30.12.2009 | Czytano: 1511

Trzeba postawić kropkę nad „i”

Panczenista AZS Zakopane Sebastian Druszkiewicz jest bliski wyjazdu na Olimpiadę do Vancouver. Wypełnił minima wyznaczone przez Polski Komitet Olimpijski, ale musi uzyskać jeszcze minimum wyznaczone przez ISU (Międzynarodową Federację Łyżwiarska)

Panie Sebastianie zrobił już Pan przymiarkę olimpijskiego garnituru?
Niestety jeszcze za wcześnie na przymiarkę olimpijskich strojów. Wprawdzie wypełniłem minima wyznaczone przez PKOL zajmując dwukrotnie miejsca w pierwszej dwudziestce zawodów Pucharu Świata, ale nie udało mi się pojechać wystarczająco szybko tak jak wyznaczył minima na 10 km i 5 km ISU. Na 10 km zabrakło mi 1,2 sekundy. W tym przypadku jest jednak klauzula, że jeżeli wynik mieści się w pierwszej szesnastce tegorocznych wyników (a w moim przypadku tak jest) to daje kwalifikacje olimpijską, jeżeli ma się rezultat poniżej 6 minut 30 sekund na 5 km. Mnie na tym drugim dystansie do wyznaczonego minimum brakuje 0,17 sekundy. Muszę, zatem jechać jeszcze raz za ocean do Calgary i tam próbować spełnić wyznaczone kryteria. Odbędą się tam zawody 8 stycznia, w których podobnie jak ja także inni łyżwiarze spróbują uzyskać olimpijskie minima. Mam nadzieję, że mi się to uda.

Chyba jednak bardziej Pan i koledzy liczyliście na awans drużyny i nie udało się.
Niestety nie udało się, chociaż pierwszy start był obiecujący. Zajęliśmy w biegu drużynowym 7 miejsce. Kolejne starty były coraz gorsze a przecież powinno być coraz lepiej.

Czego zatem zabrakło formy, umiejętności, szczęścia?
Moim zdaniem forma była. Przeważyła psychika i brak doświadczenia u naszego młodszego kolegi Janka Szymańskiego. W biegu drużynowym jak wiadomo liczy się wynik trzeciego zawodnika. W ostatnich zawodach drużynowych Janek chyba nie wytrzymał napięcia psychicznego, zabrakło mu niezbędnego doświadczenia pucharowego. My z Konradem Niedźwiedzkim mamy już przejechanych sporo drużynowych startów w PŚ, dla Janka był to dopiero trzeci występ w tego typu zawodach. W Salt Lace City, jako trzeci z naszej drużyny przyjechał za nami dobre 50 metrów. Gdy podczas wyścigu obejrzałem się do tyłu na ostatniej prostej byłem załamany. Nawet już nie patrzyłem na miejsce, jakie zajęliśmy w tym biegu. (Polska zajęła 12 miejsce).

Jak z tego widać jest Pan rozczarowany?
Jestem i to bardzo. Miejsce w pierwszej ósemce PŚ dawało pewny start olimpijski, a tam można było walczyć o lepszą lokatę. Wszak biegi drużynowe rządzą się swoimi prawami. Dzieje się w nich dużo i zdarzają się niespodziewane rozstrzygnięcia. Nie wiem, co się stało, może jeszcze za krótko ze sobą jeździmy. Próby jazdy drużynowej ze Zbyszkiem Bródką czy Sławkiem Chmurą były jeszcze bardziej nieudane, zatem skład był optymalny na takie możliwości, jakie posiadamy. Może zabrakło szczęścia, które miały nasze dziewczyny. Zajęły 8 miejsce wyprzedzając Chinki o 0,12 sekundy. W Salt Lace City skupiliśmy się na biegu drużynowym. Ja odpuściłem starty na długich dystansach, Konrad nie pobiegł na 1000 metrów a był w dużym „gazie”. Mógł zrobić świetny wynik a stracił rekord Polski na rzecz Maćka Ustynowicza. Wypadnięcie męskiej drużyny poza pierwszą ósemkę komplikuje, moją karierę. Utrata stypendium byłą by dla mnie bardzo bolesna. Zresztą zapowiedzi nowego ministra sportu też nie są zachęcające do uprawiania sportu wyczynowego. Iluż mamy wybitnych sportowców w dyscyplinach zimowych, kilkoro a następcy przecież muszą mieć szanse rozwoju. Jeżeli pieniądze na przygotowania będą mieli tylko najlepsi rokujący medale to, z jakich środków będą przygotowywali się ich potencjalni następcy?

Drużynowo się nie udało a jak Pan oceni swoje występy indywidualne?
Zacząłem tegoroczne starty z niezbyt wysokiego pułapu. Zarówno występ na mistrzostwach Polski jak i pierwszy start w PŚ w Berlinie oceniłbym, jako bardzo ostrożne przetarcie. Drugi PŚ w Heerenveen to była bardzo udana próba. Na 5 km byłem 4 w B grupie, ale to był czas dający miejsce w pierwszej dwudziestce. W kolejnym PŚ w Hamar byłem 7 w B grupie na 10 km, ale znowu to był czas w pierwszej dwudziestce wśród zawodników startujących na tym dystansie. W Kanadzie byłem trochę słabiej dysponowany, po prostu nie miałem swego dnia. W Salt Lace City jak już wspomniałem nie startowałem indywidualnie, koncentrując się głownie na występie drużyny. Pewnie na tym bardzo szybkim lodzie uzyskałbym minimum olimpijskie i miałbym szanse na poprawienie rekordu Polski na 5 km. Tak się nie stało uczynił to Sławek Chmura, ale ja z tego ambitnego celu zostania rekordzistą Polski na 5 km nie zrezygnowałem. Dwa lata temu byłem bliski tego osiągnięcia, ubiegły rok miałem zdecydowanie nieudany, teraz będąc w bardzo dobrej formie nie startowałem. Zadecydowały inne względy.

Jak Pan ocenia swoją aktualna dyspozycję?
Myślę, że ustabilizowałem swoją formę na dobrym poziomie. Nie ma, jakich gwałtownych wzlotów a co ważniejsze nie ma spadków dyspozycji, jest stabilizacja na dobrym światowym poziomie w okolicach drugiej dziesiątki. Gdybym pojechał na Olimpiadę to mam nadzieję na przyzwoity występ nawet na miejsce nawet w pierwszej dziesiątce na 10 km. Wolę dystans 5 km, ale w tym sezonie tak się to ułożyło, że lepiej idzie mi na 10 km. Na Olimpiadzie na tym dystansie startuje zresztą tylko 16 łyżwiarzy szybkich.

Jest Pan jeszcze bardzo młodym zawodnikiem plasuje się Pan w drugiej dziesiątce łyżwiarzy szybkich na długich dystansach, co jednak trzeba zrobić, aby na trwale zagościć w ścisłej światowej czołówce?
Myślę, że trzeba pracować wytrwale nad wszystkimi elementami treningu. W każdym elemencie jest coś do poprawienia. Nasz trening w tym roku nie był lekki, chyba najmocniejszy w dotychczasowej mojej karierze, ale nadal tkwią w nim rezerwy. Czuję, że można zrobić jeszcze więcej zarówno, jeżeli chodzi o ilość jak i większe obciążenie. Trzeba jednak pracować systematycznie i z wiarą, że efekty w końcu przyjdą. Ja taką wiarę mam.

Jak zaczęła się Pana przygoda z łyżwiarstwem szybkim?
Ja właściwie chciałem zostać narciarzem alpejczykiem. Zdecydowałem się po szkole podstawowej na gimnazjum sportowe. Jak wiadomo w narciarstwie alpejskim rodzice musieliby mieć „kasy jak lodu”. Nas na to nie było stać, a lód był za darmo. Dyrektor ówczesnego GMS pani Barbara Sobańska znajoma mojej mamy zaproponowała mi treningi łyżwiarskie. Zostałem przedstawiony trenerowi Eligiuszowi Grabowskiemu, który wziął mnie o swojej grupy. W wieku juniorskim nie osiągałem, jakich spektakularnych sukcesów. Dopiero pod koniec występów w tej kategorii wiekowej zaakcentowałem w niej swój udział kilkoma medalami na OOM. Kolejny etap to awans do kadry narodowej do grupy Krzysztofa Niedźwiedzkiego i tak to trwa do dzisiaj. Tu już jest wyższa forma doskonalenia mistrzostwa sportowego. Wiążę się to z finansami. W kadrze są większe możliwości, organizowania zgrupowań, treningów na halach lodowych, w klubach tego nie ma.

Z czego się Pan utrzymuje? Mam ministerialne stypendium sportowe, chociaż kokosów tu nie ma. Wspiera nasz też sponsor holenderski Nijhof Wassing. Oczywiście to nie są pieniądze dające zabezpieczenie na przyszłość.
Co zatem robi Sebastian Druszkiewicz poza uprawianiem łyżwiarstwa szybkiego?
Wróciłem ponownie na krakowską AWF na kierunek wychowania fizycznego. Po sezonie muszę się wziąć ostro do roboty, aby, zdobyć zawód ukończyć studia.

Czy zastanawia się Pan nad swoim losem nad przebiegiem dalszej kariery?
Jestem jeszcze bardzo młodym człowiekiem, a olimpiada w Vancouver to nie koniec świata. Będą kolejne igrzyska mam nadzieję, że ze znaczącym moim udziałem.

Jakie jednak ma Pan najbliższe plany?
Po świętach zaczynamy tu w Zakopanem zgrupowanie kadry, po nim 4 stycznia wylatuję o Calgary na zawody mające dać mi ostateczną kwalifikację na IO. Trzeba tam postawić przysłowiową kropkę nad „i”. Po tych zawodach są MP w wieloboju właśnie w Zakopanem, na których wystartuję a później już bezpośrednie przygotowania do mam nadzieję startu na Olimpiadzie z moim udziałem.

Ryb

Komentarze







reklama