02.10.2009 | Czytano: 3009

Jakbym wczoraj wyszedł z szatni

Jako nastolatek marzył o wielkiej hokejowej karierze. Marzenia nie zawsze się spełniają, ale życie toczy się dalej. Tak jest w przypadku 28 – letniego Mateusza Malinowskiego, byłego zawodnika Podhala Nowy Targ. Przed trzema laty zawiesił łyżwy na kołku, a przecież wszedł w wiek wymarzony dla sportowca. Na hokejowej emeryturze nie zasypia gruszek w popiele, upodobał sobie quady i…boks.

Jest absolwentem Szkoły Mistrzostwa Sportowego, byłym reprezentantem kraju we wszystkich kategoriach wiekowych, uczestniczył w dwóch mistrzostwach świata juniorów do 18 lat i tyleż samo w młodzieżowym czempionacie do lat 20. Kiedy występował w seniorskiej kadrze, w klubie… siedział na lawie. Dlaczego utalentowany hokeista zrezygnował z tego, czemu poświęcił całe młodzieńcze życie?

- Trudne, a zarazem osobiste pytanie – mówi. – Dawałem z siebie wszystko na treningach, w meczach, ale z każdym sezonem widząc co dzieje się dookoła, miałem coraz mniej wiary w sens mojej pracy. Przekonywałem się jak wygląda polski hokejowy profesjonalizm. Ci co uprawiali tą dyscyplinę sportu wiedzą jak wygląda dzień hokeisty. Głowę mają zaprzątniętą błahymi problemami, zamiast skoncentrować się na tym co robią. Nie ma takiego kija jakim powinno się grać, bo jest za drogi, brakuje sprzętu, a o zaległościach w wypłacie działacze mówią …jutro, jutro. To nie są warunki do profesjonalnego uprawiania sportu. Zawodnik powinien mieć spokój w głowie. Gdy kij się złamie powinien wiedzieć, że czeka na niego pięć następnych. Można grać w nałokietnikach za 100 zł, ale kij i łyżwy muszą być dobrane idealnie, pod indywidualne potrzeby zawodnika. Trudno w takich warunkach wymagać od zawodnika stu procent na treningach. Trenerzy są w niezręcznej sytuacji, bo z jednej strony muszą batem straszyć zawodnika, a z drugiej, wiedzą co jest grane. Działacze, trenerzy to też tylko ludzie i popełniają błędy, po prostu rzadziej się do nich przyznają...

- Z tego wynika, że nie żałujesz podjętego kroku?
- Żałuję, bo poświeciłem hokejowi swoje najlepsze lata. W tym wieku, zgodnie z planem, powinienem zbierać plony wieloletniej pracy. Teraz powinny być moje najlepsze lata, najlepsze pieniądze. Tego już nie ma i nie będzie. Szkoda tych wyrzeczeń.

Gdy skończyłem podstawówkę zapadła życiowa decyzja o podjęciu nauki w SMS, a więc, że zostanę hokeistą i to będzie mój chleb. Wtedy w moim mniemaniu miał się zacząć profesjonalizm. Trenowałem dwa, a nawet cztery razy dziennie, reprezentowałem kraj na najważniejszych imprezach młodzieżowych w świecie. Po pierwszym turnieju z seniorską reprezentacją Polski, na którym zdobyłem trzy bramki, wracam do klubu i ląduje w… piątej piątce.

Chłopaki wybrali mnie zastępcą kapitana „Szarotek” i to dla mnie sporo znaczyło. Do dziś darzymy się wzajemnym szacunkiem. Spotykam ich i czuję się tak jakbym wczoraj wyszedł z szatni. Tymczasem po porzuceniu hokeja przez rok nie byłem na lodowisku. Z drugiej strony, jak rozmawiam z obecnymi hokeistami o ich problemach, to myślę, że zrobiłem dobry krok. Już wcześniej nosiłem się z takim zamiarem. Mając rozwalone kolana przebywałem w USA. Wróciłem i rozpocząłem przygodę z Cracovią. Być może dalej grałbym w hokeja. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że po powrocie do „Szarotek” miałem już podpisaną żółtą kartę uprawniającą mnie do gry w „Pasach” i dogadane warunki. Miałem w nowych barwach wystąpić w Toruniu, ale…schowano mi sprzęt. Nie wyjechałem, a prezes Wiesław Wojas zmienił zdanie, twierdząc, że jestem potrzebny Podhalu. Okazało się, że sezon spędziłem na ławce, bo po każdym strzelonym golu trener Wiktor Pysz sadzał mnie na niej. Żałuje też tego, że wielu zapamiętało mnie z tego sezonu, szczególnie niedzielni kibice. Ci jednak, którzy na co dzień żyją hokejem pamiętają mnie z dobrych lat. Mimo wszystko wciąż uważam, że hokej to najlepsza gra zespołowa na świecie, bo jej reguły na wiele pozwalają. To prawdziwa męska, kontaktowa gra. Na pewno nie żagluję tych lat, bo hokej kształtuje charakter, który później pomaga w życiu. Chłopakom, którzy wciąż grają życzę sukcesów i trzymam za nich kciuki. Mam nadzieję, że pewnego dnia hokej zostanie w Polsce bardziej doceniony. Spójrzcie na naszych sąsiadów. Dookoła same hokejowe potęgi.

- Ze sportem jednak nie zerwałeś?
- Brakowało mi ruchu. Były więc najpierw quady i skutery śnieżne. Na seryjnych quadach uczestniczyliśmy z kolegą w ekstremalnej Dziczy Bieszczadzkiej. Wszyscy się z nas śmiali, bo mieli profesjonalnie przygotowany „sprzęt”. Tymczasem z 36 załóg, tylko cztery dotarły do mety, a my na trzecim miejscu. Pośmialiśmy się na mecie. Quady i skutery śnieżne to praca i kiedyś musiał nastąpić przesyt. Nie było radości i zacząłem biegać oraz odwiedzać siłownie. Jak na siłowni zobaczyłem chłopaków, którzy wbijają sobie strzykawkę w tyłek i cieszą się, że podnieśli 5 kg więcej, zmierzając w stronę kalectwa, zrezygnowałem. Zająłem się kickboxingiem. Tydzień trenowałem z Wojtkiem Hołym i Łukaszem Jaroszem, gdy Rafał Pyzowski, z którym znałem się z hokeja, zaraził mnie boksem. Okazało się, że to jest to. Od 11 miesięcy ćwiczę. W wieku 29 lat nie będę już czempionem, traktuję to jako hobby i sposób na utrzymanie formy. Poza tym sprawia mi to frajdę. W sekcji trenuje kilku zdolnych, młodych chłopaków, przed nimi kariera stoi otworem. Wielu myśli, że bijemy się tu po ryjach i krew leje się strumieniami, że na te zajęcia chodzą sami bandyci. Nic bardziej mylnego. Sport ten wyrabia charakter, koordynację, szybkość, wytrzymałość i dynamikę. Boks to myślenie i planowanie. Mam teraz inne spojrzenie na ten sport. Zupełnie inaczej ogląda się walki w telewizji. Jest w tym coś magicznego. Zresztą ja dopiero zaczynam i daleko mi do eksperta. Kibicom hokeja proponuję, by potrenowali hokej, a inaczej spojrzą na wysiłek zawodników. Przekonają się dlaczego trzeba dobrze jeździć na łyżwach, głowę trzymać wysoko, że nie jest łatwo dokładnie podać krążek i zdobyć gola.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Stefan Leśniowski oraz archiwum hokej.nowytarg.pl

Komentarze







reklama