08.12.2012 | Czytano: 1494

Błażusiak najlepszy nawet z wiszącym barkiem!

Niespełna miesiąc temu Tadeusz Błażusiak w pięknym stylu obronił koronę mistrza Ameryki w endurocrossie. To był jego czwarty z rzędu triumf. Motocykliści z jego branży nie mieli czasu na odpoczynek po fascynującym finale w Las Vegas.

Spakowali walizki i przenieśli się na europejski kontynent, by walczyć o halowe mistrzostwo świata. Dla nowotarżanina w Łodzi rozpoczęła się kolejna walka w obronie mistrzowskiego tytułu.

Konkurenci już dawno nie mogą znaleźć na niego sposobu. Robią wszystko, by go zdetronizować, ale jak na razie na niewiele mogą działać. Nie inaczej było w Łodzi, mimo iż tak naprawdę nie powinien w tych zawodach wystartować. W przeddzień startu na treningu nabawił się kontuzji barku. „Taddy” to jednak twardy gość. Wygrał, podobnie jak przed rokiem, robiąc wielką frajdę swoim kibicom w kraju. Rzadko bowiem mają okazję go oglądać na żywo.

- Nie do wiary, co on zrobił. Z wiszącym barkiem powinien przyjeżdżać na ostatnim miejscu – powiedział tata naszego mistrza, Kuba,, gdy stawał na najwyższym stopniu podium. Czyż można się dziwić, iż Amerykanie, gdzie jest niezwykle popularny, nazwali go „Niezniszczalnym”. To po tym, jak powrócić do ścigania się po najgroźniejszym wypadku w karierze. Doszło do niego w 2008 roku. W trakcie loty z przeszkody na przeszkodę motocykl zgasł mu w powietrzu. Upadł ze sporej wysokości i kierownica wbiła mu się w twarz.

Tor w Łodzi w porównaniu z ubiegłym rokiem uległ małym zmianom. Jedna najważniejsza to taka, że motocykliści byli bliżej widzów. Wyjechali na górny pierścień hali. Nim jednak tam się dostali, zaraz po zjeździe z rampy musieli pokonać zakręt o kącie prostym. Po kilku uskokach dojechali do ustawionych rzędem ogromnych opon. Wysokość przeszkody wynosiła metr i 20 centymetrów. By utrudnić jej pokonanie organizatorzy wysypali przed nią posypkę. Zawodnicy musieli opony przeskoczyć i zaraz skręcić w prawo, na most drewnianej konstrukcji o szczycie 6 metrów. Most robił wrażenie, bo trzeba było wjechać 4 metry w górę, wykonać skok i przelecieć na drugą stronę. Błażusiak na tej przeszkodzie latał, najsłabsi przejeżdżali. Latając zyskiwał na niej cenne sekundy i metry. Po pokonaniu tej przeszkody musieli skręcić w lewo i pokonać sekcję ułożoną z drobnych kamieni. Słabsi straszliwie się męczyli na tym odcinku, mimo iż nie był długi (ok. 6-7 metrów). Polak dodawał gazu i ten element przeskakiwał. Koła się nie blokowały w kamieniach. – Trzeba było jechać odpowiednim tempem i we właściwym momencie puknąć gaz – powiedział nasz mistrz.

Po przejechaniu kamieni był zakręt w lewo i kolejny most do pokonania, podobny do pierwszego. Następnie na śmiałków czekała 1,5-metrowa stalowa piramida. I znowu słabsi się na niej męczyli, przejeżdżali ją, najlepsi skakali. – By pokonać ten element, trzeba wjechać odpowiednim tempem i zawiesić się na silniku – komentowali uczestnicy.

Szósta przeszkoda zbudowana była z opon. Na tej przeszkodzie były efektowne skoki. Po wylądowaniu szczęśliwie, jeźdźcy mieli przed sobą wężownicę skalną. Trzeba było skręcić o 180 stopni w lewo, a potem o ten sam kąt w prawo. To był taki trialowy odcinek, w sam raz dla ośmiokrotnego mistrza Polski i mistrza Europy w tej dyscyplinie sportu Tadeusza Błażusiaka. No i największa atrakcja toru. Pisaliśmy już o niej na wstępie. Motocykliści wjechali na górny pierścień hali. Tam zmuszeni było obrócić motocykl i zjechać w dół, gdzie czekała kolejna niespodzianka. Fala z opon – dziesięć rzędów. – To był strasznie męczący odcinek, nie dało się go przeskoczyć – żalili się jeźdźcy.

No i wreszcie ostatnia przeszkoda przez finiszem, tzw. trumna, czyli dwa baseny wypełnione wodą i oddzielone drewnianą belką. Za basenem ułożono kamienie, by nie można było skakać. Zawodnicy taplali się w wodzie, a widzowie mieli wielką radochę, bo dochodziło do zabawnych scen. Wyścig wyczerpujący.

Kwalifikacje wygrał Błażusiak, który drugiego na mecie Brytyjczyka Davida Knighta wyprzedził o 3.641 sek. Polak na pokonanie sześciu okrążeń potrzebował 4 minut 57 i 028 sekund. Trzeci czas „wykręcił” Szwed Joakim Ljunggren. W drugiej grupie kwalifikacyjnej startowało dwóch nowotarżan, bracia Zychowie. Tomasz na Husqvarnie uzyskał piąty, a Adam (Suzuki) szósty czas. To była tylko przygrywka do ustawienie w pierwszym biegu finałowym. Czempionat w hali różni się zasadami rozgrywania od mistrzostw Ameryki. Za oceanem zwycięzcę wyłania jeden finałowy wyścig, tutaj przeprowadzone są trzy.

Finałowe biegi rozgrywane były na dystansie 10 okrążeń. Pierwszy wygrał Błażusiak, który o blisko 6 sekund był szybszy od Knighta, a jako trzeci finiszował Johnny Walker z Wielkiej Brytanii na KTM –ie. Na 12. pozycji wyścig ukończył Tomasz Zych, a miejsce niżej jego młodszy brat – Adam.

W drugim finałowym wyścigu Błażusiak nie miał najlepszego miejsca w maszynie startowej, a to dlatego, że pozycje są przydzielane od miejsca zajętego w pierwszym finałowym wyścigu. „Taddy’ go wygrał, więc nie był w uprzywilejowanej sytuacji. Trochę to dziwne, ale… takie są reguły gry.

Nowotarżanin w drugim starcie musiał przebijać się przez tych, którzy zajęli dalsze miejsca w pierwszej rozgrywce. A to nie takie proste, nawet na dystansie 10 okrążeń, do tego, gdy ramie przeszywa straszliwy ból. Ba, słabsi jeszcze „zakorkowali” tor, upadkami, swoimi gorszymi umiejętnościami technicznymi. Nasz mistrz zajął w tym wyścigu drugiej miejsce za Brytyjczykiem Walkerem. Trzeci linię mety przeciął Knight na Hondzie.

W decydującym wyścigu Błażusiak pokazał kto tu rządzi. Ograł Walkera o 10 sekund. To nokaut! Na trzeciej pozycji wyścig ukończył Hiszpan Alferdo Gomez. Adam był 12, a Tomasz Zych – 13.

- Walczyłem z bólem, a poza tym wszystko było normalnie – powiedział zwycięzca łódzkiej rundy mistrzostw świata pod SuperEnduro pod dachem.

W łódzkiej imprezie zobaczyliśmy także Łukasza Kurowskiego, jednego z najbardziej rozpoznawalnych zawodników off –roadowych w Polsce. Kojarzony z motocrossem i crosscountry, ale też nie stroni od startów w enduro. Na starcie stanął Paweł Szymkowski, aktualny mistrz Polski enduro w klasie E2/E3 i czwarty zawodnik w Europie. W pokazowym wyścigu wystąpił żużlowy mistrz świata z 2010 roku Tomasz Gollob, który ścigał się z Andrzejem Tomiczkiem. W Atlas Arena zobaczyliśmy też starego znajomego z trialowy tras, Karola Ceremugę, ostatnio kaskadera filmowego. W tej drugiej roli brał udział w „Bitwie Warszawskiej”, „Księstwie” oraz w serialach „W11” i „Detektywi”.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama