06.01.2010 | Czytano: 1836

Od rozpaczy do euforii

Luiza Złotkowska od lat niezmiennie łyżwiarka szybka numer 2 w Polsce ma już zagwarantowany start na olimpiadzie w Vancouver. Ten awans wywalczyła indywidualnie i w drużynie. Jednak początek sezonu dla panczenistki AZS Zakopane nie był dobry, wręcz odwrotnie. Na październikowych mistrzostwach Polski w Zakopanem tuż przed biegiem na 3 km Luiza Złotkowska doznała kontuzji...

Stało się to na dwa tygodnie przed pierwszymi zawodami PŚ, w których można było zdobywać kwalifikacje na IO. Nasza łyżwiarka ze łzami w oczach opuszczała zakopiański tor łyżwiarski.

Pani Luizo czas od MP do PŚ w Salt Lace City to był dla Pani okres od rozpaczy do euforii?
Można tak powiedzieć. Na mistrzostwach Polski przed startem na moim koronnym dystansie 3 km doznałam kontuzji i nie ukrywam, że byłam tym faktem zdruzgotana. Za chwilę miały rozpocząć się zawody PŚ, w których można było wywalczyć kwalifikacje na igrzyska, a tu taki pech. Na szczęście kontuzja okazała się na tyle niegroźna, że po tygodniu wznowiłam przygotowania. Wcześniej trenowałam bardzo solidnie i wiedziałam, że jestem dobrze przygotowana do sezonu tym niemniej wyniki na pierwszych tegorocznych zawodach PŚ w Berlinie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły.

Jak toczyła się pani batalia o olimpijski paszport?
Już na pierwszych zawodach PŚ W Berlinie wypełniłam 50 procent normy, aby zakwalifikować się na igrzyska. Na 3 km wprawdzie byłam dopiero 6 w B grupie, ale był to 16 czas w tych zawodach a normą PKOL było dwukrotne zajęcie miejsca w pierwszej 20-tce zawodów PŚ. Później szło mi coraz lepiej. W Heerenveen znowu byłam w pierwszej dwudziestce a Hamar pobiłam rekord Polski na 5 km czasem 7.15,41. Przed startem w Salt Lace City byłam już pewna udziału w igrzyskach. A tam znakomicie udał się nam bieg drużynowy, w którym zajęłyśmy 8 miejsce równoznaczne z kwalifikacją na IO i było to zwięczenie naszych starań o olimpijskie paszporty.

Czy po wypełnieniu norm indywidualnych byłyście już tak wyluzowane a jednocześnie tak „nakręcone”, że miejsce w ósemce musiało się zdarzyć?
No nie koniecznie, indywidualne kwalifikacje miałam tylko ja i Katarzyna Bachleda Curuś. Dla dwu naszych koleżanek Katarzyny Woźniak i Natalii Czerwonki był to start być albo nie być. Dla mnie też wejście do pierwszej ósemki drużyn oznaczało, że w na Igrzyskach zajmę właśnie nie gorsze niż 8 miejsce. W biegach indywidualnych takie osiągnięcie wydaje się być na razie poza moimi możliwościami.

Zatem, na jakie wyniki liczy Pani w olimpijskich startach?
Ja oczywiście w swoich marzeniach, w snach widzę siebie nawet na podium, ale to tylko marzenia. Patrząc jednak realistycznie na moje możliwości to na tych igrzyskach miejsca w pierwszej dwudziestce w startach indywidualnych są do zrobienia. W drużynie wszystko się może zdarzyć. Mamy, co najmniej dwa starty, ale chyba jeszcze nie możemy liczyć na medal. Może na przyszłej olimpiadzie, wszak dla trójki z nas będą to pierwsze igrzyska w karierze.

Bardzo skromnie mówi Pani o swoich możliwościach, ale chyba ma Pani satysfakcję z dotychczasowych osiągnięć?
Oczywiście bardzo się cieszę, ze swoich wyników zarówno w ubiegłym, jak i obecnym sezonie. W poprzednim roku wywalczyłam dwa brązowe medale na Uniwersjadzie w Harbin, teraz odebrałam rekord Polski na 5 km Katarzynie Bachledzie Curuś to daje powody do satysfakcji i optymizmu przed kolejnymi latami mojej mam nadzieję długiej kariery. W prasie holenderskiej tu i ówdzie pojawiły się głosy, że w polskim łyżwiarstwie szybkim na długich dystansach następuje zmiana warty. Do głosu dochodzi nowe pokolenie łyżwiarek. Mieli tu na myśli mnie i Katarzynę Woźniak.

Skoro jest wyrównana trójka łyżwiarek, bo pozycja Katarzyny Bachledy Curuś wydaje się poza dyskusją to czy nie ma Pani obaw o swoje miejsce w drużynie?
Myślę, że każda z nas łącznie z Katarzyną Bachledą Curuś nie może być pewna swojego miejsca w drużynie. Wszak jeszcze na pół godziny przed startem w Salt Lake City nie było pewne, w jakim składzie wystartujemy. Ostatecznie pojechałyśmy z Katarzyną Bachledą Curuś i nie można powiedzieć, że jej udział miał decydujące znaczenie w naszym awansie.

Jest Pani od lat panczenistką nr 2 w Polsce, czy zatem po awansie olimpijskim kolejnym celem będzie zostanie numerem pierwszym w polskim łyżwiarstwie szybkim?
Powiem tak, ja generalnie znacznie lepiej radzę sobie w halach lodowych. Otwarte tory a tylko takie mamy w Polsce nie sprzyjają osiąganiem dobrych wyników z moimi skromnymi warunkami fizycznymi (Luiza Złotkowska jest filigranową łyżwiarką). Jeżeli jednak chodzi o starty w halach lodowych i konkurowanie na nich z polskimi zawodniczkami to dystans 3 km powinien zostać moją domeną.

Jeżeli Katarzyna Bachleda Curuś trenuje z grupą sprinterów a wasza trójka z Elizą Białkowską, to czy będzie okazja do wspólnych treningów drużyny?
Mamy wiele wspólnych zgrupowań także ze sprinterami, zatem tam można doskonalić zgranie drużyny. Po mistrzostwach Polski (15-17 styczeń) wyjeżdżamy do Berlina na zgrupowanie całej polskiej kadry olimpijskiej. Od 1 lutego będziemy trenować w Calgary. Także po ostatnim starcie indywidualnym w Vancouver będzie tydzień czasu, aby przećwiczyć same detale potrzebne do startu drużynowego, zmiany, samo rozpoczęcie wyścigu i takie ogólne porozumienie w grupie, bo to jest bardzo ważne.

No właśnie jak by Pani oceniła atmosferę w grupie, jako dobrą czy tylko poprawną?
Wspólne przebywanie na zgrupowaniach, zawodach, podróżach rodzi pewne napięcia. W końcu jesteśmy też tylko kobietami a ta jak wiadomo zmienną jest. Trzeba jednak się dopasować, bo cel jest wspólny.

Jakie ma Pani zaplanowane starty przed igrzyskami w Vancouver?
Pierwszy to mistrzostwa Polski w sprincie. To nie są moje ulubione dystanse, ale wystartuje w nich, chociaż nie spodziewam się na nich kokosów. Później bardzo poważnie chcę potraktować swój udział w wielobojowych ME w Hamar. Kolejny to będą wielobojowe MP właśnie tu w Zakopanem, gdzie oczywiście chcę powalczyć o jak najwyższe lokaty. Później jak już wspomniałam zgrupowanie w Berlinie powrót na 4 dni wręczenie nominacji olimpijskich - bardzo ważna dla mnie ceremonia i wylot za ocean, najpierw do Calgary a następnie do Vancouver.

Przymierzyła już Pani suknię olimpijską?
Nie oczywiście jeszcze nie, widziałam tylko w Internecie kolekcję olimpijskich strojów. Wprawdzie, jako kobieta wybrałabym sobie coś innego, ale pięć kółek olimpijskich zdecydowanie podnosi walory tej kolekcji.

Pani dorosła kariera łyżwiarki, chociaż nie jest Pani góralką wiąże się nierozerwalnie z Zakopanem. Uczyła się Pani w zakopiańskiej SMS, jest Pani zawodniczką AZS Zakopane, czy to są tylko związki formalne?
Ja bardzo zżyłam się z Zakopanem, chodziłam tu do SMS-u, mam tu przyjaciół, ale trochę mnie zabolało, że jako zawodniczka AZS Zakopane nie dostałam nawet gratulacji za olimpijski awans. Ja wiem, że klub jest w okresie zmiany władz i chyba zaryzykuję w słabej kondycji finansowej, ale nie było nawet telefonu z gratulacjami. Poza trenerem Grabowskim, który bardzo angażuje się w działalność i pomaga mi na tyle ile może to inni działacze jakoś nie nawiązali ze mną kontaktu. Mam nadzieję po sezonie spotkać się z nowym prezesem klubu i ustalić na przyszłość nasze relacje.

Gdzie Pani mieszka, co Pani robi poza uprawianiem łyżwiarstwa?
Urodziłam się w Milanówku, jestem zameldowana w Zielonce koło Warszawy a mieszkam właściwie w hotelach. Przebywam na zgrupowaniach około 300 dni w roku, studiują na krakowskiej AWF i tam mieszkam w akademiku. Do domu do Milanówka przyjeżdżam w zasadzie tylko na Święta. Właściwie jestem mieszkańcem Zielonki, ale tak naprawdę moim domem jest moja walizka.

Jak Pani minęła Noc Sylwestrowa?
Szampańsko i oby cały ten sezon był taki.

Takie też są nasze życzenia.

Ryb



Komentarze







reklama