08.11.2011 | Czytano: 1177

Jak zapełnić trybuny?

Dawno nie było tak tragicznie z frekwencją w Nowym Targu na hokejowych meczach „Szarotek”. Na trybunach zasiada 400-500 widzów i to nawet, gdy zjeżdżają tuzy ekstraklasy. Przecież to nieodległe czasy, kiedy stadion pękał w szwach. W latach 70 – 90 –tych, by dostać się do hali, trzeba było przyjść godzinę wcześniej. Co się dzieje? Jak zapełnić stadion kibicami?

- Najważniejszym czynnikiem jest poziom sportowy drużyny – mówi Milan Skokan, który pracował w polskich klubach, a obecnie wrócił do rodzinnego Popradu. Dzisiaj załatwia bilety dla nowotarżan na mecze KHL. – Bez tego nie ma co marzyć o zapełnieniu trybun. Na „Lwy” przychodzi 4500 widzów, komplet, ale już na zespół, który gra w słowackiej lidze znacznie mniej. 2000 -2500 kibiców zasiadło na widowni podczas spotkań ze Slovanem, Koszycami i Zvoleniem. Drużyna nie ma gwiazd, słabiej gra i od razu odbija się to na frekwencji. Ludzi na KHL przyciągają nie tylko gwiazdy, ale wspaniała atmosfera, oprawa meczu. Stadion musi żyć swoim życiem. To nie tylko widowisko sportowe. Kibicom trzeba zapewnić komfort oglądania, sektory rodzinne, dobrze jest współpracować ze sponsorami.

- Zapełnić halę nie jest proste, gdy ma się drużynę, która zajmuje ostatnie miejsce w tabeli – mówi Jacek Kubowicz, były reprezentant kraju i Podhala. – Trudno się dziwić, że ludzie nie stoją godzinami w kolejce po bilet. A tak było, choćby jeszcze w latach 90- tych. Przede wszystkim poziom jest motorem napędowym. Wtedy był wyższy, lepsi byli obcokrajowcy. U nas grał mistrz świata Agiejkin, Siemierak czy też Finowie – Ahlors i Koivunoro. Teraz takich gwiazd w naszej lidze nie uświadczysz. Również reprezentacja kraju stała wysoko, a to przecież lokomotywa dyscypliny. Lev Poprad też stoi nisko w tabeli, ale pomiędzy ligą słowacką a KHL, to tak jak między niebem a ziemią. Słowacki kibic, znający się na hokeju, wie gdzie towar jest smakowitszy. Dlatego podczas meczów KHL na widowni jest komplet 4500 widzów, a o bilety trzeba się bić, kupować kilka dni naprzód. Gdyby pojemność hali była większą, to pewnie też byłaby zapełniona. U nas, utarło się, że ludzie zubożeli i nie chodzą na mecze. Bzdura. „Lwy” w ciągu 12 dni rozegrały sześć spotkań u siebie, a na każdym było ca 500 widzów ze stolicy Podhala. Ekonomiści, gdyby włączyli licznik, to okazałoby się, że dla kibica to spore obciążenie, bo bilety są w cenie od 10 do 19 euro. To uszczupla portfel. Kibice jednak walą tabunami, bo są spragnieni dobrego hokeja. U nas dawniej też się nieźle kręciło. Przyjeżdżali kibice z Szczawnicy, Rabki, Zakopanego i Jabłonki, z miejscowości oddalonych o 30-40 km. Teraz nowotarżanie do Popradu mają 70 km. Są głodni dobrego hokeja i mimo powrotów do domu przed północą, nie kręcą nosami. Są zadowoleni, łapią bakcyla i ponownie tam jadą. Nawet najbardziej zagorzali dotychczas fani Szarotek odwracają się od drużyny. W dniu meczu Podhala widywani są na popradzkim lodowisku. Już z tego wyboru widać, że jest coś nie tak. Włodarze klubu muszą nieźle pogłówkować, bo przecież widz to jeden z potencjalnych sponsorów klubu. By przyciągnąć kibica działacze Podhala muszą otworzyć się na świat. Są plakaty po mieście, ale to nie wystarcza. Trzeba usilnie pracować nad poprawą wizerunku sportowego i organizacyjnego. Żyć w zgodzie z mediami, a nie drzeć koty, bo nie tędy droga.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama