08.01.2012 | Czytano: 2508

Tajski boks pierwszy raz na Podhalu(+zdjęcia)

To na pewno będzie jedno z większych wydarzeń sportowych na Podhalu w 2012 roku. O ile nie największe. Po raz pierwszy w naszym regionie odbyły się walki w boksie tajskim, z udziałem mistrzów i reprezentantów kraju. Do historycznego wydarzenia doszło z soboty na niedzielę w Dragon Club w Czarnym Dunajcu.

 - Fantastyczna impreza. Oby więcej takich – dało się słyszeć glosy jeszcze w trakcie walk. Kibice byli usatysfakcjonowani. Widownia otoczyła ring, zawodnicy byli na wyciągniecie rąk. Można było poczuć ich oddech i jęki po otrzymanych ciosach. To jeszcze bardziej buzowało fanów, którzy w przerwach sami chcieli wtargnąć na ring i pokazać swoje umiejętności. Aby je zademonstrować trzeba było sforsować ochronę, a to graniczyło wprost z cudem.

Widowisko można było obejrzeć dzięki właścicielowi klubu Edwardowi Krupie. Długo starał się o ściągnięcie najlepszych w tej dyscyplinie sportu, ale dopiął swego. – Mam nadzieję, że wszystkim się podobało – mówi. – Zapewniam, że to nie ostatnia impreza. Będziemy szli w tym kierunku, bo jak widać jest ogromne zapotrzebowanie na tego rodzaju imprezy na Podhalu. Pół roku trwały negocjacje z krakowskim klubem, który zorganizował galę. Wielkie im dzięki. Czy dużo mnie to kosztowało? Dużo i przy tym pozostańmy.

- Broń Boże nie jesteśmy tutaj ostatni raz – zapewnia prezes Polskiego Związku Boksu Tajskiego, Rafał Szlachta. – Podhale to świetny teren. Polacy dobrze się biją, a w górach jeszcze lepiej. Wielu górali przyjeżdża 3-4 razy w tygodniu do klubów boksu tajskiego, by wziąć udział w zajęciach.

Wykład prezesa
- Podstawą stylu są niskie kopnięcie okrężne w udo (low kick), z dużo ilością wariantów - m.in. jako kopnięcie opadające z góry w dół. Wykonywane jest z mocnym dokręceniem ciała, a nawet obrocie zawodnika po nietrafieniu celu -wyjaśniał kibicom zawiłości tego sportu prezes Polskiego Związku Boksu Tajskiego, Rafał Szlachta. - W tajskim boksie przywiązuje się dużą wagę do klinczu, czyli walki w zwarciu. Pozycja walki jest głównie frontalna, ręce trzyma się szerzej niż w bokserskiej gardzie, dzięki czemu trudniej złapać w klincz. Dozwolone są przechwyty kopnięć, obalenia i podcięcia, natomiast zabronione rzuty, jakie się stosuje w dżudo. Jest mnóstwo technik walki, obrony i kontrataków, chwytów w stójce oraz walki w krótkim dystansie. Techniki zebrano w cztery grupy, w zależności od kombinacji uderzeń pięścią, łokciem, kolanem i nogą. Kombinacje mistrzowskie polegają na efektywnym wykorzystaniu technik ręcznych i nożnych. Jest to sport bezpieczny w formie amatorskiej ( w Czarnym Dunajcu zaprezentowano zawodową odmianę – przy. SL). W amatorskim Muay Thai w celu zapobieżenia kontuzjom stosuje się sprzęt ochronny, osłabiający ciosy - ochraniacze łokci, goleni, rąk i chroniący ciało - kask, ochraniacze tułowia i krocza.

Obowiązkowe Wai Kru przed walką
Ciekawostką jest, iż przed każdą walką zawodnik musi odtańczyć "Wai Kru" (w wolnym tłumaczeniu szacunek dla nauczyciela). Taniec jest też formą rozgrzewki przed walką. – To rytuał, w którym oddaje się szacunek przeciwnikowi i trenerowi oraz zgromadzonej publiczności. Tutaj ze względu na formułę imprezy, połączonej z dyskoteką, zawodnicy skrócili pokaz. Widzowie mogli podziwiać najlepszego zawodnika w świecie w „Wai Kru” Oskara Staszczaka. Kilkakrotnie był wyróżniany przez ambasadora Królestwa Tajlandii za najlepszy "Wai Kru" w świecie – informuje prezes Rafał Szlachta.

Zapłacił fycowe
W Dragon doszło do trzech pojedynków. Każdy trzyrundowy ( runda po 2 minuty), a wszystkie przy akompaniamencie muzyki tajskiej. Organizatorzy z wyczuciem ułożyli walki, tak, by kulminacyjny punkt nastąpił na samym końcu. – Chcemy, by emocje kibiców rosły z każdą walką – zapowiadał prezes.

Rozpoczęto nietypowo, od najcięższej kategorii wagowej 81 kg. Emocji nie było zbyt wiele, bo Wojciech Krawiec osiągnął druzgocącą przewagę nad Bartłomiejem Mutungą z Kalisza. Dla niego była to dopiero piąta walka w tajskim boksie. Dwie z nich wygrał przed czasem. Jego trener twierdzi, iż to perspektywiczny zawodnik, który preferuje techniki bokserskie. Trafił na bardziej utytułowanego rywala. Krawiec od 7 lat uprawia ten sport, wygrał 30 z 40 stoczonych walk. Ma na swoim koncie mistrzostwo kraju, a także pierwsze miejsce w Pucharze Europy. Już pierwsze starcie pokazało, kto będzie panem ringu. Dynamiczny zawodnik, twardo walczący, potrafiący płynnie przejść z techniki nożnej na walkę na pięści. Niemniej pojedynek rozstrzygnął na swoją korzyść techniką low – kick. Uderzał w nogi i w górne partie rywala. Kilka kopnięć w głowę naprawdę zrobiło duże wrażenie na widzach, którzy zachęcani przez prezesa mieli wznosić okrzyk „och”, gdy do ulubieńca docierały niszczące ciosy. W pewnym momencie koszalinian padł na matę, po kopnięciu z obrotu. Dotrwał jednak do końcowego gongu.

- Kilka razy dostałem na wątrobę i odebrało mi oddech – mówi Bartłomiej Mutunga. - Wyszło większe doświadczenie rywala. Muszę jeszcze ciężej pracować, by było lepiej.

- Low – kick jest moją wizytówką. Zaskoczyłem rywala swoimi technikami – mówi triumfator.

Mistrzowskie rozdanie
- Ta walka będzie stała na wyższym poziomie. Gwarantuję – mówi prezes Polskiego Związku Boksu Tajskiego. Rzeczywiście tempo pojedynku w wadze powyżej 75 kg pomiędzy Krzysztofem Janikiem a Oskarem Staszczakiem było fenomenalne. Wydawało się, że jeden drugiego zagoni. Niesamowita wymiana ciosów pięściami i nogami. Walczono też w klinczu. Po pierwszej rundzie lepsze wrażenie sprawiał Janik, mistrz Polski seniorów, który od 6 lat uprawia boks tajski. W tym czasie stoczył 19 walk amatorskich, których 80% zakończył zwycięstwem. Stoczył trzy walki profesjonalne. Wicemistrz i brązowy medalista mistrzostw Polski, aktualnie w szerokiej kadrze kraju. Widać było, że jego domeną są szybkie ręce. Natrafił jednak na mocnego rywala, aktualnego mistrza świata juniorów, którzy stoczył 19 walk, z czego 16 wygrał, w większość przed czasem. Dwie walki przegrał w mistrzostwach świata i Europy. Ostatni rok miał bardzo udany, zdobył cztery złote medale. Sekundant po pierwszej rundzie dość długo mu wykładał jak ma się bić w kolejnych starciach.

– Powiedział mi, żebym zaczął się bić, bo pierwsze starcie potraktowałem, jako rozpoznanie rywala. Ciosy na korpus i kopnięcia okrężne w kolejnych rundach zrobiły swoje – mówi Oskar Staszczak.

- W drugiej rundzie kopnął mnie w żebra i straciłem oddech. Padłem kondycyjnie. Nie byłem w stanie podjąć wyrównanej walki do ostatniego gongu – powiedział Krzysztof Janik.

- Staszczak to taka nasza perełka. Jako junior zdobył wszystko. Teraz musi to potwierdzić w seniorach, bo wiadomo, że te dwie grupy wiekowe dzieli przepaść. Wierzę jednak w jego zaangażowanie, ambicję i talent. Wydaje mi się, że pokona przepaść i polski tajski boks będzie miał z niego wielki pożytek – twierdzi prezes Rafał Szlachta.

Clou gali
Ostatnie pojedynek był ozdobą gali. Bartłomiej Juda potykał się z Arkadiuszem Szurczakiem w wadze plus 67 kg. To była walka w piorunującym stylu. Rozgrzała widzów do białości. Ależ też było w niej wszystko, co prawdziwy koneser tego sportu uwielbia. Od początku obaj rzuci się na siebie jak wygłodniałe wilki. Narzucili ogromne tempo. Nie było chwili wytchnienia. Ciosy zadawane były seriami z rąk, ewentualnie z nóg. Były klincze i niesamowite kopnięcia w obrotu.

Szurczak z Kalisza praktykował przez pół roku w Tajlandii i było widać. Ta szkoła dużo mu dała. Stoczył 24 walki, w tym osiem zawodowych. Mistrz Polski juniorów, uczestnik mistrzostw świata z 2008 roku, gdzie przegrał w ćwierćfinale. Niestety kondycyjnie nie wytrzymał pojedynku.

– Nie przygotowywałem się do tej walki, bo o tym, że ją stoczę, dowiedziałem się wczoraj – mówi Arkadiusz Szurczak. - Byłem zastępcą. W dodatku trafiłem na bardzo dobrego zawodnika. W ostatniej rundzie wywarł na mnie większe napięcie, ja pracowałem na kontrze.

Juda jeszcze w swojej karierze nie przegrał. Stoczył 11 walk i wszystkie wygrał w porywającym stylu. To były karateka, który przerzucił się boks tajski. Trenuje go od dwóch lat. Rewelacyjnie kopie, o czym mogliśmy się przekonać. Dostał powołanie do drużyny narodowej. Zwycięski pojedynek z koszalinianinem zakończył efektownym kopnięciem z obrotem w głowę. Akcja ta nagrodzona została burzą oklasków.

- Forma jest dzięki znakomitym sparingpartnerom i trenerowi – mówi triumfator. – Przygotowanie głównie zdecydowało o mojej wygranej. Ciosy rękoma i nogami zrobiły na przeciwniku wrażenie. Nie był w stanie odeprzeć mojego ataku.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama