03.02.2009 | Czytano: 1417

Jubileusz z fajerwerkiem i…

Jest ulubieńcem nowotarskiej publiczności. Jego rajdy i zagrania wprawiają kibiców w amok i wtedy cała hala skanduje jego nazwisko. O kim mowa? O Milanie Baranyku, czeskim napastniku, który już piąty sezon, z dwuletnią przerwą, broni barw nowotarskiego Podhala.

Po raz pierwszy kibice w Polsce mogli podziewać jego talent w sezonie 2002/03. Zawsze zaliczał się do snajperskiej czołówki, ale dopiero w tym sezonie zasadniczym wygrał punktację kanadyjską PLH ( 57 punktów). Zaś 33 gole dały mu koronę króla strzelców.

- Moje dobre statystyki, to efekt świetnej współpracy w kolegami z formacji – mówi czeski napastnik. - Świetnie się rozumiemy, co zresztą widać w klasyfikacji kanadyjskiej. Nie tylko ja jestem w szpicy, ale także Martin Voznik i Viktor Kubenko.

To nie jedyne wyczyny Baranyka w tym sezonie, który wybrany został MVP sezonu zasadniczego w Podhalu. 19 grudnia 2008 roku zdobył jubileuszową setną bramkę w barwach Podhala. Jego drużyna potykała się wtedy ze Stoczniowcem i wygrała 2:0. Było to trafienie… stadiony świata. Nic więc dziwnego, że media temu wydarzeniu poświeciły wiele miejsca.

Rzecz miała miejsce w 56 minucie, gdy jego zespół grał w liczebnym osłabieniu. Baranyk wykorzystał nieporozumienie Skutchana z obrońcami, przechwycił krążek w tercji środkowej i w sytuacji sam na sam… przełożył czarny kauczukowy przedmiot na backhand, ale – ku zaskoczeniu nie tylko Odrobnego – nie oddał strzału. Bramkarz gości instynktownie poszedł za zwodem najlepszego strzelca ligi. A ten, cofnął „gumę”, przepuścił ją między nogami, a wraz z nią powędrował tam także kij. Potem…strzałem w odkryty róg bramki pokonał reprezentacyjnego golkipera. – Miałem ten manewr przygotowany w głowie. Mimo, iż pozycja była niewygodna, nie na tą rękę, zdołałem ją wykorzystać – mówił na gorąco szczęśliwy strzelec gola.

Milan Baranyk pięknym zwodem oszukuje Odrobnego


Ten sam Odrobny nabrał się jeszcze raz, ale na inną sztuczkę „Barana”. Tym razem przy wykonywaniu rzutu karnego. Napastnik Podhala w ostatniej chwili zrobił obrót o 360 stopni i wpakował „gumę” w pusty róg gdańskiej bramki.

Po prostu udało się. Było miejsce i czas na wykonanie obrotu, więc krążek znalazł się w siatce. Już w ubiegłym sezonie próbowałem w ten sposób zaskoczyć golkipera, ale wtedy trafiłem w słupek. Jeśli dobrze się sztuczkę wykonana, to bramkarz nie da rady złapać krążka. Jest nie do rozszyfrowania. Nie można jej jednak stosować w każdym meczu. Trzeba działać przez zaskoczenie.

Jeśli myślicie, że to koniec fajerwerków Baranyka, to się mylicie. Kolejny pokaz dał w meczu z Zagłębiem. Był zza bramką przeciwnika, gdy nagle położył krążek na łopatce kija, jak jajko na łyżce, i próbował umieścić w siatce. Tym razem zaoceaniczna sztuczka się nie udała, ale...może następnym razem. – Miałem przez rękę. Małe więc były szanse na powodzenie. Gdybym zaatakował z drugiej strony bramki, to szansa byłaby większa. Nadal będę próbował. Może za którymś razem wyjdzie – odparł Milan Baranyk.- Nie robiłbym tego, gdybym miał na koncie tylko trzy gole. Na szczęście dużo strzelam i mogłem sobie pozwolić na takie fajerwerki. Tym bardziej, iż moje samopoczucie jest dobre, a wtedy ufam sobie.

Jeśli się jest najgroźniejszym strzelcem, to jest się narażonym na bezpardonowe wejścia przeciwnika. Takiego gracza trzeba wyeliminować z gry. „Baran” jest szybki, zwinny i nie łatwo go „uszkodzić”. „Łowcy” jednak nie ustawali w tropieniu „zwierzyny”. Wreszcie, podczas meczu pod Wawelem, dopadli najgroźniejszego snajpera ligi. Obrońca Pasów” Martin Dudaš brutalnie zaatakował nowotarskiego snajpera i ten wylądował w szpitalu ze złamanym nosem. Arbiter uznał, iż faulu nie było.

- Oglądałem wielokrotnie ten moment w telewizji i nie mam najmniejszej wątpliwości, iż było to nieczyste wejście – mówi z przekonaniem Milan Baranyk. - Czasami zdarzają się takie sytuacje. Nie mam pretensji do Martina, z którym kiedyś grałem w jednej drużynie. Mogło się to przydarzyć każdemu z nas. Jednak od momentu złamania nosa niezbyt dobrze się czuję. Mam problemy z formą. Mam nadzieję, że ostatnie treningi przed play off pomogą mi wrócić do dyspozycji sprzed kontuzji.

Ta sytuacja nie dawała i nie daje spokoju nowotarskiej gwieździe. Gdy arbiter Meszyński zjawił się w Nowym Targu, panowie dość długo dyskutowali na ten temat. – Nic nowego nie ustaliliśmy w tej sprawie. Zostaliśmy przy swoich opiniach. Sędzia i obserwator spotkania stwierdzili, iż faulu nie było. Tylko dlaczego miałem nos złamany? Jeśli to co widziałem na ekranie telewizora było w ramach przepisów, to jestem ciekaw, co będzie się działo w play off. Mogę też tak grać, ale czy miałoby to jakiś sens? W Czechach zawody prowadzą profesjonalni arbitrzy. Dla nich to nie tylko zarobek, ale ogromny zaszczyt i prestiż prowadzenia zawodów na najwyższym szczeblu. Polscy sędziowie twierdzą, że to nie jest ich podstawowe i najważniejsze zajęcie. Jaki więc oni zawód wykonują, skoro gardzą 5 tysiącami złotych miesięcznie za gwizdanie?

Baranyka można nazwać już weteranem polskich lodowisk. Przez tyle lat wyrobił sobie opinie o polskiej lidze. – Gdy w wieku 23 lat zawitałem do polskiej ligi, to bardzo mało było w niej obcokrajowców. Poziom był taki sobie, ale nie najwyższy. Obecnie napływ stranieri podniósł go. Sporo jest meczów na styku, w których losy pojedynku nie są znane do ostatnich sekund.

Czeski snajper jest przekonany, iż wspólnie z kolegami będzie w marcu świętować mistrzostwo Polski. – Chcemy wygrać. Będziemy robili co w naszej mocy, by zdobyć kolejny tytuł mistrza kraju dla Nowego Targu. Pierwsza przeszkoda nie będzie łatwa. Z Toruniem mamy swoje porachunki, choćby za Puchar Polski. Jeśli myślimy o mistrzostwie, to nikogo nie możemy się bać.


Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcie Marcin Zapała

Komentarze







reklama