08.03.2010 | Czytano: 1346

Wstań aktorze i graj jak mężczyzna

- Bartek Gaj, Artur Kret i Mateusz Iskrzycki pretendowali na skrzydło do czwartego ataku. Pozostawiłem na Bartka, bo to walczak z góralskim charakterem i wielkim sercem do gry – tak o tym pierwszym mówił trener „Szarotek”, Milan Jančuška.

Gaj zapewne nie spodziewał się, że zagra w najważniejszych meczach play off i w dodatku w ataku, skoro jest nominalnym obrońcą.

- Byłem zaskoczony decyzją trenera, tym bardziej, iż sporadycznie pojawiałem się na lodzie w sezonie zasadniczym - przyznaje. – Do tego desygnowany zostałem na lewe skrzydło. Jeśli już dostałem szanse, to starałem się grać jak najlepiej potrafię. Nie ukrywam, że jestem zadowolony z niedzielnego występu. Podziękowałem trenerowi za zaufanie. Gra w ataku spodobała mi się. Jest mniejsza odpowiedzialność, niż w defensywie. Napastnik może zmarnować kilka okazji i nikt na nim nie będzie wieszał psów, co innego defensor, jest jak saper, jedna pomyłka i...

To nie był debiut „Gaika” w roli napastnika. Ostatnio w żakach hasał po skrzydle. Nawet dość dobrze mu szło. – Miło było powrócić na skrzydełko – śmieje się.

Trener Podhala twierdził, że z Tychami grał fałszywego obrońcę. – To prawda. Grałem cofniętego skrzydłowego. Miałem się nie zapędzać pod bramkę rywala. Jeśli jednak nadarzyła się okazja, to prułem do przodu i walczyłem ile mój silnik miał mocy. Lubię twardą grę. Nigdy nie odpuszczam, z lodu nie uciekałem, gdy dochodziło do ostrych spięć. Jak trzeba było rzucałem rękawice i walczyłem.

/uploads/galleries/l/2c0191b1b9d30a104966272377612a7b.jpg

Jego słowa mogą potwierdzić ci, którzy widzieli „Gaika” w akcji w młodzieżowych grupach. Chłopak gra z zębem i nie pęka przed nikim. Na własnej skórze przekonał się o tym Ladislav Paciga.

- Zdarzenie nie było zaplanowane, jak chcą to wmówić wszystkim tyszanie - twierdzi. – Na lodzie w ferworze walki wszystko może się zdarzyć. Jak Paciga zaczął się „rozbierać”, pojechałem do niego i powiedziałem mu ” wstań aktorze i graj jak mężczyzna”. Potem zaczęły się „wrzutki” z jego strony, które były obraźliwe w stosunku do mojej rodziny. Tego było za wiele. Wynik meczu był przesądzony, więc dostał strzała pod oko. Po niedzielnym meczu przeprosiliśmy się i uścisnęliśmy sobie dłonie. Niepotrzebnie kibice, na forach internetowych, wmieszali się do tego zajścia, grożąc mi. Muszą zrozumieć, że hokeiści walczą na lodzie, a po meczu idą razem na piwo. Dla takich chwil jak w niedzielę oraz po meczu z Jastrzębiem warto uprawiać hokej. Jak zjeżdżałem z lodu i widziałem jak koledzy w boksie w najlepsze robią falę, to autentycznie mnie zatkało. Do tego ta wspaniała nasza publika, jej doping, po którym urosły nam skrzydła. Chciałem im podziękować i ”Jankesowi” za drobny, bezinteresowny upominek. Wspólnie możemy przeżyć jeszcze piękniejsze chwile. Na pewno Cracovia się przed nami nie położy, ale i ona musi mieć przed nami respekt. My możemy wygrać, a krakowianie muszą. Niby drobna różnica, ale na pewno dająca nam większy luzik. Ponadto spotkania z Tychami wzmocniły nasze morale. Czujemy się mocniejsi psychicznie.

/uploads/galleries/l/6a5a29e3af7e808224476d8fcf124ba6.jpg

Bartek miał 6 lat, kiedy pierwszy raz założył łyżwy na nogi i dostał prawdziwego hokejowego kija. Hokejem zaraził go sąsiad, Jan Kudasik, nieżyjący już trener grup młodzieżowych Podhala, wychowawca wielu pokoleń znakomitych hokeistów. – Zaciągnął mnie na lodowisko i złapałem bakcyla – wspomina Gaj. – Akcję popierali rodzice. Chcieli bym coś robił, a nie bezczynnie siedział w domu lub wałęsał się po ulicy. Padło na hokej, kontaktową grę, która jak ulał pasuje do mojego charakteru.

Stefan Leśniowski


Komentarze







reklama