26.02.2024 | Czytano: 5781

Chciałoby się cofnąć czas

Wielkie rozczarowanie spotkało wszystkich związanych z nowotarskim hokejem, po tym co się wydarzyło na tafli w grodzie Kopernika. Nie powinno się to zdarzyć.


 
Juniorzy Podhala nie tylko nie wyszli z grupy, dodajmy słabszej niż druga,  ale jeszcze zajęli ostatnie miejsce, z ujemnym bilansem bramkowym. Fachowcy nie kryli zdziwienia, bo uważali, iż w zespole fińskiego szkoleniowca Markku Kyllonena jest spory potencjał. Niestety nie został wykorzystany, albo gdzieś zgubiony w okresie jego pracy.
 
Wiele czynników złożyło się na takie „osiągniecie”. Jego ekipa nie tworzyła kolektywu i  nie była przygotowana do turnieju.  Gdy nie układało się na lodzie pojawiała się frustracja i w kluczowych momentach zamiast gonić wynik, zawodnicy osłabiali zespół wędrując na ławkę kar. Zabrakło dyscypliny, której Fin nie potrafił zaprowadzić. Szkoleniowiec nie miał też  rozpracowanych  rywali, a ci z kolei zdawali sobie sprawę z niedostatków jego drużyny. Już w pierwszym meczu z Cracovią, wszyscy wiedzieli, że tylko pierwszy atak „Pasów”  złożony z obcokrajowców jest najgroźniejszy, jest motorem napędowym. Pozostałe formacje nie były groźne. Wszyscy wiedzieli, tylko nie trener Podhala! Udowodnili to  jastrzębianie  i bytomianie, którzy potrafili zneutralizować najgroźniejsze ogniwo. Fiński szkoleniowiec pokpił sprawę, ale nie tylko on. Bo kto przed najważniejszym turniejem sezonu pozwolił mu wyjechać do ojczyzny? Zjawił się kilka dni przed główną imprezą sezonu i nie było czasu, by skonsolidować zespół, by popracować nad wariantami gry w przewagach i osłabieniach.  Wreszcie, by zapoznać się z mocnymi i słabymi stronami przeciwników. Odpowiedzialny za wynik jest nie tylko Fin, ale także prezes Zdzisław Zaręba, za którego kadencji nie za dobrze dzieje się w klubie. Coraz głośniej mówi się, że nie pierwszy raz są zaległości finansowe wobec pracowników i to kilku miesięczne.   Z kolei  w KH Podhalu trwa audyt i przecieków, które docierają,  wynika, że dla Natalii Charyasz i prezesa Zdzisława może  okazać się nieprzyjemny.
 
Nieudane ruchy prezesa
 
Juniorzy Podhala to najbardziej utytułowany klub w historii mistrzostw kraju. Zdobył 32 mistrzowskie tytuły i sporo medali w pozostałych kolorach. Niestety ostatni raz złoto padło  łupem w 2009 roku. Trenerem był wówczas Jacek Szopiński, również dwa ostatnie  medale w barwie brązowej były zasługą tego szkoleniowca, ostatni w 2022 roku. Włodarz klubu uznał jednak, że trzeba zatrudnić szkoleniowca z Finlandii z bogatym CV, by zawodnicy  podnieśli swoje umiejętności.  To nie pierwszy raz kiedy  namącił. Wcześniej zatrudniając słowackiego speca, który specem się nie okazał i  nic wielkiego nie zrobił.  Szybko opuścił „statek” pod nazwą MMKS Podhale.  Podejście drugie, do fińskiego szkoleniowca też okazało się nieudane, bo jego zadaniem było nie tylko rozwinąć sportowo chłopaków, ale przede wszystkim doprowadzić ich do sukcesu. W końcu trener z kraju, który szczyci się dobrą pracą z młodzieżą.   Tymczasem niektórzy  się cofnęli, co  pokazał czempionat kraju. Miał zawodników do dyspozycji przez cały sezon, bo prowadził zespół w MHL i wynik obciąża jego.   To jego grupa miała ciągnąć  „wózek”, a tymczasem na ich tle lepiej zaprezentowali się juniorzy młodsi, którzy uzupełniali skład, a  szkoleni przez Marka Ziętarę.
 
Ani mnie to grzeje, ani mnie to ziębi, kto jest trenerem.  Mnie i kibica obchodzi, czy trener potrafi wywrzeć piętno na drużynie, by można ją było z przyjemnością oglądać. Z przykrością muszę stwierdzić, iż Fin takiego piętna nie wywarł.  Oczywiście można się tłumaczyć, że w zespole byli młodsi zawodnicy, ale również w innych drużynach było ich sporo. Z naszych grupowych rywali z właściwego rocznika 2004 najwięcej graczy miała Cracovia – 9, a potem Podhale – 6, Polonia – 5, a najmniej Jastrzębie – 2. Ta ostatnia ekipa miała w swoim składzie najwięcej najmłodszych, z rocznika 2008 – 2, 2007 -8 i 2006 – 9. Tymczasem „Szarotki” dysponowały trzema  graczami z 2007 i czterema z  2006 roku. Dodajmy, że jastrzębianie zakwalifikowali się do rozgrywki o medale.
 
Niepokojące zjawisko
 
Jeśli w zespołach juniorskich, ale także w pozostałych młodzieżowych grupach, gra sporo obcokrajowców – to trzeba się martwić o przyszłość polskiego hokeja.  Od dobrych kilku lat trzykrotny olimpijczyk Gabriel Samolej krytykuje zatrudnianie dużej ilości stranieri, a szczególnie w grupach młodzieżowych, ale jego głos odbija się od ściany. Tymczasem wystarczy tylko spojrzeć na składy ośmiu finalistów mistrzostw Polski juniorów,  w których grało aż 35 obcokrajowców, a trzeba dodać jeszcze, że jest kilku, którzy urodzili się poza granicami naszego kraju i występują pod biało –czerwoną flagą. Najwięcej jest graczy z Białorusi – 21, potem z Ukrainy -9, Litwy – 2 oraz po jednym z Finlandii, Francji i Rosji.
 
Ilu obcokrajowców występowało w zespołach? Najwięcej w Tychach – 6,  pięciu w Podhalu, Polonii, Cracovii i Janowie, czterech  w JKH, trzech w toruńskich Sokołach i dwóch w Sanoku.
 
Podhale w liczbach
 
W grupie E zajęło ostatnie czwarte miejsce, z dorobkiem trzech punktów za wygraną z JKH Jastrzębie. Siedem bramek zdobyło, a straciło 12, przy czym jedną do pustej bramki.
 
Gole zdobyli: Żółtek – 3, Czyrkin – 2, Łojas i Malasiński – po 1. W trzech meczach złapali 24 minuty kar. Zając bronił ze skutecznością 85,47% najsłabszą w grupie spośród sześciu golkiperów. Przepuścił też najwięcej krążków  - 11.
 
Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, iż złoty medal wywalczyli hokeiści Naprzodu Janów, którzy w finale pokonali bytomską Polonię 7:3. Brązowe krążki zawisły na szyjach toruńskich Sokołów, które 3:1 wygrały z  JKH GKS Jastrzębie.
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama