17.11.2011 | Czytano: 997

Joker w tali trenera Szopińskiego

Z Piotrem Ziętarą, hokeistą Podhala Nowy Targ, rozmawia Stefan Leśniowski

- Niespodziewanie okazałeś się jokerem w tali trenera Jacka Szopińskiego. Zdobywasz gole na zawołanie.
- Nie powiedziałbym, że jestem jokerem. Robię to, co należy do napastnika. Te kilka bramek, które zdobyłem, to jeszcze nie powód do chwały. Miałem trochę szczęścia i dobrych partnerów w ataku. To z ich podań trafiałem do siatki. Po sezonie będzie czas na ocenę.

- Nie bądź taki skromny. Co dzień nie strzela się trzy gole mistrzom Polski w „jaskini lwa”. To pierwszy twój hat trick?
- W ekstraklasie pierwszy. Miałem sporo szczęścia. Byłaby większa radość, gdyby moje trafienia dawały co najmniej remis.

- To prawda. Twoje bramki były psu na budę. Nie przyniosły wymiernych korzyści drużynie.
- Dokładnie. Dlatego satysfakcja jest mniejsza. Dla drużyny liczą się punkty dopisywane w tabeli, a po drodze są indywidualne osiągnięcia. Niestety nam brakuje instynktu „zabójcy”. Niby gramy ładnie, wszyscy nas chwalą, ale z lodowiska zjeżdżamy pokonani i zajmujemy ostatnie miejsce. Mam nadzieję, że szybko to się zmieni.

- Nie wkurza was, że zostawiacie mnóstwo potu na lodzie, by w odstępie kilkunastu sekund zniweczyć swój wysiłek?
- Wkurza, bo gramy 40-45 minut dobrze, konsekwentnie realizując założenia taktyczne. Wynik jest na styku, a łapiemy durne kary i w osłabieniu tracimy gola, po którym przeciwnik odmienia losy spotkania. Idzie za ciosem, zdobywa kolejne bramki. Zamiast remisu, a nawet wygranej, przegrywamy 3-4 bramkami i ktoś, kto nie oglądał meczu, może powiedzieć, że przeciwnik był dużo lepszy od nas. Brakuje nam pełniej koncentracji. Stąd przestoje w grze.

- Szukacie przyczyn niepowodzeń?
- Oczywiście. Rozmawiamy w szatni, ale na razie nic się nie zmienia. Porozmawiać sobie można, ale potem trzeba pokazać to na lodzie.

- Jest szansa, że przed play out wygrzebiecie się z ostatniego miejsca?
- Dopóki krążek w grze, wszystko może się zdarzyć. Wierzę w to, że na naszą korzyść. Zdajemy sobie sprawę, że musimy uniknąć ostatniego miejsca, bo wtedy w pierwszej rundzie trafimy na jeden z zespołów z wielkiej piątki. Teraz jest ten właściwy moment, by zdobywać punkty i odbić się od dna. Sosnowiec i Toruń są w naszym zasięgu, a z drużynami z czołówki pokazaliśmy, że możemy grać jak równy z równym. Trzeba tylko 60 minut być w pełnej koncentracji.

- W 2010 roku zdobyłeś tytuł mistrza Polski i zrezygnowałeś z hokeja. Dlaczego?
- Odszedł Wiesław Wojas i sytuacja w klubie była nieklarowna do ostatniej chwili. Chciałem poświęcić się studiom i biznesowi, który otwarłem. Trudno było wszystko pogodzić. Musiałem z czegoś zrezygnować, ale nie żałuję tego kroku. Ciągnęło jednak wilka do lasu. Zdecydowałem, że nie po to tyle lat poświęcałem hokejowi, by bez walki się poddać. Podjąłem się nowego wyzwania i mam nadzieję, że jeszcze kilka lat będę grał.

- Wilk wybrał jednak inny las. Skąd pomysł na Krynicę?
- W Nowym Targu zaproponowano mi treningi i testy, a w „Perle Wód” padła konkretna finansowa oferta. Była tam młoda drużyna, dobry trener, blisko od domu, więc się zdecydowałem. Krynica nie okazała się ziemią obiecaną. Obiecanki działaczy nie zawsze są spełniane. Sytuacja uległa zmianie, Krynica zrezygnowała z występów w ekstraklasie i wróciłem do Podhala. Cieszę się z tego powodu, bo w końcu to mój macierzysty klub.

/uploads/galleries/l/ed08c44c8be0fc4af6bfecbdb8dfb8cd.jpg

- Musiałeś przejść testy, by dostać się do drużyny, a potem niespodziewanie wskoczyłeś do pierwszego ataku.
- Testy trwały ponad miesiąc. Cieszę się, że trener dał mi szansę. Postawą na lodzie chciałem udowodnić, że zasługuję na zaufanie. Cieszę się, że mam dobrych partnerów w piątce, bo to również ich zasługa, że gram jak gram.

Komentarze







reklama