14.03.2012 | Czytano: 2966

Powrót Sztorca w wielkim stylu

Patryk Sztorc utalentowany kickboxer z byłej stajni Łukasza Jarosza, powrócił na ring. Dodajmy od razu, że uczynił to w wielkim stylu. 15 sekund potrzebował, by rzucić na deski zawodowego mistrza Niemiec w kategorii do 76 kg, Mario Kolaka. Była to walka w K1. Patryk wrócił z okazałym pucharem, który otrzymał za najlepszą walkę i najlepszego zawodnika niemieckiej gali.

O Patryku dość długo było cichutko. Wydawało się, że został zmarnowany kolejny talent. Okazuje się, że całkowicie ślad po nim nie zaginął. Wyjechał z kraju. Obecnie przebywa w Austrii, tam pracuje na budowie, a od roku wrócił na ring. Wznowił treningi w Wien Club i podpisał kontrakt.

- Nowotarsko- rabczańska grupa się rozpadła, więc trzeba było sobie poszukać innego zajęcia. Wilka jednak ciągnie do lasu – mówi. – W naszym regionie nie było klubu, ani też pieniędzy. Można było walczyć i narażać zdrowie czysto amatorsko. Nadarzyła się okazja wyjazdu i skwapliwie z niej skorzystałem. Wstąpiłem do klubu. Najpierw trenowałem wieczorami po pracy, a ostatnio dwa razy dziennie. Moim trenerem jest doskonale znany z światowych ringów Hose z Dominikany, którego kontuzja wyeliminowała z kontynuowania kariery. Moim promotorem jest Markus Bauer. Mam też świetnego sparingpartnera Maicona Taisumova, mistrza Europy MMA w kategorii do 70 kg. Niebawem będzie się bił o pas mistrzowski globu.

Dla Patryka walka z Kolakiem była pierwsza po dość długiej przerwie. Do tego nieplanowana. – Dwa dni przed walką dowiedziałem się, że rywal mistrza Niemiec nie wystąpi i na gwałt poszukiwali zastępcę – opowiada Patryk Sztorc. – Bez namysłu zdecydowałem się być „strażą pożarną” gali, gdyż byłem w cyklu treningowym. Przygotowywałem się do walki w kategorii 90 kg, którą miałem stoczyć w Słowenii. Ta walka nie doszła jednak do skutku. Kompletnie nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać ze strony Niemca. Nie znałem jego mocnych i słabych stron. Dotarła do mnie informacja, że jest mistrzem Niemiec i stoczył 12 zawodowych walk. Po prostu w ciemno wszedłem do ringu. Czułem się świetnie, więc rozpoczęłam bardzo ostro, od ataku i już po 15 sekundach rywal był liczony. Profilaktycznie, bo nie był zdolny do walki. Załatwiłem go uderzeniem z lewej nogi w wątrobę.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama