05.03.2010 | Czytano: 1081

Butelką w głowę

Milan Jančuška razem z Markiem Ziętarą przed wyjazdem rozrysowywali taktykę na planszy. Burza mózgów – tak można określić ich wymianę myśli. - Trzeba jak najmniej grać w naszej tercji – mówił przed meczem trener „Szarotek”, Milan Jančuška. – Przeciwnicy zagrają podobnie jak w Nowym Targu, mnie mają wyjścia. Muszą atakować, bo muszą wygrać.

Wymyślić taktykę łatwo, ale realizacja należała do zawodników. Do 30 minuty była realizowana, po stracie gola rozsypała się jak domek z kart. Nowością było wystawienie Gaja na skrzydle czwartego ataku. Wszyscy wiedzą, że „Gaik” w końcówce wtorkowego meczu pobił się z Pacigą, za co otrzymał karę 5 + 20 minut. Ten wyczyn powinien znaleźć miejsce w księdze rekordów Guinnessa. Dokonał tego dzieła będąc zaledwie 16 sekund na lodzie, w dodatku łącznie w dwóch zmianach! Tyszanie odgrażali się, że jak przyjedzie do piwnego miasta, to zobaczy... Nic nie zobaczył.
Wszyscy oczekiwali huraganowego ataku ze strony gospodarzy, ale takowy nie nastąpił. To co się działo można śmiało określić bokserskim terminem zwarcie. Pod pierwszego gwizdka na lodzie zrobiło się „ciasno”. Goście, mając w pamięci ostatnie spotkanie, w którym zbyt dużo swobody pozostawili tyszanom, zastosowali krótkie krycie, nie pozostawiając ani odrobiny swobody przeciwnikowi. Kiedy tylko któryś z hokeistów GKS-u otrzymywał krążek, od razu znajdował się przy nim Podhalanin. Nie było miejsca i czasu na rozwinięcie skrzydeł. Toteż mecz nie była najwyższych lotów, chociaż przez 40 szybki. Gospodarze próbowali różnymi sposobami przebrnąć się przez strzelną obronę rywala, ale bez większego powodzenia. Tylko raz w 7 minucie mieli idealna sytuację na objęcie prowadzenia. Po „patelni” obrońcy Parzyszek znalazł się oko w oko z Zborowskim, ale górą była ostatnia instancja przyjezdnych. Górale wyprowadzili dwójkową kontrę, po której Bakrlik utonął w objęciach kolegów. - Trenerzy nas uczulali, żeby spokojnie rozegrać pierwszą odsłonę, którą w poprzednich spotkaniach przesypaliśmy – powiedział w pierwszej przerwie, Marcin Kolusz.
W kolejnych minutach, jeśli tyszanom udało się oszukać defensywę Podhala, to na posterunku był Zborowski, który wyłapał kąśliwy strzał z niebieskiej linii Woźnicy i za moment wygrał z nim pojedynek sam na sam. W 29 minucie Ivičič miał idealną szansę na pokonanie Sobeckiego. Źle jednak trafił w krążek, a poprawka Kolusza również nie znalazła drogi do bramki. W 34 minucie  Witecki w sytuacji sam na sam ulokował krążek w bramce pod leżącym golkiperem. To dodało skrzydeł gospodarzom, którzy 4 minuty później objęli prowadzenie. Uderzenie Śmiełowskiego spod niebieskiej linii „wypluł” Zborowski, ale Parzyszek odrobił lekcję z igrzysk olimpijskich. Zachował się jak zaoceaniczni hokeiści i poszedł na dobitkę. W 38 minucie doszło do nieszczęśliwego zdarzenia. Suur wszedł ciałem w Sokoła, tyskiemu obrońcy spadł kask i głową uderzył o lód.
- Ma rozciętą głowę, stracił przytomność. Hokej to twarda gra. Nie chcę winić hokeistę Podhala. To było nieszczęśliwe zdarzenie. Interweniowała karetka – komentował Krzysztof Majkowski.
Po tym wydarzeniu na taflę poleciały różne przedmioty i mecz przerwano. – Zeszliśmy do szatni, bo Stanisław Pala  (kierownik techniczny drużyn - przyp. SL) dostał butelką w głowę – mówi drugi trener Podhala, Marek Ziętara.
Po przerwie dogrywano drugą tercję. Estoński obrońca odesłany został pod prysznic, a jego koledzy zmuszeni byli grać w osłabieniu przez 5 minut. Stracili w tym okresie dwa gole. Czwartego po faulu Bagińskiego na Dutce (arbiter nie zauważył „crossa, tak samo jak chwilę wcześniej rzucenia na bandę D. Galanta), Krzak pokonał Zborowskiego. „Szarotki” zdołały gola w osłabieniu ( Malasiński trafił w okienko), a 46 minucie Bakrlik jeszcze wlał nadzieję w serca Podhala, ale Parzyszek, po prezencie Łabuza, szybko je rozwiał.
- Mecz toczył się w nerwowej atmosferze – mówi Marek Ziętara. - Pierwsza tercja była dobra w naszym wykonaniu. Gra nam się rozsypała po karze Suura. Zmieniła obraz gry. Nie dość, że mamy braki kadrowe, to zmuszeni byliśmy eksperymentować, przesunąć Sulkę do tyłu. Bramki na 3:1 i 4:2 zdecydowały o losach spotkania. Obie zostały strzelone po ewidentnych faulach na D. Galancie i Dutce. Arbitrzy się ośmieszyli przed wielotysięczną telewizyjną widownią. W tak ważnym meczu, decydującym o grze w finale, uznali dwie bramki po faulach na naszych zawodnikach. Do tego czasu cały czas byliśmy w grze. Przy stanie 4:3 indywidualny błąd Łabuza rozwiał wszelkie nadzieje.

GKS Tychy – Podhale Nowy Targ 5:3 (0:1, 3:0, 2:2)
0:1 – Bakrlik – Baranyk – Dutka (6:43),
1:1 – Witecki (33:37),
2:1 – Parzyszek –Śmiełowski (37:16),
3:1 – Paciga – Proszkiewicz – Garbocz (39:17 w przewadze),
3:2 – Malasiński – Bakrlik (40:41 w oslabieniu),
4:2 – Krzak – Bagiński (42:11 w przewadze),
4:3 – Bakrlik - Baranyk – Ivičič (45:54),
5:3 – Parzyszek ( 52:36),

Sędziowali: Porzycki i Wolas (Oświęcim) – Przyborowski i Syniawa (Krynica).
Kary: 16 – 35 min.
Widzów 3500
Stan rywalizacji play off: 3:2.
GKS Tychy: Sobecki; Gonera (2) – Majkowski, Kotlorz (2) – Jakeš (6), Sokół – Mejka, Śmiełowski; Witecki – Parzyszek – Bacul, Paciga – Garbocz – Proszkiewicz, Bagiński – Krzak (6) – Woźnica, Maćkowiak – R. Galant – Wołkowicz. Trener Jan Vavrečka.
Podhale: Zborowski; Dutka – Suur (27), Ivičič (2) – Sroka (2), Łabuz – D. Galant; Baranyk (2) – Voznik – Bakrlik (2), Kapica – Kolusz - Kmiecik, Malasiński – Dziubiński – Sulka, Ziętara - Bryniczka - Gaj. Trener Milan Jančuška.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama