21.12.2008 | Czytano: 1501

Nie z tej epoki

17 grudnia 2008 roku miał być dniem, który będzie pierwszym krokiem w odnowie polskiego hokeja. W tym dniu, w siedzibie PZHL w Warszawie, zebrali się przedstawiciele klubów, by radzić nad przyszłością rodzimego hokeja. Z dziennikarskiego obowiązku można byłoby napisać, że zebranie się odbyło. Zabrakło na nich konkretów, a przede wszystkim jakiś decyzji. Działacze wyraźnie nie mogą dostosować się do nowej epoki.


Poszarpana kołdra
Ten, który długo siedzi przy hokeju na cuda nie liczył. Działacze hokejowi są podzieleni. Nie potrafią mówić wspólnym głosem. Każdy ciągnie kołdrę w swoją stronę. Już jest tak poszarpana, że nikt się pod nią nie ogrzeje. Nie od dziś wiadomo, iż każdy w związku chce załatwić swoje sprawy. Kto ma większe przebicie, ten może spać spokojnie. Biedni dostają po …pupie.

- Szukamy ścieżki porozumienia i wypracowania kierunku działania – mówiła cześć działaczy po zebraniu. – Bicie piany. Konkretów żadnych – odpowiadali drudzy. W stolicy pomysłów było wiele, ale każdy oderwany od siebie. Prezes Zdzisław Ingielewicz był zaskoczony, partykularyzmem klubowym. Kłóci się on z interesem związku, drużyny narodowej.

Z pustego i Salamon nie naleje
Działacze doszli, po wielu latach zaniedbań, iż w Polsce brakuje hokeistów. – Młodych, zdolnych hokeistów jak na lekarstwo – padały stwierdzenia. Tychże działaczy należałoby zapytać gdzie byli, by ich wychować? To przecież oni odpowiedzialni są za szkolenie młodzieży, za politykę kadrową w swoich klubach. – Ja sobie wszystko kupię – mówił swego czasu jeden z właścicieli mocnego polskiego klubu. Zapomniał tylko, iż z pustego to nawet Salomon nie naleje. Za niedługo nie będzie kogo kupić w kraju. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Liczby nie kłamią. Od 2001 roku, w kuźni hokejowych talentów – jak nazywało się Nowy Targ – aż 55 hokeistów w wieku 18-23 lat zawiesiło łyżwy na kołku. To przerażająca liczba. Jesteśmy tak bogatym hokejowo krajem, by pozwolić sobie na taką lekkomyślność? Toż to blisko trzy drużyny. Dodajmy do tego, iż w tej liczbie jest 19 graczy, którzy uczęszczali, bądź ukończyli Szkołę Mistrzostwa Sportowego, na którą idą spore nakłady z Ministerstwa Sportu. Zawodnicy kończyli karierę m.in. dlatego, że nie otrzymywali szansy gry w pierwszym zespole. Dzisiaj włodarze Wojas Podhale mogą powiedzieć, że przecież sporo młodzieży wprowadzili do drużyny w tym sezonie. „My zaryzykowaliśmy!” – brzmi ich hasło. To prawda, ale zmusiła ich do tego sytuacja. Trzeba było wypełnić luki, po tych co przeszli do innych klubów. Innej możliwości nie było, bo limit pięciu obcokrajowców blokował ich poczynania. Wcześniej jakoś bali się zaryzykować. Tak jak drzewiej w Podhalu bywało. Władze PZHL też nie zadbały o to, by ich absolwenci nie zginęli w tłumie nieraz marnych obcokrajowców.
Przypominam sobie deklaracje przed sezonowe Podhala, kiedy mówiło się, że ma się młodą i niedoświadczoną drużynę zaledwie na siódme miejsce. Dzisiaj ten ton się zmienił. Ale to też obrazuje jaką wiedzą dysponowali działacze na temat młodzieży skupionej w MMKS.

Szkolenie w klubach nie jest zadawalające. Są wyjątki – MMKS, Stoczniowiec. Nic więc dziwnego, iż reprezentacje młodzieżowe wloką się w ogonie dywizji pierwszej. Weźmy choćby przykład z własnego podwórka. Spółka Wojas Podhale nie szkoli młodzieży. Korzysta z zawodników MMKS, na mocy porozumienia. Brak tego porozumienia kosztowałby spółkę 140 tysięcy złotych za brak drużyn młodzieżowych. Bez nich nie mogłaby występować w PLH. Co w zamian? – zapyta zapewne nie jeden kibic.

Porozumienie… obowiązuje tylko w jedną stronę. MMKS daje i…ma tylko z tego satysfakcję. Cierpi ekonomicznie, by nie być grabarzem nowotarskiego hokeja. Biedny wspiera bogatego. 15 grudnia minął termin do uregulowania zaległości przez spółkę. „Walne” MMKS podjęło w lecie uchwałę, że jeśli do tego dnia nie będą uregulowane wszystkie zobowiązania spółki (nie zostały), Komisja Rewizyjna zobowiązana jest do zwołania nadzwyczajnego „walnego” zgromadzenie członków klubu.

Młodzi, starzy i stranieri
- Muszę stąd uciekać. Już przed tym sezonem chciałem wyjechać, a już przed następnym to myślę, że nikt mnie nie zatrzyma. W takich warunkach nie da się rozwijać – mówi reprezentant kraju, Paweł Dronia.

Młodzi są rozgoryczeni, nawet ci, którzy znaleźli się na salonach ( czytaj: reprezentacja kraju). – PLH to liga oldbojów – skomentował krótko trener Zagłębia, Josef Zavadil. Nie trzeba być spostrzegawczym. Trójka napastników Naprzodu Klisiak – Pohl – Koszowski liczy w sumie 117 lat, w Polonii duet Puzio – Kuźniecow 82 lata. Grupa 34 – 38 - latków jest spora. – Pamiętam, że gdy nasz atak Jobczyk – Zabawa – Klocek liczył sto lat, to mówiono o „dziadkach”, sugerowano, byśmy dali sobie spokój już z hokejem – wspomina Wiesław Jobczyk.

- W polskim hokeju znalazłoby się kilkunastu hokeistów, których szybko można byłoby wprowadzić do ligi, a tym samym ją odmłodzić. W klubach prezesi wolą stawiać na doświadczonych zawodników niż zaryzykować. Liczy się wynik dzisiaj, teraz. Nikt nie myśli o przyszłości – zauważa były selekcjoner drużyny narodowej, Rudolf Rohaček.

- Polska liga jest rajem dla zawodników ogranych – dorzuca Andrzej Zabawa, kierownik techniczny reprezentacji kraju. – Mają tak mocną pozycję, że jeszcze długo będą „czesali” kasę, bo nikt z boku nie doskoczy. Tylko żyć nie umierać.

Polski hokej młodzieżowy to pustynia – twierdzi Mieczysław Nahunko, trener Polonii Bytom. – Pracowałem w różnych klubach i wiem jak ten system działa. Trener nie może zaryzykować, bo poleci mu głowa. Musi tańczyć w rytm muzyki, nieraz fałszywej działaczy. Działacze wymagają cudów, a niech mi ktoś pokaże obrońcę czy środkowego napastnika krajowego do wzięcia. Polski hokej musi zacząć produkować hokeistów, to tylko go uratuje.
Działacze, sponsorzy wymagają cudów, ale to nie oni, czy nawet uliczni ( są tacy) doradcy powinni zajmować się ustalaniem składu, procesem szkoleniowym. To powinni zostawić trenerom, a sami zadbać, by zawodnicy na czas otrzymywali wypłatę, by nie dochodziło do strajków, do czekania pół roku, a nawet więcej na należne pieniążki. W jednym klubie, gdy przyszedł nowy trener, zawodnicy od razu zastrzegli, by nie zagonił ich do ciężkiej pracy, bo od trzech miesięcy nie widzieli wypłaty.

Co z obcokrajowcami?
Prezes PZHL chce ograniczenia obcokrajowców do trzech, ale nim jeszcze zdążył zakończyć zdanie, spotkał się z oponentami, którzy twierdzą, że kluby nie mają kim grać. Niektórzy proponowali, by obcokrajowca po dwóch, trezch latach gry w naszej lidze uznać za „swojego” i…oczywiście dokupywać innych. – To głupi pomysł. Takimi metodami się nie uratuje, lecz „utopi” hokej – przekonuje jeden z polskich szkoleniowców, który chce pozostać anonimowy. – Zaleją nas wtedy mierni Słowacy. To ma być postęp? W tym roku przewinęło się ich już 50, a może być więcej, bo okienko transferowe zamyka się w styczniu. To dwie drużyny. Tylku naszym chłopakom zabrali miejsc. Żeby to jeszcze byli hokeiści z górnej póki, ale to nawet nie są średniacy w swoich ligach. Dwóch obcokrajowców, to powinien być limit, a do tego tylko ci, z krajów czołówki światowej, którzy mają reprezentacyjny staż i legitymują się dobrymi statystykami z swoich rozgrywkach ligowych. Takich ściągać jak Koivunoro czy Ahllors, którzy swego czasu grali w Podhalu. Dzisiaj bierze się każdego jak popadnie. Nie uczymy się od lepszych, nie uatrakcyjniamy ligi. Działacze sięgają po tych co są tani. Doliczając do tego starszych wiekowo zawodników, to robi się setka graczy, którzy zamykają drzwi przed młodzieżą. A przecież w całej lidze jest zaledwie 250 zawodników. Nie może być tak, że „góra’ rozmawia o młodzieży bez tych, którzy znają się na tym najlepiej. Swoich racji centrala też nie może narzucać, bo też nie łoży na klubowy hokej młodzieżowy.

Pomysł na szkolenie długofalowe, to jedyny konkretny wniosek z tej narady. Teraz trzeba go wcielić w życie. Powtarzali tylko w kółko o nowoczesności i jego doskonałości, a o kierunkach nie wspomnieli.

Reforma ligi?
Ten temat jak bumerang wraca co sezon. Już od kilku lat dyskutuje się, czy zmniejszyć liczbę drużyn, czy też zrobić PLH „open”. Są zwolennicy i przeciwnicy tego systemu. Możni preferują wariant sześciozespołowej ekstraklasy. Pozostali chcą otwartej ligi, a motywują to tym, że większa ilość młodzieży będzie mogła uczestniczyć w rozgrywkach najwyższego szczebla. – Niech grają wszyscy – grzmiał działacz. Został zakrzyczany przez kruki i wrony, ale znając środowisko, do tego tematu jeszcze nie raz wrócą.

- Nikt jednak nie wpadł, by stworzyć licenjonowaną ligę. Masz kasę zapewniającą grę przez cały sezon, to graj w PLH. Może być nawet 14 drużyn, byleby spełniały licencyjne wymogi. Reszta niech się bawi w półzawodostwo, które jest obecnie, ale nie wszyscy chcą się do niego przyznać. Już słyszę ten lament i skomlenie działaczy, gdyby do tego doszło, bo oni odpowiedzialni są za finanse, a wiemy, że do obrotnych nie należą – zauważa wspominany już szkoleniowiec.

Wydłużyć ligę z bonusami?
Dla jednych liga gra za dużo, dla drugich za mało. Inni chcą wydłużyć ligę, ale nie grać we wtorki. Zmniejszyć też okres przygotowań reprezentacji, a więcej dać więcej czasu rozgrywkom PLH.

- Sezon powinien być dłuższy kosztem wolnego grudnia, który zawsze był czasem dla reprezentacji lub okresem na podreperowanie zdrowia – twierdzi Adam Bernat, prezes Zagłębia.

- Po co reprezentacji trzy, a nawet więcej tygodni na przygotowania do mistrzostw świata. One tak nic nie dają. W innych krajach kadrę powołuje się najpierw z graczy drużyn, które odpadły w play off. Właściwa kadra zbiera się na 8 dni przed turniejem. Szkoleniowcy są zdania, że lepsze wyniki uzyskuje się, gdy zawodnicy są w meczowym rytmie, niż po miesięcznej przerwie i dwóch, trzech sparingach z zespołami ligowymi za naszej południowej granicy – mówi z kolei inny działacz.

Jeszcze inni chcą modyfikacji play off. Są zadania, że decydująca faza mistrzostw Polski jest niesprawiedliwa. Uważają, iż przez większą cześć sezonu zasadniczego gra się „o pietruszkę”. Chcą modyfikacji pierwszej części rozgrywek, a więc powrotu do bonusów. Bonus to plus za wyższe miejsce w tabeli i za lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Ten kto miały dwa bonusy, musiałby mniej wygrać spotkań, by przejść do następnej rundy play off. Oczywiście nigdzie tak na świecie nie ma, ale…Polska to wyjątkowy, eksperymentalny kraj. Tutaj wszystko trzeba zmieniać, bo standardy światowe nie pasują do mentalności i uczciwości Polaka. Ten wszędzie lansuje teorię spiskową. Toteż dlatego polaki hokej przeżywa taki kryzys. Jacy działacze klubowi, taka dyscyplina.

Zawiedzeni
Klubowi działacze twierdzą, że czują się zawiedzeni pracą nowego zarządu. Najbardziej krzykliwi są przedstawiciele Śląska. Według nich nic nie zdziałano przez pół roku. – Odwołano nawet grudniową akcje dla reprezentacji 18-latków. Nie znaleziono dla nich sparingpartnera. Jak ma się przygotować do mistrzostw świata – pytają Ślązacy?

Sporo pretensji zgłaszają klubu z Pomorza – Stoczniowiec i Toruń, dla których terminarz jest fatalnie ułożony. Są najbardziej podróżującymi drużynami w lidze. Tylko w pierwszej fazie rozgrywek pokonają prawie połowę obwodu kuli ziemskiej! Zdaniem gdańskiego trenera Henryka Zabrockiego, liczba podróży i kilometrów, które ekipa z Olivii ma do pokonania, nie pozostaje bez wpływu na formę psychiczną i fizyczną zawodników. Nie ma czasu na odpoczynek, na prawidłowy proces szkolenia. To tylko nasza centrala sztywno trzyma się tabeli Bergera! Hokeiści z Gdańska policzyli ile kilometrów przebyli w pierwszej fazie rozgrywek. Licznik wskazał 19760. Najdłuższa podróż do Sanoka, to bagatela tylko 720 km. Najkrótszy wyjazd wynosi 180 km, do Torunia. Gdańszczanie chcieliby, by ich wyprawa, np. na południe, nie obejmowała li tylko jednego meczu, by mogli rozegrać ich więcej.

Szef związku chyba nie zdawał sobie sprawę, w co się wpakował. Konieczna jest rewolucja, a tymczasem nie ma ją z kim robić. O doradcach też jakoś ucichło. Chyba, że w swoich zakamarkach opracowują wieloletnie plany. Chociaż pół roku to sporo czasu, by choć jeden projekt ujrzał światło dzienne.

Antypromocja
Promocja hokeja jest równa zeru. Takie słowo chyba w słowniku działacza hokejowego nie obowiązuje. Wydawało im się, że jak TVP Sport pokazywać będzie hokej, to sponsorzy będą się pchali drzwiami i oknami. Działało będzie jak automat. Tymczasem nie wszyscy mają dostęp do platformy cyfrowej, na której jest emitowany i oglądalność jest znikoma. Jak telewizja publiczna traktuje hokej, mogliśmy się przekonać 14 grudnia. W „Sportowej niedzieli” nie podano wyników hokejowej ligi. Jako jedynej z gier zespołowych! Zniknął też piątkowy magazyn „Trzecia tercja”, a zastąpiony skrótami z Ligi Mistrzów. Taka zamiana to efekt ciecia budżetowego. Kto wie ile jeszcze hokeja zostanie „obciętego”, bo oglądalność jest bardzo niska. Jednym z powodów jest brak dostępności do kanału.

Trzeba się umieć sprzedać mediom. Ale jak to uczynić, skoro spora część klubów zamyka przed pismakami drzwi. Nie mogą dotrzeć po meczu do zawodników, trenerów… Minutowym opisem meczów się nie da promować klubu, zawodników. Jak więc sprzedać wizerunek swojego klubu, skoro dziennikarz musi walczyć z ochroną. Od razu jego nastawienie do klubu jest negatywne. To się nazywa antypromocja!

PLH – mniej niż zero
PLH jako jedna z nielicznych dyscyplin sportowych w kraju nie ma sponsora. Zresztą działalność tego tworu (PLH) wynosi mniej niż zero. To towarzystwo, które nic nie robi, powinno być jak najszybciej rozkurzone. Ich odpowiedniki PLK i PLS działają operatywnie. Koszykarze rozważają nawet zamknięcie swojej ligi, dla tych co mają „kasę”. Nikt by nie spadał, a awanse byłyby tylko wtedy, gdyby przez kilka lat kandydat do tej ligi spełniał warunki zaproponowane przez PLK. Rozważają nawet draft, na styl NBA. Ko nie idzie do przodu, nie rozwija się. Hokej na tak śmiałe decyzje nie stać.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama