29.04.2013 | Czytano: 3694

Marek Rączka: Praca i jeszcze raz praca

Marek Rączka wybrany został najlepszym trenerem MMKS Podhale sezonu 2012/13. W klubie z szarotką w herbie pracuje dopiero drugi sezon i już został doceniony. Prowadził w minionym sezonie grupę żaka starszego, z którą zdobył tytuł wicemistrza kraju. Wybór dla wielu był zaskoczeniem…

- Dla mnie także – mówi laureat. – Miło jest, gdy docenia się czyjąś pracę. W sukcesie chłopaków pomogli mi koledzy z lodowiska. Bartek Piotrowski, Zdzisław Zaręba, Mariusz Jastrzębski i Grzegorz Pasiut często gościli na moich zajęciach. Za pomoc chciałem im serdecznie podziękować. Trzeba być otwartym na ludzi. Pomysł zorganizowania gali był strzałem w dziesiątkę. Wyróżnienia dla zawodników to miła sprawa, o której, szczególnie ci najmłodsi, będę jeszcze długo wspominać, zapewne nawet po zakończeniu kariery. Uważam, że powinno się doceniać młodych ludzi, bo oni też ciężko pracują przez sezon na swój i drużyny sukces. 

- Trenerem jesteś od niedawna.
- W kraju trenerską karierę rozpocząłem rzeczywiście niedawno. Drugi sezon pracuję z chłopakami. Wcześniej do tego zawodu trafiłem we Francji. Przez cztery lata prowadziłem drużyny w Charleville Mezieres i dojeżdżałem do ośrodka RHC Reims, w którym miałem pod opieką 16 i 18 –latków. Miałem okazję podpatrywać fachowców najwyższej klasy. Pracowałem z olimpijczykiem, złotym medalistą - Władimirem Kowinem, dużo dała mi współpraca z trenerem szwajcarskiej dwudziestki, Pascalem Riserem, pierwszym trenerem Reims. W swoim życiu spotkałem wielu fajnych ludzi. Również w Polsce podczas zawodniczej kariery miałem styczność z trenerami o dużej hokejowej wiedzy.

- Korzystasz z ich doświadczeń podczas zajęć z nowotarskimi chłopakami?
- To nie ulega wątpliwości. Wyciągam wnioski z ich błędów i porażek. Przede wszystkim chcę młodym ludziom wpoić pełne zaangażowanie na treningach, by wszystko wykonywali na 100%, jakby grali mecz o najwyższą stawkę. Nauczyłem się od nich, że trener musi mieć autorytet, świecić przykładem i być przygotowanym do zajęć. Dzieciaki zaraz wyczują, że ktoś nie dba o nich. Tylko w taki sposób, poprzez wzajemne zrozumienie, można dojść do lepszej formy. Później to docenią i zostawią serce na lodzie. Tak jak w finałach mistrzostw Polski. Dali z siebie wszystko, co mogli. Pracowali na srebro sumiennie przez cały rok. Fajne chłopaki, zadowolony jestem ze współpracy z nimi.

- Jak namówiłeś profesora Tomasza Gabrysia do współpracy?
- To znana postać w światku hokejowym. Przez wiele lat był konsultantem PZHL w zakresie diagnostyki przygotowania zawodników reprezentacji Polski we wszystkich kategoriach wiekowych do mistrzostw świata. Wtedy, w 2001 roku, po raz pierwszy się zetknęliśmy. Ponownie spotkaliśmy się na AWF. Zwróciłem się do niego z prośbą, by przeprowadził badania w naszym klubie. Szybko wprowadziliśmy to w czyn. To wybitny naukowiec z dziedziny metodyki sportu. Wykłada na Uniwersytetach Karola w Pradze i West Bohemia University w Pilznie, w Akademiach Kultury Fizycznej w Kownie i Rydze. Współpracował też z Sport Institute University of Central Lancashire w Preston. Nie bałem się dać mu w „obróbkę” nasze dzieciaki. Przeprowadziliśmy dwa testy, trzeci, podsumowujący, dopiero przed nami. Ocenialiśmy ich poziom uzdolnień w zakresie wytrzymałości tlenowej i beztlenowej. Jak są pod tym względem rozwinięci i utalentowani. Krótko mówiąc jak są przygotowani do pracy treningowej. Dla porównania mieliśmy identyczne wyniki przeprowadzone na kanadyjskich rówieśnikach.

- No i jak wypadły badania?
- Nie są najgorsze, ale jest też nad czym pracować. Jeśli chodzi o wydolność tlenową, to nie dużo odbiegamy do kanadyjskich równolatków. Niestety problemem jest technika jazdy na łyżwach. Niektórzy po badaniach nie byli zmęczeni, mogli nadal jeździć, ale nie szybciej. Nie wchodzili na szybsze progi. Wiemy na czym stoimy. Każdy z chłopaków wie, że musi poprawić wydolność i technikę jazdy.

- Mówi się, iż bramkarz jest jak wino. Masz dopiero 34 lata i już drugi sezon nie grasz. Dlaczego tak wcześnie rzuciłeś sprzętem w kąt?
- Nastąpiło zmęczenie materiału. Czułem się już wypalony tułaczką po różnych klubach. Od 2001 roku byłem poza domem. Co prawda ostatnio niedaleko, bo w kraju, ale zawsze nie u siebie. Francja, Sanok, Kraków, Tychy… dużo tych zmian było.

- Jak oceniasz swoją karierę?
- Hokej uczy życia i była to fajna przygoda. Jak w życiu były wzniosłe momenty i przykre. Do tych wzniosłych zaliczam zdobycie mistrzostwa kraju, udział w mistrzostwach świata w Grenoble i awans do elity. Po tym czempionacie dostałem propozycję gry we Francji i z niej skorzystałem. Nauczyłem się języka, poznałem fajnych ludzi. Takie wydarzenia miło wspomina się w rodzinnym gronie i zapewne jeszcze długo się będzie o nich rozmawiało. Do tych przykrych należy zaliczyć niespodziewane porażki i kłopoty finansowe klubów. To są przykre momenty, gdy trzeba żebrać o pieniądze uczciwie zarobione, bo nie dostaje się wynagrodzenia. Zawodnik powinien skupić się tylko na wykonywanym zawodzie, a nie myśleć jak utrzymać rodzinę, co wsadzić do garnka. Miałem to szczęście, że w późniejszym okresie trafiłem do klubów, które były wypłacalne.

- Mając bogate CV możesz porównać organizację klubów we Francji i u nas.
- Nie można tego porównywać. Organizacja we Francji jest super, wszystko zapięte na ostatni guzik. Każdy wie za co jest odpowiedzialny i skupia się tylko na swojej pracy. U nas z tym różnie bywa. Najlepiej funkcjonuje Cracovia. Tychy też są dobrze zorganizowane. Budżet miejski, więc nie było mowy o zaległościach finansowych.

- Ty jako były bramkarz, jak oceniasz pozycję golkipera w swojej drużynie? Mógłbyś o kimś powiedzieć, że w przyszłości wypłynie na głębokie wody?
- Mam czterech golkiperów. Jedną dziewczynkę, która zapewne niedługo od nas odłączy się i pójdzie do zespołu kobiecego. Dysponuję dwoma równorzędnymi golkiperami. Bizub i Neuwelt świetnie zaprezentowali się w finałach mistrzostw Polski. Pokazali, że mają smykałkę do bronienia. Pomogli drużynie w wielu momentach. Jeśli tak dalej będą pracować, to coś pożytecznego z nich wyrośnie dla polskiego hokeja. Muszą chcieć i dotrwać do seniora. Jak się człowiek wstrzeli, to wtedy nie ma problemu. Dotrwać do tego momentu, bo wiem, że wielu rezygnuje przed ligą. Podczas kariery moja grupa liczyła 30 graczy, a ostałem się ja i Zdzisiek Zaręba. Obaj graliśmy poza granicami kraju. Ja we Francji, on w Niemczech.

- Masz jakieś perełki wśród zawodników z pola?
- Oczywiście, że są. Trzeba je tylko oszlifować. Mają predyspozycje, by dobrze grać w hokeja. Muszę w pierwszej kolejności wymienić Sebastiana Brynkusa. Gdyby każdy tak pracował i zachowywał się jak on, to polski hokej dysponowałby wieloma dobrymi hokeistami. Nawet po treningach jeszcze biega. Ma twardy, góralski charakter. Nie pęka, walczy do końca, umie znaleźć się w sytuacjach podbramkowych, zdobyć gola. W tym sezonie 69 razy trafiał do bramki, zdobył 92 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. W grupie jest jeszcze Kuba Worwa, świetnie zapowiada Kacper Faltyn i jego imiennik Kamieniecki. Talent mają też inni, ale muszą poprzeć go pracą, by coś osiągnąć. Chłopcy muszą zrozumieć, że pracują dla siebie, nie dla trenerów. Praca, praca i jeszcze raz praca.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama