21.09.2011 | Czytano: 1248

Powtórka sprzed dziesięciu laty (+foto)

Podhale poniosło piątą porażkę z rzędu. Jest jedynym zespołem w ekstraklasie, który nie zdobył jeszcze punktu. Trener Jacek Szopiński nie mógł sobie przypomnieć kiedy taka seria miała miejsce. A powinien, bo było to za jego trenerskiej kariery, gdy wspólnie z Robertem Szopińskim prowadził zespół.

Było to na początku sezonu 2001/02, w dniach 25.9 – 7.10.2001 rok. Wtedy też budowano nowy zespól, po tym jak Wieńczysław Kowalski zakończył swoją działalność. Odchodzący sponsor nie pozostawił jednak klubu na pastwę losu, lecz załatwił następcę, którym został Wiesław Wojas.

Duet Szopińskich wtedy prowadził zespół w 10 spotkaniach, z których 8 przegrał i popularny „Olsen” został zwolniony. Jego miejsce w boksie zajął Stanisław Małkow.

Jak cyganka
- Sytuacja robi się gorąca – mówi ekspert Jacek Kubowicz. – Porażki nie napawają optymizmem. Lepiej wygrać w brzydkim stylu, niż przegrać w ładnym. A my takie scenariusze piszemy. Co z tego, że przegrywamy jedną bramką, że mamy słupki i poprzeczki, a nawet 20 sekund przed końcem robimy kocioł pod bramką rywala, skoro to on triumfuje. To jest naprawdę małe pocieszenie. O takich sytuacjach długo się nie pamięta, najważniejsza jest tabela. Ona, jak cyganka, prawdę ci powie.

Zagrać va banque
- Punkty potrzebne są nam jak woda rybie. Mecz z Tychami był zacięty, ale nie był to poziom ekstraligowy – tłumaczy Jacek Kubowicz. – Tyszanie nie pokazali nic rewelacyjnego, nie podeszli do meczu na 100%. Dwa dni temu mieli ciężki mecz z Sanokiem i chyba się wypompowali. W tym należało szukać szansy na pierwsze punktowe zdobycze. Byłem przekonany, że trener, gdy Csorich 130 sekund przed końcem odesłany został na ławkę kar, zagra va banque. Wycofa bramkarza, tym bardziej, iż wznowienie było w tyskiej tercji. Grając sześciu na czterech można było zrobić dwie, trzy akcje bramkowe, a więc byłaby większa szansa na wyrównanie. Była tylko jedna sytuacja, po której doświadczony rywal szybko wybił krążek z tercji. Trener podjął jednak inną decyzję. To wyłącznie jego sprawa. Postąpiłbym inaczej. Dla mnie przegrać 2:3 czy 2:4 to żadna różnica. Bo dostać gola do pustej bramki, w takich okolicznościach, jest wybaczalne.

Drugi wynik w historii
Zaledwie 7 sekund na ławce kar przebywał Patryk Noworyta (Unia). Zwolnił go z tego obowiązku Richard Bordowski (JHK). Jest to drugi rezultat w historii polskiego hokeja. Rekord w najszybszym wykorzystaniu przewag dzierży napastnik Podhala, Mariusz Jastrzębski. Potrzebował 3 sekund, w tegorocznym meczu z Jastrzębiem. Wcześniej rekord należał również do nowotarżanina Krzysztofa Ruchały. Ustanowił go w maju 1987 roku podczas ostatniej finałowej potyczki o mistrzostwo Polski z bytomską Polonią. Wtedy „Szarotki” dowodzone przez Walentego Ziętarę, po długiej przerwie, sięgnęły po mistrzostwo Polski.

Szybkie strzelby z Jastrzębia
347 sekund potrzebowali jastrzębianie, by odwrócić losy spotkania. Działo się to w pierwszej tercji. Oświęcimianom została przypisana rola goniącego „zająca”. Zając ( czytaj: JKH) nie dał się dogonić. Bohaterem potyczki był Richard Bordowski, który zdobył dwa gole, w tym tego najważniejszego na 4:2.

Nie jest to jednak najlepszy rezultat tego sezonu. Szybciej uczynili to tyszanie, a dokładnie jeden zawodnik – Michał Woźnica. Hat tricka ustrzelił w 335 sekund. Nie jest to jednak rekord ligi.

Nie strzelaj pierwszy, bo przegrasz
Te statystyki odnoszą się do hokeistów oświęcimskiej Unii. Już trzy raz pierwsi strzelali gola, a rywal szybko odpowiadał. Tylko raz, z Podhalem, udało sie unitom wygrać. W pozostałych dwóch przypadkach lepsi byli rywale.

- Powtórzył się scenariusz z Pucharu Polski, kiedy również zdobyliśmy pierwszą bramkę, a potem rywal nas punktował. Nie wiem czy za szybko popadamy w euforię, czy też brakuje nam koncentracji – zastanawiał się drugi szkoleniowiec unitów, Sławomir Wieloch, po spotkaniu w Jastrzębiu, w którym oświęcimianie tylko 44 sekundy cieszyli się z prowadzenia.

Pięć goli na wyjeździe, to mało do zwycięstwa
Unia i Cracovia to zespoły, które mają na koncie dwie porażki. Mistrzowie Polski pojechali do Sanoka, który ma wielką ochotę na mistrzowskie berło. Cudu nie było w Sanoku, „Pasy”, mające problemy ze składem, dzielnie stawiali się gospodarzom, ale z tafli musiały zjechać pokonane.

- Pięć goli na wyjeździe, do tego z takim przeciwnikiem jak Sanok, to wielki wyczyn. Niemniej nie dał on zwycięstwa. Z Krakowa nie napływają krzepiące wieści. Duże przed sezonowe osłabienia, a do tego wyjazd Kostucha. Nie wiadomo, co się dzieje z drugim Kanadyjczykiem Martynowskim. Nie wystąpił w Sanoku. Czyżby miał pójść w ślady swojego dobrego kolegi zza Oceanu? – zastanawia się Jacek Kubowicz.

Kadrowe ruchy
Tymczasem wróbelki ćwierkają, że Aron Chmielewski przymierzany jest do Sanoka. Dość ma już oglądania a trybun kolegów i zajadania się kiełbaskami. „Pasy” nie chcą za niego zapłacić Gdańskowi. Być może profesor Janusz Filipek skalkulował, że wypożyczenie Damian Kapicy bardziej będzie opłacalne. Bo są tacy, którzy twierdza, iż młodego Kapicę widzieli już na Siedleckiego. Wychowanek nowotarskiego hokeja wystąpił w meczu ligowym w juniorach z Třinca.

Natomiast na środowym rannym treningu Podhala pojawił się Vaclav Chomič, który z třineckim zespołem przygotowywał się do sezonu. Słowak próbował swych szans w Tychach, ale zrezygnowano z jego usług. Czy Jacek Szopiński będzie miał odmienne zdanie od Jacka Płachty?

Pierwsze zwycięstwo Zagłębia
To, co nie udało sie Podhalu w Toruniu, udało sosnowiczanom. - Zagraliśmy bardzo spięci, stremowani – skomentował występ torunian ich szkoleniowiec, Wiesław Walicki. Mecz rozstrzygnął się w drugiej tercji, wygranej przez przyjezdnych 2:0.

- Była to ważna konfrontacja, o tzw. sześć punktów – twierdzi Jacek Kubowicz. – Przy tak wyrównanej stawce zespołów w dolnych rejonach tabeli, w każdym meczu powinno się szukać punktów na swoim lodowisku. Jeśli coś się urwie na wyjeździe, to jest to duży plus. Sosnowiec wygrał, czego my nie potrafiliśmy zrobić w grodzie Kopernika. Nie widziałem Zagłębia jeszcze w tym sezonie, ale w niedzielę przyjeżdża do Nowego Targu. Przekonamy się, jaka jest jego siła, tym bardziej, iż głośno w Sosnowcu jest o wzmocnieniach. Voznik i Luka mają jednak kontrakty z innymi klubami i muszą się jakoś dogadać. Niemniej byłyby to wartościowe posiłki. Są to zawodnicy, którzy z drużynami z dołu tabeli mogą poprowadzić swój zespół do zwycięstwa. Niestety w Podhalu potwierdzają się słowa trenera, że nie ma lidera. Oby znalazł go jak najszybciej.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama