najpierw łapaczka Duby była zbyt wolna, by zatrzymać uderzenie Bobrowa, a 5 minut później Matai próbował ręką zatrzymać krążek po strzale Kosmaczewa i zaskoczony Duba po raz trzeci skapitulował.
Trzecia tercja to napór gospodarzy, którzy raz za razem wypracowywali sobie świetne sytuacje do zmiany wyniku, ale nawet nie potrafili ulokować „gumy” w pustej bramce (Mihalik). W 47 minucie Fabricius już wzniósł ręce do góry w geście triumfu, a tymczasem krążek w ostatniej chwili został w polu bramkowym przykryty potężną łapaczką golkipera, który był tak mokry jakby przemierzał afrykańską sawannę. Upór w dążeniu do wyrównania został nagrodzony w 54 minucie. Štrbak wprawił w euforię stadion, ale szybko ucichł. Szybka kombinacja Uppera z Anderssenem i Duba był bezradny. Gospodarze nie załamali się takim obrotem sprawy i rzucili się do odrabiania strat. Emocje sięgnęły zenitu. To kolejny mecz w Popradzie z kosmosu. Tego co działo się w trzeciej tercji naprawdę trudno opisać. To trzeba było po prostu zobaczyć. Popradczanie, niesieni na fali dopingu, w 59 minucie wyrównali, a 44 sekund przed syreną Novorost miał szansę na rozstrzygnięcie meczu w regulaminowym czasie. Dogrywka trwała zaledwie 44 sekundy. W 22 sekundzie Mikuš mógł wprawić w amok kibiców, ale przestrzelił. Nie dasz, dostaniesz. To powiedzenie sprawdziło się co do joty. Duba nie zdążył się podnieść z lodu po strzale jednego z graczy gości i nie zagregował na dobitkę Zackrissona. Było po meczu.

- Udało nam się objąć prowadzenie. Ale w drugiej tercji, gdy przeciwnik odrobił straty, stracilismy koncentrację – mówi szkoleniowiec „Lwów”, Radim Rulik. – Powinniśmy się wystrzegać takich sytuacji. Musieliśmy się mocno napracować, by wyrównać na 3:3, a za moment straciliśmy gola. Znowu musieliśmy gonić wynik. Na szczęście zespół się nie zraził utratą gola i doprowadził do dogrywki. Chcieliśmy ją rozstrzygnąć na swoją korzyść, ale się nie udało. Oba zespoły zrobiły widzom wigilijna ucztę. Nagy po ataku łokciem ma wstrząśnięcie mózgu.
- W pierwszych minutach spotkania mieliśmy problemy z przystosowaniem się do węższego lodowiska – mówi Janne Kaslsson, trener Atlanta. – Podczas drugiej i trzeciej tercji już przyzwyczailiśmy się do popradzkiej tafli. Graliśmy skrzydłami, dużo strzelaliśmy. W trzeciej tercji byliśmy pod ogromną presją gospodarzy. Cieszymy się z dwóch punktów zdobytych po dogrywce. Gospodarze zawiesili nam wysoko poprzeczkę. Było to trudne dla nas spotkanie.

HC Lev Poprad - Atlant Maskowskaja Oblast 4:5 (2:1, 0:2, 2:1; 0:1)
1:0 Bartečko (Duba) 0:28, 1:1 Andersson (Wiszniewskij, Żerdew) 11:19, 2:1 Netik (Štrbak, Lewis) 17:08, 2:2 Bobrow (Czerwnow) 28:10, 2:3 Kosmaczew (Upper, Radivojevič) 32:13, 3:3 Štrbak (Lewis) 53:57, 3:4 Andersson ( Upper, Niskala) 56:50, 4:4 Lundberg (Fabricius) 58:45, 4:5 Zackrisson 60:44.
Sędziowali: Kadyrow (Ufa) i Romaszko (Twier) oraz Tomiłow (Ufa) i Gordienko (Ufa).
Kary: 4 – 6 min.
Widzów 4500.
Lev Poprad: Duba - Hunkes, Mezei, Netik, Nedorost, Bartečko - Sigalet, Mihalik, Kristek, Mikuš, Nagy - Lewis, Štrbak, Novotný, Balán, Špirko - Fabricius, Lundberg, Huna, Matai.
Atlant: Koczniew - Niskala, Zubarew, Żerdew, Zackrisson, Andersson - Ternawskij, Wiszniewskij, Czernow, Bobrow, Rybakow-
Kosmaczew, Batyrszin, Radivojevič, Upper, Lewandowski - Sziszkanow, Głuchow, Kowaljow.


Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama