05.11.2019 | Czytano: 17397

Dwa światy, czyli nowy rozmiar Podhala

To co działo się na początku sezonu z perspektywy 5 listopada ma zupełnie inny wymiar. To jakby dwa różne światy.

W tak wielkich tarapatach, jak przed sezonem, „Szarotki” nie były od czasów, gdy znalazły się - pierwszy raz w historii - poza ekstraklasą. Problemy z licencją, zawirowania wokół zawodników, którzy byli twarzami klubu, optymistycznie też nie było pod względem finansowym. A sportowo?

W drużynie od początku szwankowało praktycznie wszystko, a zaczęło się od sensacyjnej przegranej z Zagłębiem. Ze skutecznością było na bakier. Nowotarżanie musieli mieć kilkanaście, by nie powiedzieć kilkadziesiąt, sytuacji, by wykorzystać jedną. Jednak zrzucanie całej winy na napastników byłoby wielkim uproszczeniem, bo też w tyłach popełniano mnóstwo błędów, które naprawiał Przemysław Odrobny ( tylko spotkanie z Cracovią ma na sumieniu). I choć zdarzały się zespołowi krótkie przebłyski lepszej gry, próżno było szukać oznak tego, że za chwilę nowotarżanie odbiją się od dna. A jednak!

Jeden czy też dwa dobre mecze nie zmienią ogólnej oceny, ale można ostrożnie zauważyć, że w drużynie Podhala zaczyna kiełkować coś optymistycznego. To ledwie zalążek nadziei - sezon długi i wszystko jeszcze może się zdarzyć - ale trzeba się jej uczepić.

Mały płomyczek zapalił się z Unią. Pojawiły się fragmenty dobrej gry i mimo ogromnej przewagi oświęcimian, Podhale potrafiło się podnieść i rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść w dogrywce. Z opresji „Szarotki” wyszły także w potyczce z Zagłębiem, mimo iż w drugiej tercji górale zostali zdominowani jak nigdy w historii wzajemnych spotkań. Ożyły w końcówce spotkania, doprowadziły do dogrywki, a w niej zadały decydujący cios. Niewątpliwie liderami zespołu byli - Krystian Dziubiński i Przemek Odrobny.

Podobnie było z Cracovią, również zabójcza końcówka i wygrana w dodatkowym czasie gry. Niemniej pojawiły się fragmenty dobrej gry, jak choćby w spotkaniu z mistrzem Polski. Pressing jaki zastosowali górale, zaskoczył gości, dali się wciągnąć w twardą walkę, na którą – okazało się – nie byli w tym dniu przygotowani.

Na mecz z Katowicami górale wyszli naładowani krzepiącą energią. Płomyczek przemienił się w ogień. Nowotarżanie bardzo dobrze zapamiętali wyjazdowe porażki i w taktyce zespołu wiele się zmieniło. Przede wszystkim gra w przewadze była wręcz perfekcyjna. Ta, która dotychczas była piętą Achillesową, w której nie tylko nie zdobywano goli, ale je tracono. Nie były to liczebne przewagi, w których „Szarotki” miały sytuacje, bo „zamki” rozgrywane były statycznie, schematycznie i nie mogły zaskoczyć przeciwnika. W meczu z Katowicami wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. Podhale nie tylko było skuteczne w tym elemencie, ale mogło zaimponować kapitalnym rozegraniem krążka. Ten krążył między zawodnikami jak po sznurku, a bramki były przecudnej urody, po zagraniach na drugi słupek i strzałach z pierwszego. To musiało się podobać nawet najwybredniejszym koneserom hokeja. Prezesowi zapewne spadł kamień z serca. Może jeszcze nie ten największy głaz, ale lżej się na pewno zrobiło.

„Nie jest sztuką wpaść do studni, sztuką jest z niej wyjść” – powiedział kiedyś jeden z trenerów. Podhale z niej się wygrzebuje. Już wskoczyło nad kreskę, czyli jest w szóstce. Teraz pora, by w spotkaniach, które pozostały do końca drugiej rundy, wskoczyć na czwartą pozycję, gwarantującą grę w Pucharze Polski.

Czy w tym pomoże testowany 26- letni kanadyjski napastnik Justin Valentino. Sezon rozpoczął w francuskim Diables Rouges de Briancon, wcześniej występował w ojczyźnie, w ligach juniorskich oraz reprezentował Uniwersytet Lethbridge (2014-19). Jeśli zostanie zaakceptowany przez trenera Phillipa Braskiego, będzie jedenastym obcokrajowcem w zespole. Na pocieszenie można dodać, że do treningów z seniorami zostali dokooptowani juniorzy - Jakub Malasiński, Tobiasz Kapica, Krystian Wikar, Kacper Worwa, Jakub Żurawski i Dominik Szlembarski.

Stefan Leśniowski
 

Stefan Leśniowski

Komentarze









reklama