31.05.2017 | Czytano: 7763

Józef Dyda: Sport czysty, bez finansowych i innych skażeń

- Kocham sport. To moja ogromna życiowa pasja. Bez sportu nie wyobrażam sobie życia. Z małym zastrzeżeniem, ten „mój” sport jest czysty, bez finansowych i innych skażeń. To sport dzieci i młodzieży, a pasją jest kajakarstwo slalomowe – mocno akcentuje Józef Dyda, działacz 2016 roku w plebiscycie Sportowego Podhala i Podhala 24.

Śmiało można powiedzieć, że takich działaczy jest coraz mniej. Szkoda, że trzeba ich szukać ze świeczką w ręku, bo z takimi ludźmi sport byłby czystszy a osiągnięcia polskich sportowców zapewne dużo lepsze. Człowiek bez reszty oddany temu co robi. Nie znosi fuszerki. Mimo, iż jest starszego pokolenia doskonale rozumie co to znaczy szybkość informacji w dzisiejszych czasach i jak ją wykorzystywać. O swoich imprezach sportowych w mig informuje, jeszcze z areny wydarzenia. Pełna informacja statystyczna, składy i krótki fachowy komentarz. Sportowe Podhale nie ukrywa, że praca z tym człowiekiem to wielka przyjemność. Niżej podpisany od niego zasięgał fachowych rad na temat kajakarstwa slalomowego. Wcześniej z tym sportem miałem kontakt co cztery lata, w trakcie igrzysk olimpijskich, bo tylko wtedy telewizja pokazuje zmagania kajakarzy. On zdradził mi tajniki dyscypliny, on służy fachową radą, jest naszym ekspertem. Zdarza mi się jeszcze zrobić babola, ale… Od czego mam Józka. Skoryguje i wyjaśni. O kajakach można rozmawiać z nim w nieskończoność. Jego opowieści słucha się z zapartym tchem, są barwne i nieraz niesamowite.

„Najpiękniejszym widokiem są dzieci oczekujące na start”

Uwielbia pracę w dziećmi i młodzieżą. To im poświęcał i poświęca najwięcej czasu. Podziwia ich entuzjazm i czystość nieskażoną zwycięstwami za wszelką cenę. Obserwuje ich radości i smutki, pociesza przegranych, zachęca, by nie rezygnowali ze sportu. Ma doskonały kontakt z młodzieżą.

- Najpiękniejszym widokiem, którym potrafię się delektować bez końca, to oczekujące na start dzieci – wyznaje. - W kolorowych kajakach, za dużych kaskach i kapokach. Oczekujące czasem na swój pierwszy życiowy udział w sportowej rywalizacji. W nowym miejscu, z nurtem rzeki czy toru innym niż w rodzinnej miejscowości. Ich zatroskanie, obawa przed tym czy sobie poradzą, czy się nie wywrócą. Obserwuję ich nerwowe spojrzenia w stronę trenera. Kocham te dzieciaki, bo wybrały przepiękny sport, bardzo trudny, wymagający ogromnej odwagi. Spędzam z młodymi ludźmi sporo czasu. Mieszkamy podczas zawodów w jednym hotelu, spotykamy się przy posiłkach. Patrzę na nich z uznaniem. Ciężko pracują, a ich czas wypełniają zgrupowania, zawody. W rodzinnych domach bywają rzadko. W tym czasie ich rówieśnicy cieszą się życiem. Dyskoteki, imprezy, na które sportowiec pozwolić sobie nie może. Zrzec się uciech życia na rzecz uprawiania sportu i to takiego, który nie przynosi finansowych profitów, zasługuje na uznanie.

Kiedyś było łatwiej

Nieodparcie nasuwa się pytanie: czy później śledzi ich sportowe kariery? - Śledzę – odpowiada. - Niestety niewielu pozostaje w tym sporcie. Kajakarstwo slalomowe to niszowa, mało popularna dyscyplina sportu. Tu nie kręcą się wielcy sponsorzy, tu nie ma wielkich pieniędzy. Kiedy młodzi ludzie wkraczają w dorosłe życie muszą wybierać między sportem a rodziną. Z kajaków rodzinę trudno utrzymać. Kiedyś było łatwiej. Sport był oknem na świat. Wyjazdy na zawody zagraniczne czy sportowe zgrupowania były niezwykłą atrakcją, przyciągającą młodzież do sportu. Dzisiaj ma dużo więcej do wyboru. W swojej grupie miałem talentów co niemiara - Maria Węgrzyn, Heniu Barnaś, Jacek Waluś…W lidze młodzików wystawialiśmy dwie drużyny, tylu było zawodników. Wszystkie zawody wygrywaliśmy w cuglach. Ubolewam, że nie wszystkim, którzy wyszli spod mojej ręki, kariera potoczyła się tak jak sobie wyobrażałem. W Jacku upatrywaliśmy przyszłego zdobywcę trofeów, a tymczasem porzucił kajaki. Z ojcem Józefem, legendarną postacią kajaków, próbowaliśmy go odwieść od tego zamiaru, ale wtedy wypowiedział słowa, które do dzisiaj brzmią mi w uszach: „ Tata w twoich czasach wyjazd poza Szczawnicę był czymś szczególnym, wielką frajdą, mnie to nie cieszy”. Dzisiaj wyjazdy zagraniczne nie są problemem. Młodzież ma inne priorytety, nie bardzo chce się jej ciężko pracować, wyrzec przyjemności codziennego życia.

Kajaki wyparły drugoligowy hokej

Józef Dyda pochodzi z wielodzietnej rodziny. W domu były dwie dziewczynki, a między nimi pięciu chłopaków. Każdy miał styczność ze sportem. Już w domu kiełkowała sportowa rywalizacja.

- Mieszkałem blisko stadionu Sokolicy i naturalną rzeczą było, że większość wolnego czasu spędzałem na boisku – wspomina. – Grałem w piłkę nożną w trampkarzach. Pamiętam, że wtedy wiodącą sekcją w tym klubie był hokej na trawie. Drużyna występowała w drugiej lidze. Zawodnikom nosiłem sprzęt. Pamiętam „pakistankę”, ekskluzywną, elastyczną i miękką laskę. Później hokej wyparły kajaki. Kajaki były wcześniej w Krościenku, ale przypisane do ulicy Zdrojowej. Pieniny miały tam swoją sekcję, a w barwach tego klubu występowała m.in. Maria Ćwiertniewicz. Kiedy w Sokolicy powstała sekcja, zrodziła się moda na kajaki. Nie było nikogo kto nie spróbowałby swoich sił w nurcie Dunajca. Oczywiście z różnym skutkiem W lecie całe dnie spędzało się nad Dunajcem w oczekiwaniu, kiedy pan Tworek o godzinie 15 otworzy przystań. Wybitnym kajakarzem nie byłem. Zabrakło wytrwałości. Startowałem w młodzikach i juniorach. Moim największym osiągnięciem było zdobycie 1969 roku brązowego medalu mistrzostw Polski juniorów. Po maturze były studia w Krakowie i rozbrat ze sportem, chociaż od czasu do czasu startowałem w drużynowych mistrzostwach kraju. Trener robił tzw. pospolite ruszenie do punktacji. Po studiach i wojsku wróciłem w rodzinne strony i rozpocząłem działalność w kajakarstwie. Najpierw jako szkoleniowiec. Przez pewien okres współpracowałem z Bronkiem Warusiem w Sokolicy, a po podjęciu pracy nauczyciela w-f w SP 2 Szczawnica związałem się z KS Pieniny. Ówczesny prezes Tadeusz Tumidajski namówił mnie do pracy w najmłodszymi na półetatu. Fantastyczny okres. Utworzyliśmy klasy sportowe o profilu kajakowym wspólnie z nieżyjącym Stanisławem Węglarzem. Mieliśmy mnóstwo utalentowanych dzieciaków. W cuglach wygrywaliśmy wszystkie zawody w lidze młodzików. Kiedy kadrę narodową objął Jurek Scheuer zaprosił mnie do współpracy. Po jego śmierci moja współpraca z drużyną narodową się zakończyła.

„Ale czołg!”

Dyda to niezrównany gawędziarz. Opowiada wiele zabawnych i dramatycznych historii z życia kajakarza. Sam miał kilka.

- Dzisiaj pływa się na innym sprzęcie, na plastikach. Wtedy były kajaki składane. Gdy współcześni kajakarze oglądają stare pożółkłe fotografie i widzą C2, to łapią się za głowę. Jeden z nich z wrażenia wykrzyknął: „ale czołg!”. Ja w tym czołgu pływałem. Mama kupiła mi nowe, modne tenisówki. Wtedy to był coś. Wsiadłem w nich do C2 i zanotowaliśmy z kolegą wywrotkę. Pierwsza reakcja kajakarza, głowę należy wynurzyć z wody. Ale ja miałem w głowie te nieszczęsne tenisówki, więc, gdy się wynurzyłem z kolegą, natychmiast wywalałem łódkę i hajda pod wodę szukać moich butów. Kolega automatycznie ze mną nurkował i był w szoku. Cały czas podtapiany. Miał potem do mnie pretensje. Do dzisiaj, przy okazji spotkań, wypomina mi, że chciałem go utopić. Woda to ogromny żywioł. Obecnie są ratownicy, ale wówczas…

Brian Scott i plejada gwiazd

Teraz Dydę na zawodach kajakowych można spotkać w roli komentatora. Komentuje największe zawody kajakowe w kraju i poza jego granicami. Obsługuje imprezy Pucharu Świata, mistrzostw Europy czy globu. Jest też sędzią. Podczas tych imprez spotkał i pracował z ciekawymi ludźmi.

- Poznałem największą z gwiazd kajaków, obecnie blisko 50- letnią Czeszkę Stepankę Hilgertową, która nadal jest w znakomitej formie. Urodziła się w Pradze w szpitalu nad Wełtawą i jak sama mówi, to sprawiło, że została kajakarką w wieku 12 lat. Przypadkowo. Mama spotkawszy koleżankę opowiedziała o swojej latorośli, że kipi energią i zadziwia sprawnością fizyczną. Koleżanka zaproponowała jej, by przyprowadziła ją na przystań. Cztery lata później zdobyła mistrzostwo Czechosłowacji, pięć razy startowała w igrzyskach olimpijskich i zdobyła w nich trzy złote krążki. Gdy przyjeżdża do Krakowa patrzę na nią z uznaniem. Później Czechy reprezentowała razem z synem.

Drugą godną uwagi postacią jest Słowak Michał Martikan, multimedalista mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Chłopak, który w wieku 17 lat zdobył pierwszy dla Słowacji zloty medal olimpijski. Potem zaszumiała mu woda sodowa w głowie. Miał okresy załamań, przebywał w więzieniu po spowodowaniu śmiertelnego wypadku samochodowego. Ale się podniósł. Pomógł mu prezydent, który go ułaskawił. Różnie zostało to przyjęte na Słowacji, ale Martikan szybko zamknął wszystkim oponentom usta, zdobywając złoty medal olimpijski. Przez całą karierę udowadniał, że warto było mu zaufać. W ten sposób odkupił błędy młodości.

Brian Scott (dziennikarz radiowy i telewizyjny pochodzenia gujańskiego – przyp. aut), to kolejny ciekawy i fantastyczny człowiek, którego spotkałem na swojej drodze. Wspólnie komentujemy zawody kajakowe najwyższej rangi. Przyjaźnimy się i zawsze cieszę się na myśl, że razem będziemy pracować. Nie znał się na sporcie, ale od pierwszego zetknięcia pokochał kajaki. W tej chwili potrafi, w języku angielskim, fantastycznie komentować.

Serce bije mocniej

Mimo, iż Dyda podziwia osiągniecia i klasę innych kajakarzy, to zawsze ściska kciuki i kibicuje pienińskim sportowcom.

- Wszyscy kajakarze są mi bardzo bliscy i to bez względu na klubową przynależność. Oczywiście mocniej bije moje serce kiedy startują zawodnicy z Krościenka, Szczawnicy, Sromowiec. Bracia Brzezińscy, szczególnie Kubuś, Jarek Zaziąbło, bracia Majerczakowie, rodzina Polaczyków, Bartosz Kubik i cała plejada młodszych zawodników z mojego terenu. To ci, za których sportowe powodzenie ściskam zawsze kciuki. Chciałbym, by osiągnęli w tym sporcie sukcesy na miarę Czeszki Stepanki Hilgertowej, Słowaka Michała Martikana i innych utytułowanych zawodników. Chciałbym, by na igrzyskach olimpijskich naszemu reprezentantowi zagrano Mazurka Dąbrowskiego. Stać na to Mateusza Polaczyka, życzę mu tego z całego serca, jak i Dariusza Popielę, historyka, człowieka o wspanialej osobowości. Może któraś z dziewcząt sprawi mi wielką radość?

„Sport na poziomie szkoły nie powinien zamykać się w granicach stopera, taśmy mierniczej czy rekordów”.

Kajaki to jedna strona medalu. Sporo czasu zajmuje mu organizacja imprez szkolnych – mistrzostw ośrodka, powiatu, województwa.

- Uwielbiam organizować sportowe zawody dla tych najmłodszych. Sportowe emocje, naturalne w tym wieku, wyrażane krzykiem, piskiem, gestem. To zawsze najwspanialszy widok. Nie pozwalam, by podczas moich zawodów, dorośli swoją ingerencją w sędziowskie decyzje, wprowadzali atmosferę z dorosłego sportu. Psuli nieskazitelność sportu na tym poziomie. Sport na poziomie szkoły nie powinien zamykać się w granicach stopera, taśmy mierniczej czy rekordów. Dzieciak musi przeżyć coś niezapomnianego, coś niezwykłego, by bez względu na zajęte miejsce chciał kolejny raz pojawić się na starcie. Zawody nie mogą być nijakie, byle jak zorganizowane. To musi być prawdziwy profesjonalizm. Dziecko musi odczuć, że jest poważnie traktowane, a jego sportowy wysiłek doceniony. Nie może być tak, że na starcie staje 200 dzieciaków, a organizator dochodzi do wniosku, że tylko pierwszą trzydziestkę „łapiemy”, a reszta nas nie interesuje. Dzieciak chciałby wiedzieć czy jest 200 czy 199. Ważne, by wszystkich docenić. Nie może też być tak, że nauczyciel przyjeżdża w przekonaniu, że zostanie skrzywdzony. Wtedy taka atmosfera udziela się dzieciakom, a to przecież ma być zabawa. Krzyczę na takich nauczycieli i sadzam ich na ławce. Podczas tych zawodów powinno zawierać się znajomości i przyjaźnie. Dużą wagę przywiązuję do nagradzania. Należy celebrować ceremonię ogłoszenia wyników, nagradzania najlepszych, tak by to przeżycie mocno zapisało się w pamięci. Nie może dochodzić do przypadków, że medale wręcza się byle jak i byle gdzie, gdzieś w kącie i do tego gdy inni jeszcze startują. Jeśli ktoś nie znalazł się na podium, to powinien obserwować dekorację, zazdrościć, bo to wyzwala w człowieku sportową złość i mobilizuje, by w przyszłości być lepszym.

Nadęte towarzystwo

Kolejną pasją Dydy są narty. - Jestem narciarskim instruktorem. Organizuję zawody narciarskie i często słyszę zarzut, że na łatwej trasie. A mnie zależy na tym, by w tych zawodach brała udział jak największa ilość dzieci i młodzieży. Dla wyczynowców jest miejsce w klubach i zawodach w ramach międzyklubowej rywalizacji. Ta dyscyplina obnaża całą niedoskonałość naszego dziecięcego sportu. Kasa rodziców decyduje przede wszystkim o uprawianiu narciarstwa alpejskiego. Kilka par nart i to z najwyższej półki, gumy, trenerzy, masażyści i całe nadęte towarzystwo. Mnie to nie bawi. Dla mnie ważne są również dzieci, których na to nie stać, a które też powinny przeżyć emocje związane ze sportowym startem. Nienawidzę przenoszenia sportowych działań, wzorców ze sportu dorosłego do sportu dziecięcego i młodzieżowego. Oburzam się kiedy widzę jak niemal w każdej wiosce powstaje piłkarski klub z ambicjami uczestnictwa w lidze, a zapomina się zupełnie o sporcie najmłodszych.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama