06.07.2017 | Czytano: 5352

Odmrozili nawet tyłki, by spełnić marzenia (+zdjęcia)

Bieganie stało się ich wielką pasją. Stylem życia, a zarazem uzależnieniem. Startują tylko w biegach dla twardzieli, w ultramaratonach, zdobywają szczyty gór.

 Piotr Biernawski i jego imiennik Huzior – to nierozłączny mistrzowski duet. Trenują i startują razem. Dla nich nie ma żadnych przeszkód. Pogoda im niestarczona. Nie ważne czy z nieba leje się żar, czy woda, czy jest śnieżna zamieć, mróz… Oni biegną na Turbacz, wspinają się na tatrzańskie szczyty, a wszystko po to, by odnosić sukcesy choćby w ekstremalnym Biegu Rzeźnika czy wybiec trzy razy na Śnieżkę, czyli jakby raz na Mont Blanc.

W tym roku wygrali Bieg Rzeźnika, nokautując rywali. Od początku biegli jak po swoje. W ubiegłym roku stanęli na najniższym stopniu podium i zawzięli się, powiedzieli sobie, że muszą wygrać. Słów nie rzucają na wiatr. Mało tego, po tak morderczym biegu dwa tygodnie później czekało ich nowe, wcale nie łatwiejsze wyzwanie. Bieg na Śnieżkę. Tutaj w parach się nie biegło, każdy indywidualnie musiał się uporać z trudnościami trasy. Trzeba było trzy razy wybiec na Śnieżkę. Limit wynosił 10,5 godziny. Huzior po raz trzeci pokłonił się królowej po pięciu godzinach. Nie lada wyczyn. Drugi Piotrek wybrał mistrzostwa Polski w biegach długodystansowych pod górę. On musiał dwa razy zameldować się na szczycie Śnieżki. Był szóstym zawodnikiem, który tego dokonał.

- Kiedy bieganie po górach pojawiło się w waszym życiu? – rozpoczynam z nimi rozmowę.

Piotr Huzior: Sport w intensywnym wydaniu zacząłem uprawiać dopiero w 2010 roku, a głównie było to kolarstwo górskie. Jednak kolarstwa nie da się trenować cały rok, pomijając rolkę czy spinning. Stąd bieganie musiało się pojawić jako trening dodatkowy, szczególnie zimą. Na początku były to płaskie biegi, po okolicy, ale szybko przerodziły się w biegi po górkach. Na płaskim po prostu było nudno... Po kilku latach startów w maratonach MTB z różnych powodów przeszliśmy na starty w biegach górskich.

Piotr Biernawski: Od 2009 roku zacząłem aktywnie uprawiać sporty - kolarstwo jako podstawowy, bieganie jako uzupełniający. Wcześniej ok. 2005 roku próbowałem biegać po płaskim, ale szybko się znudziło i zrezygnowałem. Cztery lata później zacząłem biegać w górach. Jako treningi uzupełniające kolarstwo, które uprawiałem zawodniczo, szczególnie w okresie przygotowawczym, a więc w zimie, w której w naszym klimacie trudno jeździć na rowerze. Pierwszy Maraton Gorce przebiegłem bodaj w 2013, rok później stałem już na podium. To był też rok, w którym razem z Piotrkiem przeskoczyliśmy z kolarstwa na biegi, teraz już nie tylko górskie.

- Uprawialiście wcześniej jakieś sporty?

PH: W szkole podstawowej królowała piłka nożna. Długie godziny spędzaliśmy z kolegami na kopaniu, ale też sporo było treningów na basenie gdzie doskonaliłem pływanie. Zimą była jazda na łyżwach i na nartach zjazdowych, na których często startowałem w zawodach.

PB: Za młodu grałem w kosza. Były to początki ligi w Nowym Targu. Jeszcze wcześniej, w podstawówce, miałem przygodę z hokejem. Przez ok. 2 lata szkoliłem się na nowotarskim lodowisku, byłem szykowany na hokeistę, ale połamałem się na rowerze i ojciec wymiksował mnie z hokeja. Grałem też dość dobrze w tenisa, do teraz aktywnie jeżdżę na nartach, choć aktualnie, z wielu względów, ze zjazdówek przesiadłem się na narty skiturowe.

- Czym dla was jest bieganie? Pasją, zawodem…

PH: Zawodem na pewno nie, ponieważ nie zarabiamy na bieganiu (śmiech). To pasja i - jak mi się wydaje - potrzeba. Lubię pobyć z dala od zgiełku i szumu. Bieganie w terenie to doskonała odskocznia i forma relaksu dla ciała i ducha.

PB: Pasją. Stylem życia. I chyba już uzależnieniem. W Polsce, żeby być zawodowym biegaczem i móc z tego wyżyć trzeba być na poziomie olimpijskim, i z tego też powodu biegać po płaskim. Są oczywiście „górale” żyjący ze sportu, ale tutaj wchodzą już kwestie sponsorskie oraz często np. trenerskie itd. Z biegania jako takiego żyje w tym kraju naprawdę niewiele osób.

- Wygląda, że tworzycie zgrany team. Razem trenujecie, razem startujecie?

PH: Rzeczywiście, nie wszystkie starty czy treningi, ale znaczą część. Znamy swoje mocne i słabsze strony i to chyba jest nasza przewaga. Poza tym reprezentujemy naszych sponsorów, Miasto, region i to jest fajne.

PB: Tak, to nasz atut - jesteśmy po prostu zgrani. Znaczną część treningów robimy razem, razem też z reguły startujemy. Mamy przyjemność reprezentować wspólnie też dwie firmy - Attiq oraz Salming.

- Jak wyglądają wasze treningi? Są szczegółowo zaplanowane czy w zależności od dyspozycji dnia? Każdy trening jest na maksa? Jak jest długi?

PH: Dłuższe wybiegania są z reguły zaplanowane, natomiast krótsze treningi są często spontaniczne. Dzwonię do Pitera „Co dziś robimy? „Ano to i to, o której? a o tej. No to git, lecimy!!” Często bywa, że w czasie treningu rozkręcamy się i robi się mocno, a czasem bywa, że biegniemy lajtowo bez zmęczenia. Zależy do czego się szykujemy lub w jakim stanie jesteśmy po ostatnich zawodach. Średnio trenujemy około 10 -15 godzin w tygodniu.

PB: Powinny być zaplanowane, ale nie są. Jesteśmy spontaniczni i często takie też są nasze treningi. Także starty. Treningi staramy się dywersyfikować - są mocne, są lekkie, są długie i krótsze. Pojawiają się akcenty, czy interwały, czasem priorytetem jest zrobienie siły biegowej, czasem szybkości. Ale co i gdzie będziemy robić planujemy bezpośrednio przed treningiem, o ile nie jest to wyjazd na całodniowy trening np. w Tatry. Standardowo treningi mieszczą się w zakresie 1-4 godzin. Tygodniowo 7-15 godzin.

- Biegacie tylko w górach czy po płaskim również?

PB: Ja biegam więcej po płaskim, ale praktycznie tylko w zawodach. W tym roku zająłem szóste miejsce w krakowskim Półmaratonie Marzanny czy dziewiąte w jednym z najtrudniejszych asfaltowych półmaratonów w kraju w Żywcu. Treningowo przeniosłem się już całkiem w góry.

PH: Zdarzają się treningi płaskie, ale nie za często. Zawody po płaskim przebiegłem w 2016 roku, ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa w płaskich biegach. Chciałbym zaliczyć 10 km, półmaraton oraz maraton z jakimiś sensownymi czasami i będę mógł spać spokojnie

- Zwycięstwo w Biegu Rzeźnika to największe osiągnięcie?

PH: Dla mnie osobiście to największy sukces sportowy, chociaż dwa tygodnie po tym starcie wygrałem Ultramaraton 3 x Śnieżka + 1 x Mont Blanc, co też nie było łatwym osiągnięciem. W różnego rodzaju mistrzostwach Polski stawałem na podium, ale w swojej kategorii wiekowej. W open plasowałem się na miejscach w pierwszej dziesiątce lub dwudziestce.

PB: Medialnie największe. Sportowo, trudno powiedzieć. Wygrałem dwa lata temu Puchar Polski Skyrunning, czy bardzo prestiżowy Grand Prix Sokoła. Zajmowałem już dwukrotnie miejsca na „szerokim podium” w mistrzostwach kraju elity. Sportowo to chyba były większe osiągnięcia.

- Znokautowaliście rywali w „rzeźniku”. Od początku prowadziliście. Mieliście informację z boku jaka jest wasza przewaga? Macie kogoś kto wam udziela takich informacji?

PH: Założenie było takie, żeby od początku być z przodu i to się udało. Informacje z boku często nie pokrywają się z faktycznym stanem, więc musieliśmy biec swoje i nie dać się dogonić. Wiedzieliśmy tylko, że nie jest źle, gdy po wybiegnięciu z bufetów nie widzieliśmy rywali.

PB: Nie mieliśmy niestety takich informacji. W pierwszej połowie biegu mogliśmy mniej więcej ocenić naszą przewagę, choćby poprzez doping kibiców, czy spikera, ale końcówka to wyłącznie domysły. Domyślaliśmy się, że jest dobrze, bo po prostu dobrze biegliśmy.

- Co z kryzysami? Nie powiedzie, że w tak długim biegu ich nie ma.

PH: Owszem, kryzysy się pojawiają, ale już na tyle znamy swoje organizmy, że sobie z mini radzimy.

PB: Są. Ale mamy je, że tak powiem, opanowane. Wiemy kiedy u którego z nas się pojawiają i jak długo mogą potrwać. W tym roku kryzysy były ok. 40 km mój i ok. 70 km Piotrka, ale bardzo szybko minęły, były wyjątkowo łagodne.

- Po Rzeźniku był Bieg na Śnieżkę. Tylko dwa tygodnie przerwy między tymi biegami. Jak wasz organizm to wszystko wytrzymuje?

PH: Jak już wcześniej zaznaczyłem, udało mi się wygrać także ten bieg. Przed startem czułem się dobrze, chociaż do końca nie wiedziałem czy jestem już wypoczęty czy coś się wydarzy na trasie i trzeba będzie odpuścić. Kryzysy były i to mocniejsze niż na Rzeźniku, ale góralski charakter nie pozwolił mi zejść z trasy.

PB: To jest wielka nierozwiązana zagadka! Ja od trzech lat jestem jednym z najczęściej - o ile nie najczęściej - startującym zawodnikiem w Polsce w biegach górskich. Rocznie bywało ponad 40 startów. To jest olbrzymie obłożenie i obciążenie dla organizmu, ale odpukać, organizm daje radę!

- Ile biegów zaliczacie w roku?

PH: W tym sezonie startuję mało, jednak tylko w biegach długich i ultradługich. Takich biegów nie da się przebiec 20+ tylko kilka w roku. Ubiegły sezon był efektowniejszy pod względem liczby startów. Jestem w takim wieku, że krótkie biegi nie są już moją domeną, dlatego wolę dłużej, ale wolniej

PB: Najwięcej + 40. Średnio ok. 30-35.

- Zapewne niejedną przygodę mieliście podczas zawodów. Możecie się jakąś podzielić się z Czytelnikami?

PB: Może nie w czasie zawodów, ale przychodzi mi na myśl od razu pewna sytuacja w Tatrach na Krzesanicy. Była zima i potężna lodoszreń, były też fatalne warunki - mgła, wiatr i mżawka. Wybiegliśmy na Małołączniak i stamtąd przez Krzesanicę i Ciemniak chcieliśmy zbiec w dół. Kłopotów nawigacyjnych nie mieliśmy. Znam teren doskonale, mieliśmy też GPS, ale nie wzięliśmy ani raków, ani czekana, sądząc, że kolce w butach wystarczą, na ten przecież dość prosty teren. Wystarczyły do Krzesanicy. Tam się okazało, że jej południowo -wschodni trawers, to nie lodoszreń tylko czysty, twardy lód. Przez godzinę wybijaliśmy tam stopnie, żeby przejść ten odcinek i choć przygoda brzmi groźnie, jedyne co sobie zrobiliśmy, to odmroziliśmy tyłki. Podczas wybijania stopni siedzieliśmy na lodzie, a biegowe ubranie nie bardzo chroni tę część ciała przed lodem. Przygód mieliśmy całą masę, ale to chyba temat na osobną dyskusję.

PH: Przygód było sporo, pomylone trasy, zgubiony but, napotkane zwierzęta, czasem nawet groźne, czy przebijanie się przez grupy turystów blokujących szlak ...

- Macie sponsorów?

PB: Mamy przyjemność, jak wspomniałem, reprezentować polską firmę odzieżową Attiq, mającą siedzibę w Rokicinach Podhalańskich. Firma specjalizuje się w produkcji odzieży sportowej, przede wszystkim kolarskiej i biegowej. Myślę, że ma już dużą grupę fanów, w czym, mam nadzieję, mamy swój udział. Ostatnio zaczęła nas też wspierać szwedzka firma Salming, która robi rzeczy przede wszystkim do unihokeja czy squasha, ale ostatnio wchodzi na rynek biegowy. Ich produktów używamy i testujemy.

PH: Nie mam nic do dodanie.

- W jakich butach biegacie? Latem, zimą. Jakie rady udzielalibyście początkującemu biegaczowi odnośnie sprzętu.

PB: Teraz biegamy przede wszystkim w butach Salming. Ale sam temat obuwia jest olbrzymi i nie da się w dwóch czy dwudziestu zdaniach sensownie opisać. Osobiście polecam każdemu solidną przymiarkę w sklepie, w którym też sprzedawca powinien umieć doradzić jakie obuwie nadaje się na konkretne warunki, porę roku, teren i dystans. Polecam też nie oszczędzać na butach. To nie tylko kawałek gumy i plastiku, to nasze zdrowie i komfort, często także bezpieczeństwo.

PH: Temat rzeka. Można o tym książkę napisać, a i tak każdy będzie miał swoje zdanie na temat modelu czy też marki. Na pewno buty dla biegaczy zarówno początkujących jak i bardziej zaawansowanych powinny być nieco większe niż „normalny” but do chodzenia. Ja osobiście mam większe o jakieś 7 do 10 mm.

- Kiedy bieganie jest bezpieczne?

PB: Zawsze, o ile przestrzega się zasad. Mówię przede wszystkim o bieganiu w złych warunkach pogodowych, w wyższych górach. Biegając w grupie, znając topografię, mając ze sobą wyposażenie jak raki, czekan, folię NRC, telefon, jedzenie, picie, czyli generalnie taki niezbędnik oraz trochę wiedzy i umiejętności, które też przecież trzeba gdzieś nabyć, to z tym można biegać nawet w zimie w trudniejszych warunkach. Oczywiście nie polecam, ale zaznaczam, że bieganie może być bezpieczne nawet w takich okolicznościach, przy spełnieniu odpowiednich warunków.

PH: Wydaje mi się, że bieganie jest bezpieczne wtedy, kiedy jesteśmy do niego odpowiednio przygotowani. Nie tylko fizycznie.

- Z zawodu jesteście

PB: Jestem grafikiem komputerowym, czyli prowadzę siedzący tryb życia

PH: Do pewnego momentu pomagałem tacie w prowadzeniu zakładu kuśnierskiego, a teraz organizuję treningi ogólnorozwojowe dla dzieci i młodzieży. Jestem też instruktorem narciarstwa i zimą pracuję na stoku.

- Hobby?

PH: Lubię pożeglować po mazurskich jeziorach, chociaż dawno tego nie robiłem. Lubię też posłuchać muzyki, poza kilkoma wyjątkami lubię każdy rodzaj. Kiedyś nawet grałem na perkusji w kapeli i lubiłem to, jednak sport wygrał. Lubię też jeść i jem naprawdę sporo. Mniam! Brat czasem zrobi coś pysznego, dzwoni i mówi: “wpadaj na kolację bo ciepła”, jako, że daleko nie mam, to z rozkoszą biegnę. Ale obiady żonki smakują mi najbardziej, że o deserach nie wspomnę!

PB: Lubię fotografować. Kocham też góry same w sobie i każdą aktywność, która jest z nimi związana. W wolnym czasie, tzw. regeneracyjnym lubię oglądać seriale - oczywiście nie Klan. Uważam, że porządne kino już jakiś czas temu przeniosło się na mały ekran.

Stefan Leśniowski
Zdjęcia Piotr Biernawski

 

Komentarze







reklama