17.02.2025 | Czytano: 7667

Zburzyć, zniweczyć jest nader łatwo

Rozsypał się twór przez długie lata wiele znaczący w polskim hokeju. Nie trzeba być aż tak starym, by nie pamiętać lat znaczonych medalami w rywalizacji krajowej.

 


 
Budowniczowie klubu – prezesi, którzy pozostawili po sobie dziedzictwo - Augustyn Fuchs, Karol Grzesiak - otaczali się  oddanymi ludźmi,  jak Jan Gawliński (sprzedał samochód jeden  z pierwszych pod Tatrami, bo zachciało mu się reaktywować klub sportowy), Zbigniew Lohn, Leon Borek czy Józef Ślęczka (odpowiedzialny za szkolenie). Prezesi  nie tylko postawili sportowe fundamenty pod późniejsze sukcesy, ale także wychodzili w ministerialnych gabinetach możliwość sztucznego zamrażania lodowiska, a potem pokrycia go dachem. Trudne były to ścieżki, bo „warszawka” uważała, że w takim grajdołku nie powinno być takich obiektów.  W stolicy krzywo na to patrzyli. „W takim grajdołku hokej przez duże „H” – niedowierzali.  Czym mogą się pochwalić działacze z ostatnich lat?
 
Podhale miało wtedy szczęście do działaczy - ofiarnych, rozmiłowanych w sporcie, w hokeju. Powiadali, że w Nowym Targu nie miał co szukać facet, który nie interesował się hokejem i nie zaliczył co najmniej pół setki meczów w charakterze kibica. Rzecz jasna sporo w tym było przesady, choć w Nowym Targu bez znajomości hokejowego abecadła trudno było wtedy  liczyć na towarzyskie koneksje.  Dodajmy, iż pracowano również w trudnych czasach. Musiano z kapeluszem w ręku obchodzić co zasobniejszych kibiców, by udać się w podróż do Katowic czy Torunia.   Wtedy każdy z członków zarządu otrzymywał „zadanie bojowe” namówienia co najmniej trzech kibiców na składki...
 
Ocena włodarzy, to moje zbójeckie prawo jako kibica, a przede wszystkim dziennikarza.  W ostatnich sezonach doprowadzili klub nad przepaść i ich ocena musi być surowa.  Kibice, którzy są sercem z zawodnikami, którzy są z drużyną na dobre i na złe, też czują się oszukani i zawiedzeni. Działacze zarządzający od pięciu lat klubem – używając eufemizmu – nie dość dobrze pod względem formalnym gospodarowali pieniędzmi (spory dług) i zasobami ludzkimi  (czytaj: zawodnikami).  Pod ich rządami klub  stanął przed groźbą zapoznania się ze zjawiskiem zwanym „kroniką zapowiedzianej śmierci”. Zniszczyli to, co pokolenia budowały latami – markę, pozycję w kraju i na międzynarodowej scenie.
 
Coś zamknąć, zburzyć, zniweczyć jest nader łatwo, natomiast zbudować od początku jest niezwykle trudno. Oczywiście jeszcze trudniej wznosić coś na zgliszczach. Tak czy owak za ich kadencji zaczęła się finansowa równia pochyła, a w ślad za tym - jakżeby inaczej - zaczęły się sypać sportowe wyniki. To byli  ludzie, którym niewątpliwy awans społeczny, jakim był wybór na prezesa, sprawił, że zaczynali myśleć o sobie coraz lepiej, a duma z nadanej godności zmusza  do podnoszenia głowy coraz wyżej. Zaczynali dochodzić do tego, że są ekspertem od wszystkiego i nie potrzebują już niczyjej fachowej rady. Na to schorzenie zapadają często także posłowie i radni.  
 
Innym ich poważnym schorzeniem była krótkowzroczność.  W ostatnich pięciu sezonach aż 38 wychowanków w wieku od 16 do 24 lat (!) zakończyło kariery  i o dziwo nikogo to nie zainteresowało. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że obecni  zawodnicy i  trenerzy – przynajmniej w dłuższej perspektywie – przyjmą status amatorów lub chociażby półamatorów i z miłości do klubu będą w nim tkwić. Najpewniej jeden po drugim będzie odchodzić, bo przecież „żyć trzeba”.  I tak z trudem budowany przez poprzedników „dom” rozsypuje się jak przysłowiowy domek z kart.  Ich działania można nazwać zachwianiem równowagi, naruszeniem podstaw funkcjonowania, podkopaniem fundamentów, odebraniem poczucia pewności, a wszystko to ze wspólnym mianownikiem - strachem o najbliższe miesiące. Obawa o wyniki sportowe to jedna strona medalu, druga to obawa o egzystencję klubu w ogóle.
 
Na to wszystko pozwoliło miasto, które zawsze podkreślało, że jest głównym sponsorem klubu. By nie być posądzonym o upadek hokeja, dawało dotacje, by uspokoić gawiedź i mieć dobre notowania w wyborach. Miliony wyrzucane były w błoto na marnych obcokrajowców, podczas gdy wychowankowie kończyli z hokejem. A im pomoc była najbardziej potrzebna.  W tym wszystkim zastanawiające jest to, że miasto  „radosnej twórczości” nie dostrzegało, nikomu nie zapalały się lampki ostrzegawcze.  Nikt wtedy, kiedy jeszcze było w miarę bezpiecznie i stabilnie, nie był w stanie zadać pytania w rodzaju: czy panowie zachowujecie ostrożność; czy przy tej skali wydatków na obcokrajowców będzie wam wystarczać od pierwszego do pierwszego? Miejskie pieniądze dla działaczy  sprawiają wrażenie łatwiejszych, jakby wręcz leżących na ulicy.  Wydatkuje się je szybko i bez opamiętania hojnie, z przekonaniem, że obywać się to będzie bez konsekwencji, no bo przecież w razie kłopotów miasto znów sypnie kasą... Tak to przecież przez lata działało, dlaczego więc nie miałoby działać nadal?
 
W dodatku klub przed sezonem został odcięty od kasy, po wycofaniu się PZU.  Sponsor  został załatwiony z porozumienia z PiS-em. Rykoszetem tej politycznej synergii ciosy spadły na klub. Zmiana rządów doprowadziła, że większość, nawet bardziej znaczących klubów (ZAKSA, Chemik Police…), straciło, bądź straci sponsora z pakietu  skarbu państwa. Zmienił się rząd, zmienił się minister sportu, zmieniły zarządy spółek skarbu państwa i nawet medalistów olimpijskich próbowano odciąć od nagród, bo minister sportu Sławomir Nitras prowadzi prywatną wojenkę z Radosławem Piesiewiczem (prezes PKOl ). Sposób, w jaki minister sportu grał sprawą nagród dla olimpijczyków, był po prostu obrzydliwy. Uczynił z nich swoich zakładników, aby mieć powód, by docisnąć śrubę w związkach (zarządzenie nr 17, zobowiązujące wszystkie związki sportowe do całkowitej transparentności pod groźbą pozbawienia dotacji). Niewątpliwie oburza mnie, że prezes PKOl korzystał z przywilejów na koszt polskiego podatnika, ale dlaczego na wojnie PiS – PO (skłócili cały kraj) mają cierpieć sportowcy?    
 
Kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, obietnice, choćby najbardziej naiwne, są kupowane przez elektorat bardzo łatwo, ale im ich więcej, tym też później większy i bardziej dotkliwe rozbieżności z realiami. W sumie to lekcja dla tych wszystkich, którzy z dobrodziejstwem inwentarza przyjmują przedwyborczą gadaninę – również o tym, jaki to sport jest ważny, jakie pełni ważne funkcje, jak buduje społeczne więzi. No, a potem muszą przyjąć tłumaczenie w stylu: wiecie, rozumiecie... Tylko czemu za polityczne kłótnie obwinia się sportowców?  Co oni są winni?  Hokeiści Podhala padli m.in. ofiarą tych realiów.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama