23.03.2010 | Czytano: 1252

Kierunkowy 04

To był bardzo trudny sezon dla golkipera Podhala Nowy Targ Krzysztofa Zborowskiego. Wystąpił w 59. spotkaniach, a jego zmiennik zaliczył tylko trzy pełne występy. To końska dawka. Miał prawo w niektórych meczach czuć się zmęczony. Niemniej w najważniejszym momencie stanął na wysokości zadania i pomógł drużynie w sięgnięciu po mistrzowską koronę.

- Rzeczywiście był to trudny sezon, ale dla mnie się jeszcze nie skończył – mówi „Zbora”. – Czeka mnie jeszcze zgrupowanie kadry i mam nadzieję udział w mistrzostwach świata. Nie ukrywam, że spotkań było multum i nie we wszystkich prezentowałem wysoką dyspozycję. W drugiej połowie sezonu przyszła obniżka formy, spowodowana zmęczeniem i monotonią grania. Dobrze, że dopadła mnie przed play off. Potem zaskoczyłem, a gdy otwarła się szansa walczenia o najwyższe cele, nikt już nie myślał o zmęczeniu. Pokazaliśmy góralski charakter i ogromne serce. Tytuł mistrzowski wynagrodził trudy ligowego sezonu. Jest tym bardziej smakowitszy, że zdobyty w wyjątkowych okolicznościach. Od początku sezonu borykaliśmy się z problemami finansowymi. Był moment, że nasz start w ekstraklasie stanął pod dużym znakiem zapytania. Gra w finałach pokazała, że warto w ten zespół inwestować. Bo to cała drużyna go wywalczyła. Wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy.

/uploads/galleries/l/aaa276a68b55fdd5c19c0bb606f832ad.jpg

Cracovia w finale była faworytem. Fachowcy już przed pierwszym gwizdkiem widzieli ekipę Janusza Filipiaka w złocie. Były ku temu przesłanki, bo Podhale przechodziło męczarnie w pierwszej rundzie play off z Jastrzębiem, zaś w szóstym meczu przełamało Tychy. Przystępowało do decydującej walki po dziesięciu straszliwych bojach, a Cracovia po jedenastu dniach odpoczynku. Sport jednak ma to do siebie, że często zaskakuje. Tym, który pokrzyżował plany krakowianom był między innymi Krzysztof Zborowski. Bronił jak w transie, wpędzając w kompleksy napastników. Kraków był w szoku, bo nikt nie spodziewał się, że finał zakończy się w czterech meczach, w dodatku dla Podhala. Kibice w Nowym Targu żartują, że od 17 marca 2010 roku kierunkowy do Krakowa to 04.

- Krakowianie mogli czuć się pewnie, bo byli zdecydowanie mocniejsi od nas w sezonie zasadniczym – twierdzi „Zbora”. – Wygrali siedem z ośmiu spotkań. Mieli też czas po półfinałowych potyczkach na regenerację sił. My z marszu przystąpiliśmy do walki o złoto i bez kompleksu. Do finału drogę mieliśmy wyboistą. O mały włos, a odpadlibyśmy już w pierwszej rundzie z Jastrzębiem. Wyszliśmy obronną ręką z „podbramkowej” sytuacji i to nas wzmocniło psychicznie. Przeobraziliśmy się w mocny kolektyw, żądny sukcesów, który pokazał góralski charakter w decydującym boju. Dwie nasze wygrane w Krakowie były wytrychem do mistrzostwa. Nasze akcje poszły w górę, a ich, w drugą stronę. Psychika im siadła, bo byli pod wielką presją. Oni musieli wygrać. My po takich meczach, w kolejnych graliśmy z sercem, ambicją i zmęczenie zeszło na dalszy plan. Nie myśli się wtedy czy coś boli, po prostu zapieprzać ile sił i pary w płucach, bo przecież stanęło się przed życiową szansą. W przypadku Cracovii odpoczynek nie okazał się handicapem. Byliśmy w rytmie meczowym, napędzani wcześniejszymi zwycięstwami. Dużo graliśmy i zafundowaliśmy sobie i kibicom sporo emocji.

/uploads/galleries/l/6ebfc1e91e440912393f99a8d7eade1b.jpg

Jedynce Podhala z końcem kwietnia kończy się kontrakt. Propozycji ma wiele, ale... – Na razie koncentruję się na reprezentacji kraju – wyznaje. – Nie chcę sobie zaprzątać głowy ofertami. Nie ukrywam, że chciałbym zostać w Nowym Targu. W domu jest najlepiej, gra przed własną widownią, zważywszy, że mamy fajną drużynkę. Jest atmosfera, żeby z nią robić hokej. Musimy też patrzyć na drugą stronę medalu, tą finansową. To jest nasz zawód, z tego żyjemy. Mam nadzieję, że znajdzie się sponsor, będą pieniążki i możliwość świętowania kolejnych sukcesów z Podhalem.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama