09.11.2011 | Czytano: 1070

Minusy przeważyły

Za hokeistami Podhala 19 ligowych spotkań, a więc blisko połowa sezonu zasadniczego. Pora pokusić się o pierwszą ocenę występów. Spostrzeżeniami dzieli się z nami były reprezentant kraju i Podhala, Jacek Kubowicz.

- Nie są one optymistyczne – twierdzi. – Ostatnie miejsce, z dorobkiem zaledwie 11 punktów, wszystko tłumaczy. Tak krawiec kraje jak mu materiału staje. W ostatnich dwóch latach odeszło z drużyny 12 zawodników. Trudno z nowego materiału skroić coś sensownego. Niemniej nie tylko kibice liczyli na więcej. Siódme miejsce było w naszym zasięgu, spokojnie do wywalczenia. Nie mówię o kręceniu się wokół czwórki, bo to dla nas jest nieosiągalne.

Największym mankamentem są kary. Pal licho, gdyby były nakładane za faule przed własną bramką, we własnej tercji podczas walki, czy w sytuacji ratunkowej sam na sam. My popełniamy przewinienia 30-50 metrów od swojej „świątyni”, a to jest niewybaczalne. Za to słono płacimy.

Kolejnym minusem jest łatwość tracenia goli. Nieraz w krótkich odstępach czasowych, kilkunastu sekund. Wszystko to, co mozolnie wypracujemy, tracimy. Przykładów można mnożyć. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce z Tychami. Przeciwnicy wjeżdżali w naszą obronę z taką łatwością, jakby grali juniorzy, a nie seniorzy. 109 straconych bramek w 19 spotkaniach, to średnia prawie 6 na mecz. To bardzo dużo. Ile my musielibyśmy średnio zdobywać goli w jednym meczu, by wygrać? Strzelać siedem, osiem bramek? To jest nierealne. To nawet najlepsze drużyny z superligi miałyby problemy. Tymczasem my musimy bardzo mozolnie pracować na każdą bramkową zdobycz. Musimy mieć kilkanaście sytuacji, by wykorzystać jedną. Walczyć pod bramką, narażać się na bicie obrońców, dwa, trzy razy dobijać.

Kolejny kamyczek do ogródka, to dekoncentracje chwilowe. Często jest to 5 - minutowy przestój. Traciliśmy wtedy 3-4 gole i jest posprzątane. Takich spotkań było 6-7, gdzie dekoncentracją zarażona była zmiana po zmianie. Ciągle słyszę tłumaczenia, że ta przywara to efekt młodości, niedoświadczenia, gorących głów. Nie można się przykrywać tym argumentem, bo zawodnicy są młodzi, to prawda, w przedziale 21-23 lat, ale mają już ekstraligowy staż. Niektórzy grają już 3-4 sezony w PLH, rozegrali ok. 100 spotkań, są mistrzami Polski. Na pewno tej drużynie brakuje hokejowego cwaniactwa. Umiejętności przetrzymania „gumy”, nie rzucania jej rollingiem, ale do środkowej tercji. Lodowisko ma 60 metrów i nie koniecznie trzeba krążek posyłać na uwolnienie.

Nikt nie wiesza psów po zawodnikach, gdy przegrają z Cracovią, mistrzem kraju, który ma 30 punktów więcej od nas. Gorzej, jeśli przegrywa się tak jak z Sanokiem czy Tychami. Nawet trener, ostoja spokoju, zdenerwował się i zapowiedział wietrzenie szatni. Mówił o wstydzie i upokorzeniu.

Plusem jest przygotowanie kondycyjne, choć niektórzy twierdzą, że wystarcza nam sił na pół meczu, bo potem oddajemy inicjatywę rywalowi. Zawodnicy ciężko pracowali latem. Widziałem. Przyczyna tkwi w lekceważeniu nas przez „możne” zespoły. Patrząc na tabelę chcą na jednej nodze z nami wygrać. Po pierwszej tercji robi się zadyma w szatni. Trener tupnie nogą, poczyni roszady w składzie i obraz gry ulega zmianie. Zawodnicy narzucają swoje tempo gry i odjeżdżają nam.

Plusem jest też wiek. Mamy kilku graczy perspektywicznych, którzy przy prawidłowym rozwoju mogą daleko zajść. Chciałoby się dodać do plusów charakter góralski, ale ten pokazano tylko w kilku meczach, głównie z zespołami z wyższej półki.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama