15.05.2020 | Czytano: 10625

Poczet ważnych ludzi (cześć II)

Trudno nazwać to rankingiem, bo też nie jest taki zamiar. To raczej galeria postaci, które wycisnęły piętno nie tylko na hokejowym Podhalu.



 
Pierwszą część poświeciliśmy kobietom. Teraz pora na tych, którzy działali w cieniu prezesów, ale bez nich nie istniałoby  hokejowe „imperium” Podhala. O sportowcach i prezesach wszyscy mówią, a w historii Podhale było wielu ludzi nie na pierwszym froncie walki, blisko klubu, którego uwielbiali i starali się mu pomóc w trudnych czasach. Robili to wszystko bezinteresownie, a o ich pomocy dowiadywano się dopiero po wielu latach.  Bo tacy byli wtedy nowotarżanie. Ofiarni, rozmiłowani w sporcie, w hokeju. Dzisiaj nazwalibyśmy ich sponsorami.
 
Kawaler do końca życia
 
Zacznijmy od Jana Gawlińskiego, fanatyka hokeja. Człowieka, który nie liczył się z pieniędzmi, jeśli ich brakowało klubowi. Gdy w klubie ich brakowało, bez wahania sprzedał samochód. Wtedy był to jeden z niewielu samochodów, które przetaczały się po nowotarskich ulicach. Długo nikt o tym nie wiedział. Dopiero w 90 –  latach wspominał o tym niżej podpisanemu  w wywiadzie  dla „Aktualności Sportowych Podhala”, Edmund Dereziński. Wcześniej zabronił, by nikt o tym nie mówił. Jego królestwem w klubie był radiowęzeł. Nikogo do niego nie dopuszczał. Działacz w kilkunastu dyscyplinach sportowych. Sędzia piłkarski, narciarski i hokejowy. Kawaler do końca życia. Trudno powiedzieć, żeby był mniej urodziwy od innych, zwłaszcza w tych latach najsposobniejszych do żeniaczki, ale  Jasiek był kawalerem przez sport.


 
Na każde wezwanie
 
Leon Borek – kolejna pozytywna postać. Działacz, który oddałby wszystko dla ukochanych „Szarotek”. Można go nazwać sponsorem Podhala. To dzięki jego finansowemu wsparciu w Nowym Targu mógł zagrać reprezentacyjny bramkarz, Władysław Pabisz. To on finansował jego pobyt w mieście, to on wreszcie wyłożył część pieniędzy na zakup samochodu dla Pabisza, którym jeździł na taksówce. Był na każde wezwanie. Gdy trzeba było dowieść zawodnika do Katowic czy Warszawy, rzucał pracę i robił to bez zmrużenia oka. Razem z Gawlińskim wystawili własnym sumptem mikroskopijny baraczek mieszczący szatnię, magazyn, bufet, zarząd klubu. Kierownik sekcji łyżwiarstwa szybkiego.
 
Idźcie do pani Hani


 
Zbigniew Lohn  miał fioła na punkcie hokeja. Urodzony w Książnicy koło Bochni, poszedł za głosem serca, zakochał się w  nowotarżance Hannie Rekuckiej i zakotwiczył na stałe w Nowym Targu.  Założyciel PSS „Społem” w Nowym Targu i wieloletni jego prezes.  Przez 20 lat był kierownikiem   drużyn hokejowych i piłkarskich. Odsunięty został od tej funkcji  gdy  Nowotarskie Zakłady Przemysłu Skórzanego objęły  patronat nad Podhalem.  „Za jego kadencji zawodnikom nie brakowało przysłowiowego ptasiego mleka - wspominają  hokeiści i piłkarze Podhala. - W trudnych czasach zaopatrywał nas w cytryny, pomarańcze, słodycze, kanapki...  Stawał na głowie, by znaleźć pieniądze na wyjazd. Znane było powodzenie:Idźcie do pani Hani, niech wam da, co ma”. Organizował zgrupowania. W domu nie mieszkał - biuro  i sport pochłaniały mu całe życie. Gdy kończyła się zima, to przerzucał się na piłkę. Stał tylko w boksie i ... żuł tytoń. W trakcie meczu potrafił przeżuć czasami trzy paczki papierosów.   To on sprowadził do klubu trenera Stefana Csoricha i bramkarza Władysława Pabisza”.
 
Uciekł ze szpitala
 
Bufet w baraczku  prowadził gospodarz klubu Józef Niemczyk. „To niezwykle ciekawa i barwna postać - wspominał Kazimierz Rayski.  Jeden z najbardziej oddanych działaczy w tym okresie. Gospodarz lodowiska całą gębą. Więcej czasu spędzał w parku aniżeli w domu. W lecie zarządzał stadionem piłkarskim, w zimie przygotowywał lód hokeistom.  Pewnego razu, gdy wpadł do klubowego budynku wyglądał jak sopel lodu. Nieraz całą noc poświęcał na przygotowanie lodowej tafli. Jak ojciec dbał o hokeistów. Gdy przed meczem zawodnikowi pękła gumka od sztuc, szukał na stadionie swoje żony, by dała mu podwiązkę do pończoch”.
Nawet gdy był ciężko chory nie opuszczał meczu. Pewnego razu, gdy „Szarotki” rozgrywały bardzo ważny mecz, uciekł ze szpitala. Zabrał się na mecz przygodną sanitarką. Podobno wtedy Podhale strzeliło trzy gole, w ostatniej tercji, i  odniosło cenne zwycięstwo.
 
Panaceum na wszelkie dolegliwości


 
Marian Dworzański  - kierownik drużyny stał się cząstką składową jej sukcesów. Emocjonalnie zaangażowany w pracy, poświęcał dla klubu całą energię i zdrowie. Jako farmaceuta, przyrządzał mikstury na poobijane kości zawodników, które stawiały ich na nogi. Przynosił do klubu  buteleczkę z miksturą, aplikował okłady i...pomagało.  Nikt wówczas nie marzył o masażach i rehabilitacji. Znachorski  środek był panaceum na wszystkie dolegliwości. W 1965 r. po zdobyciu przez Podhale tytułu „Fair Play” – zawodnicy domagali się uhonorowania go Pucharem Kibica. 
 
Koszykarz  finansista


 
Edmund Dereziński  przez 25 lat był członkiem KS Podhale, a przez 20 lat pełnił funkcję wiceprezesa ds. finansowych. Swoją społeczną pracą najbardziej   przyczynili się do rozkwitu Podhala.
 
Urodził się w 1911 roku  Gółce w województwie poznańskim, ale pokrętna życiowa droga zawiodła go do Nowego Targu. Sport rozumiał, bo był koszykarzem. Jako gracz AZS Poznań w 1930, 1931 i 1937 roku zdobył mistrzostwo Polski. I nagle jak grom z jasnego nieba spadła na kraj wojna. Życie zapisało nowy rozdział. Z braćmi zaciągnął się do wojska. Służyli w Armii Poznań i Armii Pomorze. Po wojnie do domu już nie wrócił. Ojca Niemcy wysiedlili na zamojszczyznę, synowie  uciekli. Cały czterdziesty rok siedział w więzieniu w Kutnie i Poznaniu. Gdy w grudniu opuścił więzienne mury rozpoczął poszukiwania rodziny. Dowiedział się, że brat przebywa w Nowym Targu. Do klubu trafił za namowa Augustyna Fuchsa, Franciszka Błażkiewicza i Stanisława Maciąga.
 
Oto co powiedział niżej podpisanemu w wywiadzie dla „Aktualności Sportowych  Podhala” w styczniu 1995 roku: „Wspominam tamte czasy z rozrzewnieniem. Były to czasy inne od obecnych, bardziej romantyczne. Mieliśmy wspaniałą paczkę przyjaciół, która potrafiła wytworzyć w klubie niemal rodzinny klimat. Każdy z nas chciał coś zrobić dla klubu. Inna rzecz, że mieliśmy licznych działaczy, i jeszcze więcej gorących sympatyków. Niemal każdy, na miarę zasobności kieszeni, dokładał do klubu. Nikt, nawet zawodnicy nic nie brali. Było to czyste amatorstwo. Po zwycięstwach była najwyżej wspólna kolacja. Dopiero, gdy kombinat obuwniczy objął pieczę nad klubem pojawił się pieniądz, ale bardzo mały. Sukcesy naszych sportowców zmuszały nas do działania. Wiadomo, że do uprawiania sportu na wielką skalę potrzebna jest odpowiednia baza. W latach pięćdziesiątych rozpoczęliśmy stwarzać coraz lepsze warunki do uprawiania hokeja w naszym mieście. Zbudowaliśmy domek klubowy, trybuny i przystąpiliśmy do prac nad sztucznym lodowiskiem. Nim dokonano jego otwarcia trzeba było pukać do wielu ministerialnych drzwi. Ówczesny dyrektor GKKFiT pan Kuchar był bardzo nieprzychylnie nastawiony do naszej inicjatywy. – „Po co wam w takim małym miasteczku lodowisko, większe miasta nie mają” - mówił. W końcu dopięliśmy swego. 19 listopada 1961 roku w  śnieżną niedzielę dokonano otwarcia sztucznego lodowiska. Sztucznego lodu, a później dachu  nad nim nie byłoby, gdyby nie ofiarność społeczeństwa. Organizowaliśmy różnego rodzaju akcje - sprzedawaliśmy „cegiełki”, robiliśmy zbiórkę datków wprost do kapelusza. Starsi na pewno pamiętają akcję „Złóż złotówkę na dachówkę”.   Zapał był ogromny. Bywało, że w ciągu miesiąca zebrano 100, a nawet więcej tysięcy złotych. Każdy obywatel dołożył swoja cegiełkę pieniężną lub udział w pracy. Datki na budowę płynęły nie tylko z Nowego Targu, ale z całego Podhala,  nawet z innych miast Polski. Trzeba wiedzieć, że „Szarotki” miały niezliczoną armię sympatyków poza granicami Podhala. Nie zapomniał o nas również Związek Podhalan z Chicago, który głównie zaopatrywał nas w sprzęt. Gdy przystępowaliśmy do budowy hali patrzyli już na nas z wielkim szacunkiem. A prawdę powiedziawszy kto, jak kto, ale hokeiści setnie na to zasłużyli. Czy tylko oni? Myślę, że zasłużyła na to liczna rzesza nowotarskich sympatyków, która, nieraz mimo 30 - stopniowego mrozu, po brzegi zapełniała nowotarski stadion. Wszyscy mieszkańcy Nowego Targu i okolic, którzy ukochali ten sport zasłużyli na dach nad głową”.
 
Jak u „pana Boga za piecem”


 
Czesław Zając – kierownik drużyny, która zdobyła pierwszy mistrzowski tytuł dla Nowego Targu. Jego kapelusz spalili zawodnicy po decydującym meczu,  tańcząc zbójnickiego na tafli.  Człowiek dobrego serca, niekonfliktowy. Hokeiście mieli u niego jak u „Pana Boga za piecem”. W 1953 roku rozpoczął społecznikowską działalność. Był wtedy czynnym zawodnikiem sekcji motocyklowej i w klasie do 250 cm odnosił sukcesy. Przygodę ze sportem rozpoczął od lekkiej atletyki.
 
Wymagający kierownik
 
Józef Ślęczka - długoletni kierownik sekcji hokeja. To za jego sprawą powstały liczne szkółki, z których wyszło mnóstwo zawodników wysokiej klasy. Byli oni podporą nie tylko nowotarskiego klubu, ale także innych klubów i reprezentacji Polski.  Za jego panowania była dyscyplina, punktualność i dobra organizacja. Wymagał bardzo dużo od siebie, trenerów i zawodników. Nie jednemu się oberwało za spóźnienie na trening czy za nie wykonywanie ćwiczeń zgodnych z harmonogramem. Pieczołowicie doglądał swojej „stajni”, a klub rósł w sportową potęgę.  Na kontrolę zjawiał się w najmniej oczekiwanym momencie, wcześnie rano lub późnym wieczorem. Mieszkał blisko, bo na Placu Słowackiego miał więc rzut beretem na lodowisko.
 
56 lat pełnił w klubie różne funkcje


 
Jerzy Ossowski -  „Takich działaczy to dzisiaj trzeba szukać ze świecą. Sportowi oddał całe życie – mówią ci, którzy doskonale go znali. Sportowcom Podhala poświecił spory kawałek życia. Nie tylko wspierał hokeistów, ale zafascynowany był futbolistami, nie stronił od trialu motorowego, kolarstwa i narciarstwa. Trzem ostatnim dyscyplinom sędziował wiele, wiele lat. Przez 56 lat pełnił w klubie różne funkcje. Od 1956 roku aż do 4 lipca 2012 roku, z krótkimi przerwami. Mimo przekroczenia 80 lat był w świetnej formie i  każdego dni można go było spotkać na lodowisku, na boisku piłkarskim, na meczach  siatkówki, tenisie… Na wszystkim. Nie tylko mecze go przyciągały, ale również był bacznym obserwatorem treningów. Niektórzy żartowali, że miał wszystko pod kontrolą. Do samego końca żywo interesował się sprawami klubu, nie tylko sportowymi. Z młodzieżą był za pan brat. Organizował dla niej największe imprezy ogólnopolskie rozgrywane w Nowym Targu. Kierował sztabem organizacyjnym Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. Tworzył Podhalański Podokręg Piłki Nożnej. Za jego działalności wybudowano sztuczne lodowisko, pokryto go dachem. Gdy zlikwidowano KS Podhale, był przy tworzeniu MMKS –u, który po roku od powstania, przejął tradycje, godło i barwy KS Podhale.
 
Za tydzień dalszy ciąg ważnych ludzi
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama