17.09.2011 | Czytano: 1167

Pobito rekord z brodą

PODSUMOWANIE KOLEJKI: Za nami druga kolejka spotkań w hokejowej ekstraklasie. Oj, działo się w niej działo. Pachniało niespodziankami, ale ostatecznie wygrywali faworyci. Wymazano też z tabel jeden z najstarszych rekordów w polskiej ekstraklasie.

Sól meczu
Hokeiści się rozstrzelali. Padły 42 gole, najwięcej w Krakowie -12. Trzy spotkania kończyły się wynikiem 6:4. W Nowym Targu i Sosnowcu długo zanosiło się na niespodziankę. GKS-y z Jastrzębia i Tychów w trzeciej tercji wzięli sprawy w swoje ręce.

– W poprzedniej kolejce padło mało bramek, a mecze były na styku. Grad bramek z pewnością ucieszył kibiców. Bo gole są solą każdego meczu. Cześć bramek wpadło z kiksów czy pomyłek bramkarzy, bo napastnicy nie zawsze rozklepywali defensywę i umieszczali „gumę” w pustej bramce – dowodzi nasz ekspert, Jacek Kubowicz.

Rekord z brodą pobity z... bulika
12 maja 1987 roku, w ostatnim meczu finałowym play off pomiędzy Podhalem a bytomską Polonią, Krzysztof Ruchała (Podhale) był autorem najszybszego gola zdobytego w przewadze. Uczynił to 8 sekund od pójścia polonisty na ławkę kar. Ten rekord już jest nieaktualny. Wymazał go Mariusz Jastrzębski z Podhala 16 września 2011 r. w meczu z Jastrzębiem. W 10 minucie i 56 sekundzie na ławkę kar powędrował Petr Lipina. Sędzia wznowił grę w tercji jastrzębian po lewej ręce Kamila Kosowskiego. Jastrzębski, wprost z bulika, po 3 sekundach trafił w przeciwległe okienko.

- Uczula nas trener, że wznowienia to najważniejsza rzecz. Trzeba być skupionym, a przede wszystkim sprytniejszym od rywala. Przystąpiłem do wznowienia, by zablokować przeciwnika. Tymczasem krążek wylądował w okienku jastrzębskiej bramki – mówi nowy rekordzista.

- Wydaje mi się, że ręka arbitra czasowego za wolno zareagowała, bo krążek wpadł do siatki co najwyżej po 1,5 sekundzie. Gol Jastrzębskiego zasługuje na uznanie. Wykazał się sprytem, wykorzystując przy okazji niefrasobliwość bramkarza. Kosowski słabo spisywał się w pierwszej tercji – twierdzi Jacek Kubowicz.

Wygrał z chorobą
W bramce sosnowieckiego Zagłębia stanął 21-letni Bartłomiej Nowak. To zawodnik, który wygrał z ciężką chorobą. Stanął między słupkami, bo zarówno Zbigniew Szydłowski jak i Tomasz Dzwonek są kontuzjowani. Nowak poddany został poważnej próbie i pomógł drużynie. Nie ponosi winny za żadną straconą bramkę. - To moje prywatne zwycięstwo, wracając do hokeja – powiedział. - Przyjemnie było oglądać chłopaków w drugiej tercji. Szkoda, że stracili gola w osłabieniu. To był przełomowy moment.

- Bartek ma mocną psychikę i broni jak najlepiej potrafi – mówił trener Zagłębia, Mariusz Kieca.

Skazani na pożarcie sosnowiczanie postawili się tyszanom. Inna rzecz, że Zagłębie hokeistom z miasta piwnego nie leży. Zawsze idzie im jak po grudzie. Nie inaczej było i tym razem. Sosnowiczanie prowadzili już 3:1 i dopiero w trzeciej tercji faworyt przechylił szale zwycięstwa na swoją stronę. Do wyrównania doprowadzili w 26 sekund.

- Nasza gra falowała. Przez 60 minut powinno się grać na maska – skomentował trener GKS, Jacek Płachta.

- Zagłębie postawiło trudne warunki. Wygrywało 3:1 i zapewne dopiero rewolta w szatni obudziła tyszan. Drużyny z pierwszej „piątki” nie mogą sobie pozwolić na porażki z drużynami z Torunia, Sosnowca i Nowego Targu. Jeśli stracą jakieś punkty z tymi zespołami, to mogą tego żałować w ostatecznym rozrachunku i nie wejść do czwórki – twierdzi Jacek Kubowicz.

„Laszka” szaleje
Leszek Laszkiewicz, przez ostatnie sezony przyzwyczaił się do korony najbardziej produktywnego zawodnika PLH i nie myśli jej oddawać. Od początku sezonu zbiera punkty. Z Toruniem do statystyki doliczono mu cztery „oczka”. Tylko raz wpisał się na listę strzelców, ale trzy razy maczał palce przy golach współpartnerów.

- W pierwszej tercji zostaliśmy znokautowani – mówi trener torunian, Wiesław Walicki. – Przystąpiliśmy do meczu bez rozgrzewki i gospodarze szybko wybili nam hokej z głowy. Starałem się motywować zawodników, by uniknąć dwucyfrówki, ale nie udało się. Widać, że jesteśmy beniaminkiem.

Wyścig na dochodzenie
Hitem kolejki była konfrontacja Sanoka z Oświęcimiem, zespołów, które mają apetyt na główne danie sezonu. Od początku walczono o każdy skrawek tafli, ale cały czas na prowadzeniu byli sanoczanie. Unici dochodzili na jedną bramkę, a odpowiedź była niemal natychmiastowa. Tak było przy stanie 5:4, kiedy riposta sanoczan na gol oświęcimian przyszła po 14 sekundach. Kibice nie mogli narzekać na brak emocji. Zaś w 20 minucie Zapala nie wykorzystał rzutu karnego.

- Wynik cieszy, bo Unia to jeden z faworytów ligi, mocny zespół. Oba zespoły popełniły sporo błędów, ale my o dwa mniej. Odnieśliśmy zasłużone zwycięstwo – powiedział Milan Jančuška.

- O sukcesie sanoczan zdecydowały detale. – Zabrakło nam chłodnej głowy, po zdobyciu bramki. Gospodarze szybko odpowiadali golem – mówi drugi szkoleniowiec Unii, Sławomir Wieloch.

- Sanok ma potencjał, by odegrać znacząca role w lidze. Świetny bramkarz, w miarę wyrównane piątki – podsumował Jacek Kubowicz.

Porażki na własne życzenie?
- Z perspektywy trzech spotkań nie można mówić, że Podhale poniosło porażki na własne życzenie – twierdzi Jacek Kubowicz. – Kibice Podhala muszą się w tym sezonie przyzwyczaić, że o wygraną będzie niezmiernie trudno. Nawet wtedy, gdy mecz się fantastycznie ułoży, jak z Jastrzębiem, gdy prowadzi się 3:0. Miało mnóstwo szczęścia, bo w pierwszych 40 minutach jastrzębianie grali nieskutecznie. Podhale oddało 5-6 strzałów, z czego trzy znalazły drogę do bramki. O lepszej skuteczności nie można marzyć. Pierwszy gol z patelni, drugi z bulika, trzeci po zmianie lotu krążka. Nowotarżanie nie wykorzystali 65- sekundowej podwójnej przewagi, a gdy Jastrzębie dostało taką szansę, odwróciło losy spotkania. Podhalu brakuje armat. Przykro to mówić, ale trener ma bardzo małe pole manewru. Wyskoczyło mu dwóch graczy ze składu i nie miał kim ich zastąpić. Na dwie piątki można grać końcówki spotkań, ale nie cały meczu, tym bardziej, iż liga pędzi w ekspresowym tempie. Rajski wszystkiego też nie wybroni. Póki ma siły, to broni dwie, a nawet trzy dobitki. Potem trudno mu skutecznie na nie reagować.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama