30.11.2008 | Czytano: 1877

Jarosz wygrywa

8 tysięcy widzów w hali Eindhoven i miliony przed telewizorami (walki transmitowane były nie tylko na Europę, ale także do Japonii) obejrzało galę gali K1 „It’s Show Time”, a w niej cudowny pojedynek rabczanina Łukasza Jarosza.

Ten początkowo miał wałczyć z zawodnikiem gospodarzy Brianem Douwsem. Rywal jednak w ostatniej chwili wycofał się z pojedynku. Do ringu zamiast niego miał wyjść Belg Ruste Kreshnik. Pod niego przygotowywał się i obierał taktykę polski góral. Co prawda nigdy na żywo nie widział go w walce, ale w dzisiejszych czasach pomocny jest zapis wideo. – To już doświadczony zawodnik mający za sobą pojedynki z rywalami z górnej półki światowego K–1. Jest ode mnie wyższy, cięższy i uwielbia kopać. Na pewno będę musiał utrzymywać dystans i odpowiadać ciosami – mówił przed wyjazdem Jarosz, który nie do końca wyleczył kontuzję odniesioną podczas mistrzostw Polski.

Rabczanin ogromnie zdziwiony był, gdy na ważeniu zobaczył innego przeciwnika. Okazało się, że walczyć będzie z Holendrem Peterem Mulderem. – Nie ukrywam, iż byłem tym faktem mocno zaskoczony – mówi polski zawodnik. – Kompletnie nieznany mi zawodnik. A na analizę jego stylu walki, mocnych i słabych stron nie było zbyt wiele czasu. Dowiedziałem się tyko, że specjalizuje się nie tylko w walkach K1, ale także w MMA.

Okazało się, ze jaroszowi nie potrzebna jest dogłębna analiza. Jak się jest mocnym, to każdego można zmieść w puch z ringu. I tak uczynił nasz reprezentant. Przystąpił do walki mocno skoncentrowany i z emanującą wola zwycięstwa. W końcu walczył na oczach milionowe widzów, a ponadto do Eindhoven zjechało wielu menedżerów z całego świata. To miała być przepustka do kickbokserskiego zawodowego cyrku. I była. Łukasz już w pierwszej rundzie pozbawił jakichkolwiek złudzeń swojego przeciwnika. Wygrał w tejże rundzie przez TKO. Tuż po walce dostał propozycję udziału w kolejnej wielkiej gali, tym razem w Pradze. Na razie jako rezerwowy, ale z numerem pierwszym. Wielce prawdopodobne jest, iż ujrzymy naszego rodaka w stolicy Czech. w czeskiej Pradze.

Pod nieobecność swojego trenera Tomasza Mamulskiego ( przebywa z kadra Polski na zgrupowaniu w Portugalii prze mistrzostwami Europy) w narożniku Jarosza stanął sławny trener Denis Krauweel.

- Z trenerem ustaliłem, iż od pierwszego gongu stosować będę technikę low-kicku – mówi Jarosz. – W niej bardzo dobrze się czuję. Uderzenia noga w uda miały osłabić rywala. Stosowałem się do zaleceń sekundanta. Na początku walki kilka kopnięć doszło celu. Po mimice przeciwnika było widać, iż zrobiły na nim duże wrażenia. Mało tego wizualnie można było zauważyć, iż ma solidnie obite udo. Szybko też znalazł się na macie. By urozmaicić mu obronę zacząłem używać rąk. Kilka bokserskich ciosów doszło do celu i znowu powróciłem do low- kicku. Po jednym z kopnięć ponownie rywal znalazł się na deskach. Wstał z wielkim grymasem. Udo mocno go bolało. Poszedłem za ciosem i po trzecim upadku sędzia zakończył walkę.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama