03.08.2016 | Czytano: 3089

Sensacyjna zmiana miejsc

- Mierzyć wysoko i nie bać się o tym mówić – to życiowe motto naszego olimpijczyka z Londynu, Mateusza Polaczyka. Po zdobyciu w 2011 roku wicemistrzostwa świata wyrósł na faworyta w kajakowej jedynce w IO 2012.


Po 38 latach

Wicemistrzostwo świata Mateusza było pierwszym w historii polskiego kajakarstwa w tej konkurencji. Datę 11 września 2011 roku trzeba dobrze zapamiętać. Czekaliśmy na ten medal bardzo długo, bo od 1973 roku, kiedy to Wojciech Gawroński wypływał brązowy medal. Przez kolejne lata zdobywaliśmy medale w zespole, ale nigdy indywidualnie. I pomyśleć, że wychowanek Pienin Szczawnica o mały włos, a podzieliłby los brata Grzegorza i nie pojechał na mistrzostwa świata.

– Niechciany zrobił trenerowi i działaczom związkowym ogromnego psikusa – komentowała zaraz po zawodach, Maria Ćwiertniewicz.

To nie jedyny sukces Mateusza w 2011 roku. 12 czerwca wywalczył drużynowe mistrzostwo Europy w La Seu, razem z bratem Grzegorzem, a miesiąc później został młodzieżowym mistrzem Europy w Banja Luce.

Tylko się pociąć

Tymczasem trzy dni przed starem w Londynie przydarzył mu się pech na olimpijskim torze w Lee Valley. Podczas treningowego przejazdu złamał wiosło. – Jestem piekielnie zły, bo nie mam zapasowego. Mam wprawdzie ten sam model, ale nie ten egzemplarz. Trzygwiazdkowe wiosło wymaga czasu, by uzyskało odpowiednią sprężystość. Nie mam szans, by próbować ściągać takie samo. Będę ratował uszkodzone. Jeżeli to się nie uda, to chyba się potnę. Wiosło to ważniejsza część sprzętu. To tak jakby sprinter na 100 metrów startował w butach o dziesięć rozmiarów mniejszych. Przerabiałem już ten scenariusz. W Australii złamałem wiosło na 15 minut przed startem – mówił zdenerwowany Mateusz Polaczyk.

Podhalańczyk nie ukrywał przed wyjazdem do Londynu, że marzy, by dołączyć do grona kajakarzy, którzy mają złoty medal każdej imprezy, od mistrzostw Europy po igrzyska.

Przykro mi Szczawnico

Mateusz był bliski podium. Po kapitalnym przejeździe w półfinale, gdzie „wykręcił” drugi czas, liczono na powtórkę w wyścigu finałowym. Szczawniczanin rozpoczął przejazd od wysokiego „C”. Miał najlepszy czas na pierwszym pomiarze, ale później nie zdołał utrzymać takiego tempa i rytmu pokonywania bramek. Zajął najgorsze dla sportowca miejsce, czwarte. Medal był na wyciągnięcie ręki.

- Nie ma znaczenia, które miejsce zajmuje się na międzyczasach. Pierwszym trzeba być na mecie. Tylko to się liczy. Na 16 lub 17 bramce straciłem trochę równowagę. Medal definitywnie odpłynął mi na dojeździe do 19 bramki. Źle skoczyłem, zaatakowałem ją za wysoko, zniosło mnie, potem wyjście też tragiczne, no a do mety, to już każdy płynie tak samo. Nasza dyscyplina to taki ryzyk – fizyk. Jak coś w jednym momencie nie wyjdzie, to później tak już nie odrobisz strat – analizował na gorąco swój występ Mateusz Polaczyk.

Do zajmującego trzecie miejsce Aignera zabrakło zaledwie 1.22 sek., do zwycięzcy zaś 2.71 sek.

- Przykro mi Szczawnico, medalu dzisiaj nie będzie. Świat się jednak nie kończy. Może za cztery lata w Rio de Janeiro – dodawał.

Na aucie

Chyba nie przypuszczał, że skończy się na jeszcze większym aucie niż w Londynie. Portal infostrada na podstawie algorytmów wciąż typuje go do złotego medalu w Brazylii, ale komputery nie wiedzą, że dwukrotny wicemistrz świata tam nie pojedzie. Przegrał rywalizację z młodszym od siebie Maciejem Okręglakiem, z którym razem trenuje.

Jeszcze w ubiegłym roku był pewniakiem do wyjazdu. Jesienią w mistrzostwach świata wywalczył srebrny medal, zdobył kwalifikację olimpijską, ale… nie dla siebie lecz reprezentacji. Dzięki tytułowi wicemistrza globu stratował do krajowych kwalifikacji z dorobkiem 4 punktów, bo związek stworzył kryteria, wynikające z osiągnięć. Trzy tracił do niego Okrąglak. Wiosenne kwalifikacje nie były pomyślne dla szczawniczanina. Okrąglak wyszedł na prowadzenie ( 8 pkt), a Polaczyk był drugi i tracił do niego dwa „oczka”. W ostatniej kwalifikacji w Bratysławie Polaczyk – by pojechać do Rio – musiał wygrać z Okręglakiem, ale rozdzielić ich musiał Dariusz Popiela. Polaczyk wygrał, ale Okrąglak był drugi.

- Mateusz miał bardzo dużą przewagę, ale ją stracił. Taka rywalizacja podnosi poziom w kadrze, choć nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zakładano, że Mateusz to pewniak na igrzyska. To co się stało jest dowodem na piękno sportu, na jego nieprzewidywalność. Polaczyk sam wychował sobie wielkiego rywala. Razem trenują, razem dzielą pokój na zgrupowaniach i zawodach, i obaj szkoleni są przez Henryka Polaczyka, starszego brata kajakarza – mówi nasz kajakowy ekspert, Józef Dyda.

Polaczyk bardzo przeżył porażkę, ale jak przystało na wielkiego sportowca, stwierdził, iż taka rywalizacja była potrzebna. –Wyhodowałem sobie gościa, który zaczął fajnie pływać – powiedział.

Na kolejną olimpijską szansę musi poczekać cztery lata, bo nie myśli o rozstaniu ze sportem.

MATEUSZ POLACZYK – ur. 22.1.1988 Limanowa. Kajakarz górski. Wychowanek Pienin Szczawnica, od stycznia 2012 roku Zawisza Bydgoszcz. W drużynie narodowej od 2007 roku. Osiągnięcia: wicemistrz świata seniorów (2011 i 2015), brązowy medalista mistrzostw świata w 2013 oraz brązowy i srebrny medalista mistrzostw świata w konkurencji K-1 x 3 ( 2006 i 2013). Podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w 2012 zajął czwarte miejsce. W mistrzostwach Europy seniorów zdobył złoty medal (2008 i 2010) w konkurencji K-1 × 3, wicemistrzostwo Europy w 2011 w K-1 × 3, wicemistrz Europy juniorów (2005), mistrz świata juniorów i drugi wicemistrz świata w drużynie (2006), mistrz Europy juniorów w drużynie i drugi wicemistrz Europy juniorów (2006), młodzieżowy mistrz Europy i mistrz Polski seniorów indywidualnie i w zespole (2007). Akademicki mistrz świata i Europy w zespole i drugi wicemistrz młodzieżowych mistrzostw Europy w drużynie (2008). Wielokrotny mistrz Polski w slalomie w K-1 i K-1 x 3 oraz w zjeździe. Mało kto wie, że mógł zostać narciarzem. Jako nastolatek został mistrzem Szczawnicy w narciarstwie zjazdowym!

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama