13.05.2012 | Czytano: 974

Ostatni będą pierwszymi?

Ci, którzy w zakładach bukmacherskich obstawiali finał konferencji zachodniej Pucharu Stanleya musieli się nieźle obłowić. Kto spodziewałby się, że zgrają w nim drużyny z Los Angeles i Phoenix? Tymczasem oba zespołu awansowały do finału w stylu, którego sobie nikt nie wyobrażał, nawet najwierniejsi sympatycy tych drużyn w najpiękniejszych snach.

„Królowie” z Los Angeles do play off dostali się dosłownie rzutem na taśmę. Udało im się to dopiero w 81 meczu sezonu zasadniczego. W związku z tym w play off nie dawano im najmniejszych szans. Tymczasem drużyna kierowana przez walecznego i skutecznego kapitana Dustina Browna, wspomaganego przez gwiazdę słoweńskiego hokeja Anze Kopitara i mająca w bramce niesamowicie skutecznego Jonathana Quicka (94,9% skuteczności w play off!) potrafiła narzucić swój styl gry przeciwnikom w pierwszej i drugiej rundzie. Hokeiści z St. Louis nie zrobili sztycha, a byli faworytem konfrontacji. Zostali odprawieni w czterech meczach i tym samym „Królowie” po 19 latach, po raz drugi w 45 – letniej historii klubu, dotarli do finału konferencji. Wielcy poprzednicy w 1993 roku poszli o krok dalej i zagrali z wielkim finale o Puchar Stanleya. Nie zdobyli go, ulegając Montreal Canadiens. Może tym razem uda się sięgnąć po „srebrną wazę”.

„Królowie” w pierwszej rundzie play off w pięciu spotkaniach pokonali zdobywcę Pucharu Prezydenta ( puchar za wygranie sezonu zasadniczego; okazuje się, nie po raz pierwszy, przeklęty dla jego zdobywcy), finalistę Pucharu Stanleya z ubiegłego roku – Vancouver Canuks. W drugiej rundzie potrzebowali czterech meczów. Po raz pierwszy w historii NHL zdarzyło się, by drużyna przystępująca do play off z ostatniego miejsca pokonała dwie najwyżej rozstawione drużyny w konferencji!

Duma pustyni
O drugą niespodziankę postarały się „Kojoty” z Phoenix. W pięciu spotkaniach spakowali walizki na wakacje „Drapieżnikom” z Nashville. To największy sukces klubu z pustyni. W maju „Kojoty” zawsze były już na wakacjach. Ostatnią sportową majówkę klub ten zaliczył w 1979 roku, ale jeszcze pod nazwą Winnipeg Jets i w lidze WHA. Pokonał wtedy z Edmonton 4:2 i „Odrzutowce” zdobyły trzecie mistrzostwo tych rozgrywek, które były ostatnimi w historii WHA.

Trzy lata temu wydawało się, że klub ten zniknie z hokejowej mapy NHL. Będącego na skraju bankructwa nikt nie chciał. „Kojotom” w najgorszym przypadku groziło przeniesienie do innego miasta. Wtedy pomocną dłoń wyciągnęły władze ligi NHL, a miasto Glendale, gdzie Coyotes rozgrywają mecze, by dopiąć budżet, dwa razy dołożyło po 25 mln dolarów. Teraz władze ligi ogłosiły, że sieroctwo „Kojotów” dobiegło końca. We wrześniu nowym właścicielem drużyny zostanie Greg Jamison, były prezydent i dyrektor wykonawczy „Rekinów” z San Jose. Liga nie miała problemów ze sprzedażą „Kojotów”, dlatego, że rozwój tej drużyny odbył się w błyskawicznym tempie. Za sukcesami poszło zainteresowanie drużyną. Jak podaje portal nhl.com zainteresowanych kupnem „Kojotów” nie brakowało. Nowy właściciel zapowiada, iż ma pomysł, by ekipa z pustynnej Arizony, zarabiała na siebie i przynosiła zyski. Widzi też świetlana przyszłość klubu.

Trudno nie podzielać optymizmu nowego właściciel, po tym, co pokazują ”Kojoty” w tegorocznym play off. Pokonując „Drapieżników” odniosła największy sukces w 33 – letniej historii klubu. Gości w ostatnim meczu nie uratował nawet Aleksander Radułow i Andriej Kosticyn, którzy po zakrapianej imprezie zostali odsunięci od drużyny. Po dwumeczowej karze wrócili do zespołu, ale zabrakło skuteczności. Fenomenalnie w bramce spisywał się Mike Smith, który obronił 32 strzały.

Diabelskie rozdanie
Na wschodzie walka o finał toczyła się znacznie dłużej. Jako pierwsi do finału dostały się „Diabły” z New Jersey, co również należy uznać za niespodziankę, chociaż nie takiego kalibru jak w przypadku „Królów”. „Lotnicy” po rozstrzelaniu „Pingwinów” zdawały się być faworytem w konfrontacji z „Diabłami”. Może nie tyle chodzi o porażkę, ale tempo, w jakim zostali spakowani do samolotów udających się na wakacje. New Jersey Devils potrzebowali pięciu spotkań, by być krok od finału Pucharu Stanleya.

„Diabły” do sukcesu poprowadził 40- letni weteran Martin Brodeur. Jego zespól w poprzednim sezonie został upokorzony, bo po raz pierwszy od 1996 roku nie znalazł się play off! Pojawiły się nawet głosy, że ten świetny golkiper zawiesi łyżwy na kołku i uda się na zasłużoną emeryturę. Padały glosy o przewietrzeniu szatni, gruntownej odbudowie drużyny. Przede wszystkim o jej odmłodzeniu. Dziś Brodeur i jego koledzy triumfują. Nie dość, że wprowadził zespół do finału konferencji, to w decydującej fazie rozgrywek odzyskał dawny blask. Bronił jak wtedy, gdy trzykrotnie zdobywał Puchar Stanleya. Nie tylko on błyszczał na tafli z „Lotnikami” i po raz pierwszy od 2003 roku wprowadził zespół do finału, ale także Rosjanin Ilja Kowalczuk. Zdobył najważniejszego gola w ostatniej potyczce, podwyższając w 45 min. na 3:1. Gol przedniej urody. Rosjanin zaliczył również asystę i zasłużenie został wybrany najlepszym zawodnikiem meczu. Inna rzecz, iż sprzymierzeńcem „Diabłów” był ściągnięty w Phoenix Coyotes bramkarz, rodak Kowalczuka, Ilja Bryzgałow. Miał być wzmocnieniem, a tymczasem w decydujących momentach okazał się „piątą kolumną”. W ostatnim meczu przepuścił dwa gole, za które nawet junior czerwieniłby się ze wstydu.

Drużyna z Newe Jersey po przegrany w dogrywce pierwszym spotkaniu, w kolejnych czterech okazała się najlepsza. Jeszcze nikomu na wschodzie ta sztuka się nie udała.

Rangers jako ostatni
Hokeiści New York Rangers potrzebowali aż siedmiu spotkań, by dotrzeć do finału konferencji. Dla podopiecznych Johna Tortorelli to już druga seria, w której do wyeliminowania przeciwnika potrzebują siedmiu spotkań. W ćwierćfinale podobne męczarnie Rangers przeżywali z teoretycznie słabszą Ottawa Senators. Fanem Rangers jest były szef Klubu Kibica Podhala, Marek Dudek. Jeszcze, gdy był w Polsce kibicował nowojorczykom. Sukces nowojorczykom nie przyszedł łatwo. Wszystkie spotkania były niezwykle zacięte, a o sukcesie decydowały detale, nawet łut szczęścia.

Gol Romana Hamrlika był ostatnim w tej serii, ale przyniósł on sukcesu „Stołecznym”. Wcześniej dwa razy krążek w padł do ich bramki. Szczęśliwymi minutami dla Rangers była 2 i 51 minuta. Zaraz po rozpoczęciu Carl Hagelin objechał bramkę i wyłożył „gumę” na czystą pozycję strzelecką Bradowi Richardsowi. Bramka numer padła po strzale Michaela Del Zotto. Końcówka meczu to szalone ataki gości, którzy wycofali bramkarza, ale nie potrafili doprowadzić do dogrywki.

Z niedzieli na poniedziałek rusza finał konferencji zachodniej, dzień później do walki o finał Pucharu Stanleya staną drużyny ze wschodu. Nowojorczycy nie mają zbyt dużo czasu na odpoczynek.

Konferencja zachodnia
St. Louis Blues (2) - Los Angeles Kings (8) 4:0 ( 1:3, 2:5, 2:4, 1:3)
Phoenix Coyotes (3) - Nashville Predators (4) 4:1 ( 4:3 D, 5:3, 0:2, 1:0, 2:1)

Konferencja wschodnia
New York Rangers (1) - Washington Capitals (7) 4:3 (3:1, 2:3, 2:1 D3, 2:3, 3:2 D, 1:2, 2:1)
Philadelphia Flayers (5) - New Jersey Devils (6) 1:4 (4:3 D, 1:4, 3:4D, 2:4, 1:3)

Finały
Konferencja zachodnia
Phoenix Coyotes - Los Angeles Kings
Konferencja wschodnia
New York Rangers - New Jersey Devils

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama