11.01.2011 | Czytano: 1005

Sędziowie krzywdzą Czuya

Po blisko miesięcznej przerwie hokeiści wrócili na ligowe tafle. Kibice byli spragnieni hokeja i oczekiwali, szczególnie od swoich ulubieńców, dobrej gry i zwycięstw. „Szarotki” tak jak zakończyły 2010 rok tak rozpoczęły nowy, od zwycięstwa – mówi nasz ekspert, Jacek Klubowicz.

Szczególnie wygrana w Gdańsku sprawiła wszystkim sympatykom Podhala wielką radość. Po pierwsze trudny teren, po drugie forma górali była wielką niewiadomą. W przerwie nie rozegrali meczu sparingowego. Tymczasem pojedynek toczył się pod nasze dyktando i w żadnym jego fragmencie nic nam nie groziło.

Wszyscy po tym zwycięstwie wpadliśmy w maleńką euforię, ale szybko, bo już po kolejnej potyczce, wróciliśmy do szarej rzeczywistości. Uważaliśmy, że konfrontacja z Krynicą będzie lżejsza niż ta nad morzem, chociaż słychać było tłumaczenia, że Krynica nam nie leży. Oczywiście, że są takie zespoły, którym nie pasuje styl gry, ale bez przesady. Ta teoria w przypadku „ketehetów” nie jest trafna. Jeżeli potrafimy wypracować sobie w multum doskonałych sytuacji, jak ostatnio, to jesteśmy lepsi. Na pięć „setek” nie wykorzystujemy żadnej lub jedną, to świadczy, że przeciwnik nam nie leży? Chyba nie. To zawodnicy są źle przygotowani mentalnie do meczu. Z Krynicą na własne życzenie doprowadziliśmy do dramatycznej końcówki, której mogliśmy sobie zaoszczędzić, wykorzystując przynajmniej 10% świetnych okazji. Gdybyśmy odskoczyli na 2-3 bramki to łatwiej grałoby się. A tak musimy podziękować bramkarzowi „katehetów”, że przysnął sobie 64 sekundy przed końcową syreną. Przez 59 minut bronił świetnie, a tu przytrafiła mu się gafa w postaci przepuszczenia strzału Dutki z połowy lodowiska. To dowód na to, że jak nie wiesz co zrobić z krążkiem, to oddaj strzał. Jeśli pójdzie w światło bramki, to zawsze jest zagrożenie, a nawet może wpaść do bramki jak w tym przypadku.

Kolejny rywal – Unia – pokazał nam miejsce w szeregu. Chciał przełożyć mecz z powodu chorób i kontuzji, ale decyzja nowotarskich działaczy była: „ jedziemy i gramy”. W podświadomości liczono zapewne na punkty, tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna. Nawet bez siedmiu podstawowych zawodników Unia okazała się zbyt mocna. Nie oszukujmy się, różnica pięciu bramek tylko potwierdza, że byliśmy słabsi.

Koszmar kar nadal prześladuje Podhale. Co tydzień o tym mówimy i zapewne trener również w szatni zwraca na to uwagę, ale na lodzie zachowania nie ulegają poprawie. Jeśli przegrywa się 0:4 i łapie się bezsensowne kary 50 metrów od własnej bramki, to należy się nad tym problemem pochylić. Poważnie zastanowić się jak wyeliminować ten mankament, który osłabia zespół i przyczynia się do przegranych. Przecież przy wysokim prowadzeniu przeciwnika nie ma się co szarpać. Trzeba szukać sposobu, by to rywal faulował i dał nam szansę skorygowania rezultatu. Na pewno wynik 3:5 lepiej wyglądałby niż 1:6.

Osobny rozdział to Czuy. On gra tak jak gra się na lodowiskach całego świata, czyli agresywnie, twardo po męsku aż kości i bandy trzeszczą. Tak nauczono go w kolebce hokeja, skąd do nas trafił. Swoich nawyków nie zmieni, bo gra ciałem jest clou każdego meczu, tylko... nie u nas. Na nowotarskim lodowisku wielokrotnie widzieliśmy jego czyste wejścia ciałem, po których sędziowie odsyłali go na ławkę kar. W 70% fauli nie było. Nie wiem dlaczego sędziowie tak reagują. Czyżby byli uczuleni na taką grę? Młodzi zawodnicy boją się brać z niego przykład. Na naszych lodowiskach męska gra jaką bez wątpienia jest hokej, wygląda tak, że zawodnik, bojąc się, że sędzia zagwiżdże faul, dojeżdża do bandy i zamiast atakować przeciwnika ciałem, hamuje.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama