05.04.2012 | Czytano: 1047

Minimalizm i brak ryzyka

Przed dwoma laty hokeiści Podhala zdobyli 19. tytuł mistrza Polski. W tym roku spadli do pierwszej ligi. W Nowym Targu jeszcze długo będzie się o tym mówiło. Dla jednych siódme czy ósme miejsce nie robi różnicy, inni starają się analizować i szukać przyczyn niepowodzeń.


W mistrzowskim zespole występowało dziewięciu graczy, którzy ze szczytu stoczyli się w przepaść. Obniżyli loty? Najlepiej może to ocenić Jacek Kubowicz, który był w mistrzowskiej drużynie, a teraz obserwuje ich w wysokości trybun.

Brak postępu
- Powiedziałbym, że nie wnieśli się wyżej od poziomu, który reprezentowali – mówi. – Wtedy jednak nie byli wiodącymi zawodnikami w drużynie, grali, co najwyżej w trzeciej piątce. Niemniej rozegrali blisko 30 spotkań w niepełnym wymiarze, bo nie wychodzili na przewagi czy osłabienia. Uczestniczyli jednak w procesie treningowym, poznali smak play off, emocje i nerwy, jakie towarzyszą meczom o dużą stawkę. To doświadczenie powinno procentować. Tym bardziej, iż wielu ma już na koncie ponad sto spotkań w ekstraklasie. Już w ubiegłym sezonie po części ciężar gry spadł na ich barki, pojawiali się na tafli w przewagach i osłabieniach. Od nich już powinno wymagać się regularności i odpowiedzialności. Tymczasem wiemy, jaka była ich odpowiedzialność na lodzie. Bezsensowne kary, błędy i brak skuteczności. Nie punktowali regularnie. Wystrzelali się w jednym meczu, a potem brakowało amunicji.
- Nie spodziewałem się, że zawodnicy, którzy mają na swym koncie tytuły mistrzów Polski we wszystkich kategoriach wiekowych zrobią dwa kroki w tył – mówi były hokeista Podhala i trener, Andrzej Słowakiewicz. – Wszyscy bali się góralskiego charakteru, a i jego zabrakło w decydujących starciach. Do tego mentalnie jesteśmy na samym dnie. Ten sezon pokazał, że jak zespół był w podbramkowej sytuacji, to nie potrafił się przebić. Panika i strach, to objaw braku przekonania o swojej wartości.

Krajowy wychów
O Podhalu mówi (ło) się wylęgarnia talentów. Tymczasem trudno znaleźć wychowanka Podhala, który przebiłby się w zagranicznej lidze. W latach 70- tych był największy wysp zdolnych graczy, którymi zainteresowane były kluby z Europy zachodniej, a nawet kanadyjskie. Czasy wtedy były inne, nie pozwalały na zagraniczny transfer. W ostatnich latach tylko Patryk Pysz i Marcin Kolusz, draftowani byli w NHL, a potem grali w mocnych zagranicznych ligach. Pysz w DEL, a Kolusz w lidze czeskiej (był nawet mianowany do najlepszego debiutanta w lidze) i słowackiej.
- Jesteśmy kuźnią talentów, ale na polską średnio-słabą ligę - twierdzi Jacek Kubowicz. – Kolusz był jedynym, który próbował coś zwojować. Owszem próbowało jeszcze kilku juniorów zahaczyć się zza Oceanem, szukali szczęścia w czesko – słowackiej lidze, ale szybko wracali. Latem Mateusz Michalski brał udział w przygotowaniach z Popradem, próbował się dostać do Młodzieżowej KHL, ale jego umiejętności okazały się niewystarczające.
- Mam ogromną satysfakcję, bo wprowadzałem Kolusza na salony i jest jedynym polskim graczem draftowanym w NHL z polskiej ligi – mówi Andrzej Słowakiewicz. – To był jednak przykład zawodnika ogromnie zaangażowanego w proces treningowy. Talent popierał indywidualną pracą po godzinach. On powinien być dzisiaj ambasadorem klubu, spotykać się z młodymi adeptami hokejowej sztuki. Tymczasem nikt, nie tylko jego, ale także byłych zawodników, którzy uczestniczyli w hokeju z wyższej półki, nie chce korzystać z ich wiedzy. Widzieli jak tam zorganizowane są kluby, jak tam pracuje się z młodzieżą, jak uczy się patriotyzmu i przywiązania do barw. Dlatego gest Podhalan w Sanoku bardzo mi przypadł do gustu. Pokazali, że są profesjonalistami i grają dla klubu związanym kontraktem, ale nie zapomnieli o swoich korzeniach, zakładając góralskie kapelusze podczas dekoracji medalami.

Jak u mamy za piecem
– Przyczyna tkwi w minimalizmie zawodników – przekonuje Jacek Kubowicz. – Sukces rodzi się z pracy. U nas 30-35 latkowie nie czują na plecach oddechu młodych. Ci z kolei mają pewne miejsce w drużynie i nie boją się wietrzenia szatni. Brakuje rywalizacji. Nie oszukujmy się, nikogo nie zszokuje wynik 60 punktów w naszej lidze. Zagraniczni skauci nie będą się bili o takiego gracza. Gwiazda naszych lodowisk Leszek Laszkiewicz nie zrobił wielkiej zagranicznej kariery. Polska liga jest słaba i śmiem twierdzić, że nikt z ludzi odpowiedzialnych za nabór zawodników do zagranicznych klubów jej nie śledzi. Zresztą nasi zawodnicy nie pchają się na salony. Boją się ryzyka, zainwestowania w siebie. Wolą mieć spokojny byt w naszej lidze, gdzie mają jak u mamy za piecem. Łatwiutki chlebuś, a na obcej ziemi trzeba zasuwać, bo nikt nie gwarantuje gry, a po każdym meczu jest się rozliczanym. Dlatego nie ma naszych zawodników w liczących się ligach. Gdzieś w juniorach próbują, ale seniorski zespół to już zbyt wysoki próg. Dlatego, że tam nie ma zmiłuj się w przeciwieństwie do tego jak my traktujemy straneri z niewysokiej półki. Całujemy ich po rękach, by zechcieli u nas zarabiać. Martin Vozdecky, w wywiadach, nazywa naszą ligę śmieszną, ale ona daje mu chleb. Nikt mu nie broni występować w KHL, w lidze szwajcarskiej czy zostać w Czechach. Grałby tam, gdyby go chcieli.

Wyżej nie podskoczysz
- Talent musi być dobrze prowadzony – przekonuje z kolei Andrzej Słowakiewicz. – Przez menedżera, a nie rodzica. Żaden młody w wieku 12-14 lat nie ma skauta, menedżera, który właściwie ukierunkowałby jego rozwój. Inicjatywę przejmują rodzice, którzy w tym środowisku nie potrafią się poruszać i nie mają wiedzy na temat hokeja. Nie mają też siły przebicia i kończy się to powrotem na własne podwórko oraz zawiedzeniem i frustracją pociechy. Na miejscu zaś brakuje konkurencji, nikt nie walczy o miejsce w drużynie, bo ma je zagwarantowane. W zagranicznych klubach walka idzie na całego od najmłodszych lat. Nikt im nic nie dostaje za darmo, na ładne oczy, po znajomości. Zawodnicy są tam przyzwyczajeni do rywalizacji i w trudnych momentach nie pękają. Jeśli nie zmieni się podejście, nie podejmie się ryzyka, to wyżej się nie podskoczy. Szkoda pieniędzy rodziców, bo hokej to drogi sport. Trzeba będzie zapomnieć o prawdziwej hokejowej karierze. Nie liczmy, że kiedyś zobaczymy naszego hokeistę w klubie NHL, KHL, czy innej. Finowie dokonali bardzo ciekawej analizy. Wytypowali grupę 25 hokeistów, śledząc postępy poszczególnych hokeistów w kolejnych latach. Otóż okazało się, że tylko trzech uzyskało światowy poziom, pięciu europejski, a pozostali krajowy. Co ciekawe, projekt zakłada, iż nikt nie zniknie z hokejowej mapy, że po zakończeniu kariery zostaną sędziami, menedżerami i ambasadorami klubu. My jesteśmy po drugiej stronie barykady. Nie dość, iż mamy mało hokeistów, to ich nie szanujemy. Niedawno mieliśmy tego dowód, gdy na tafli w Nowym Targu spotkali się towarzysko, ci, którzy w kwiecie sportowego wieku musieli zawiesić łyżwy na kołku. To były dwie drużyny, prawie 40 hokeistów.

Szwankuje szkolenie
- Nie mnie oceniać, czy szwankuje szkolenie, bo nie jestem z tej branży, nie śledzę na co dzień zajęć – mówi Jacek Kubowicz. - Niestety wynik juniorów, którzy zajęli piąte miejsce, nie jest budujący i nie dziwię się takim sformułowaniom, czy pytaniom. Tylko, na którym szczeblu się źle pracuje? Trener Łukasz Gil dostał, na mistrzostwa kraju juniorów, gotowy materiał z ekstraklasy ( 11 zawodników - przyp. aut.). W dodatku na tydzień przed turniejem i trudno, by w takim czasie poprawił umiejętności zawodników czy kondycję. Zastanawiające jest, że przegrali z zespołami, które obijały się tylko w lidze juniorów, którą dzieli przepaść od seniorów. Są na to liczne dowody, dostarczane co roku. Juniorzy, którzy na zawołanie zdobywali gole w swojej lidze, później w seniorach nie łapali „koła”.
- Będę się upierał, że zły jest proces treningowy – twierdzi Andrzej Słowakiewicz, który w ostatnim czasie uczestniczył w sympozjach trenerskich zorganizowanych przez IIHF i był na stażu w USA. W maju ponownie wybiera się za Ocean. – Nasza młodzież już na starcie stoi na przegranej pozycji. Zbyt późno wybiera się poza granice kraju i już po pierwszych treningach widzą, że nie sprostają zadaniu. Zderzają się z brutalną rzeczywistością, bo na miejscu nie dostają tego, co powinni dostawać. U nas w kraju brak metodyki, a zachowania zawodników na lodzie są takie jak na ulicy. Chłopcy rzucą „gumę” i pobiegają za nią. Bez ładu i składu, bez sytemu. Talent nie wystarcza, musi być poparty pracą i nauką. Czym wyższy poziom intelektualny, tym lepszy sportowiec. Potrafi wtedy czytać grę, samodzielnie rozwiązywać niespodziewane łamigłówki na lodzie. Bo nie zawsze wszystko się przewidzi. Uważam, że u nas zawód trenera się zdewaluował. Trenerzy zajmują się wszystkim i niczym zarazem. Brak też bazy z prawdziwego zdarzenia. Na współczesny trening składają się nie tylko zajęcia na lodzie. Najważniejsza praca wykonywana jest poza taflą. Tak pracuje się w Niemczech i USA, gdzie miałem okazję podglądać i uczestniczyć w takich zajęciach. W Ice Arena Chicago, gdzie ostatnio przebywałem, jest tor do nauki jazdy, z bieżnią, strzelnicą, matami do ćwiczeń akrobatycznych i siłownią wyposażoną w urządzenia specjalistyczne dla dzieci i młodzieży. Żeby myśleć o sukcesach, trzeba iść z prądem czasu, a nie bazować na tym, co się robiło kilka lat wstecz. Wtedy było to dobre, teraz niewystarczające. Stojąc w miejscu cofamy się i to widać na Podhalu. Gdy dobrze się u nas pracowało, sukcesy w młodzieżowych grupach były chlebem powszednim. Konkurencja jednak nie śpi. W innych klubach też zaczęto pracować. Okazuje się, że lepiej i Nowy Targ nie ma już patentu na sukcesy.


Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama