26.05.2022 | Czytano: 9107

Nad przepaścią

Budka Suflera śpiewała „Bo do tanga trzeba dwojga”. Nie zawsze jednak dwójka, a nawet trójka jest wystarczająca, choćby w hokeju. I nie chodzi tylko o tych co na tafli, ale także tych wokół niej – działaczy.


 
Potrzebna jest orkiestra i dyrygent. Orkiestra złożona z grajków, których instrumenty nie będą wydawać fałszywej nuty. Dyrygent musi zaś tak poprowadzić orkiestrę, by ta grała równo i mogła zachwycać słuchaczy.  Taką orkiestrą, bez fałszywych nut, była kiedyś drużyna hokejowa Podhala. 19 razy była najlepsza w kraju. Również poza granicami kraju zachwycała koneserów. Orkiestra, która dawała fantastyczne koncerty, na które ludzie tłumnie walili i to nie tylko, gdy grała w swojej siedzibie. Dzisiaj można tylko wspominać jakże piękne lata, gdy niebawem stuknie klubowi 90 lat.
 
Miałem wielkie szczęście dorastać i dojrzewać sportowo w czasach, gdy w Nowym Targu rodził się wielki hokej i potem uczestniczyć w jego sukcesach. Obserwowałem ludzi zarządzających klubem i mam porównanie do tego co było, a co jest.   
 
Fundament – to podstawa późniejszych sukcesów. często powtarzał  Frantisek Vorisek, który zbudował podwaliny pod późniejsze sukcesy. Sam zdobył dla Nowego Targu pierwszy mistrzowski tytuł (1966 r). Trzeba przyznać, że natrafił na mądrych działaczy, którzy łyknęli jego pomysł na świetną drużynę w małym miasteczku. Która przełamała hegemonię Warszawy i Śląska.   Zaczęło się oczywiście  od dzieci i juniorów (fundament), a potem poszła lawina sukcesów w  seniorach. Przy okazji czeski trener wychował szkoleniowców, którzy kontynuowali jego dzieło.  Były okresy, że gracze opuszczali klub, bo byli kuszeni lepszymi warunkami z śląskich klubów.  Odchodzili najlepsi, ale w ich miejsce pojawiali się młodzi, którzy  nie byli gorsi.  Szybko rozkwitali po batutą dobrych szkoleniowców, więcej,  od razu trafiali do drużyny narodowej. Fachowcy przecierali oczy ze zdumienia, bo w Nowym Targu zmieniali się zawodnicy, trenerzy, a zespół pozostawał na tronie.  Ewald Grabowski, kiedy pierwszy raz  przejął drużynę, po zdobyciu  tytułu powiedział: „Ta grupa chłopaków ma jaja”. Góralski charakter, to odróżniało ten zespół od innych. To było DNA zwycięzców. 
 
Nie był to klub z wielka kasą ( z małymi wyjątkami), nie stać go było na armię cudzoziemską, były za to jednostki, ale jakie – palce lizać!  Nie ilość, ale jakość.   Klub jednak bogaty był  o własnych wychowanków, którzy nigdy nie zawodzili. Nawet wtedy, gdy trzeba było opuścić szeregi ekstraklasy, po raz pierwszy od momentu, gdy w Polsce toczyły się rozgrywki ligowe. Wtedy na głęboką wodę puszczony został Jacek Szopiński, a gdy ster klubu przejęła Agata Michalska ( w domu przesiąkła hokejem,  bo o niczym się nie rozmawiano  skoro tata Jan Łaś, był najlepszym kibicem „Szarotek”. Mąż zaś byłym koszykarzem), otoczyła się fachowcami, ludźmi znającymi realia klubu. Tym człowiekiem był Marek Ziętara. I wtedy ostatni raz Podhale stanęło na podium. Dla niej brązowy medal – co wielokrotnie powtarzała – był jak złoto.  
 
Łukasz Kadziewicz napisał, że klubem nie może zarządzać piekarz, ślusarz… Oni mogą wspomagać klub finansowo, ale powinien być prowadzony przez fachowców, bo w przeciwnym razie polegnie. No i mamy tego przykład na własnym podwórku. Przyszłość 90 – latka rysuje się w czarnych kolorach. Jeszcze w żadnym zakładzie pogrzebowym trumny nie zamawiano, ale… Oby to „ale” nigdy się nie pojawiło. Na razie jest na krawędzi, wisząc  nad przepaścią.
 
Upadek zaczął  się od wysypu obcokrajowców i zrezygnowania z własnych wychowanków. Większość z tych sprowadzonych grajków, to hokeiści tranzytowi: dziś tu, jutro gdzie indziej. Oni nie zdawali sobie sprawy, co ten klub znaczy dla kibiców, dla Nowego Targu. Takie numery „ kupię gwiazdy, trenera z Kanady i interes wypali” nie przejdą i nie przeszły. Szybki sukces w sporcie jest niemożliwy, ale to wiedzą tylko ci, którzy na sporcie zjedli zęby. Odnoszenie sukcesu w biznesie nie jest równoznaczne z nieustannym wygrywaniem w sporcie.  
 
Po części rozumiem też zachowanie sterników, którzy w poprzednim sezonie postawili na spłacenie długów. Ponoć je wyczyścili. Piszę „ponoć”, bo po akcji z Andriejem Gusowem, wiara w ich mowę straciła na wartości. Redukcja długu była potrzebna, ale trzeba pamiętać, że gabinety to jedno, a boisko to drugie. Kibic nie przychodzi na stadion oglądać malejące długi. On chce zwycięstw, dobrej gry w wykonaniu swojej drużyny. A obecna ekipa tego przez trzy lata nie dała, a jeszcze po drodze straciła wielu hokeistów własnego chowu.  To pokaźna liczba, więcej niż jedna drużyna! Przez te ich  lata działalności przewinęło się 38 stranieri. W tym czasie nie było wystarczającej odwagi i motywacji, by dać szanse swoim, tym z doświadczeniem zawodowym i tym już coś umiejącym, a których trzeba było pchnąć do wody.
 
Są narzekania, że brak kasy, że sponsorzy omijają mały klubik wielkim lukiem. Organizacyjnie klub leży. Jak sprzedać się sponsorowi, kiedy obrazek telewizyjny dociera w ograniczonej porcji? Dzisiaj poważny, niekoniecznie duży sponsor, ma wielkie wymagania. Stare numery jak naklejka  na tafli i bandach znaczą obecnie niewiele, w porównaniu jaką siłą dysponuje internet.  Każde klikniecie, gdy np. w tekście jest Tauron, daje dodatkowe pieniążki.  Te wymagania muszą być stawiane rzecznikowi prasowemu, którego obowiązkiem powinno być przekazywanie jak najwięcej informacji mediom co dzieje się w klubie i drużynie.  Tymczasem od trzech lat  portal, na którym ukazuje się ten tekst, nie otrzymał żadnego info.  Proszę mi wierzyć, że po tym jak zarzucana jest moja skrzynka informacjami z innych klubów, że te w ten środek inwestują. Nikogo nie zwalniam z klubu, choć dwaj członkowie sami się zwolnili, ale sugeruję, że nowe narzędzia, które są dostępne, potrzebują  kreatywnych osób do obsługi medialnej. Żeby ktoś nie pomyślał, że pcham się na etat. Nie jestem młodym i nie jestem biegły w mediach społecznościach, które mogą przyciągnąć młodych do klubu. Oni  w nich czują się jak ryba w wodzie.  
 
„ Wrócą na zwycięską ścieżkę, bo taka jest historia klubu”. Hm… takie słowa słyszałem, a także te, że na 90 – lecie wychowankowie wrócą. Rozmowy, jak mówią zainteresowani  hokeiści, były z nimi prowadzone, ale zabrakło konkretów. Ot, puste słowa bez pokrycia, bardziej chciejstwo.  Pytanie kiedy przyjdzie ten czas, kiedy to o Podhalu napiszemy resume – nie tylko na bazie negatywnych zawirowań, ale o powrocie na szczyt?
 
Stefan Leśniowski
 



 
 

Komentarze







reklama