23.02.2021 | Czytano: 4614

Historia lubi się powtarzać?

„To fakt bezsporny absolutnie, więc nie ma sensu go podważać, choć w tym temacie trwają kłótnie, historia lubi się powtarzać” – śpiewał Jan Kaczmarek.

Nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby doszło do powtórki sezonu 2009/10. Wszystko wtedy zaczęło się od spotkań  z JKH Jastrzębie. Najpierw trzeba jednak pokonać pierwszą przeszkodę, a to nie będzie takie łatwe. Podhale tym razem nie jest faworytem w potyczce z Jastrzębiem. Trzy razy w sezonie zasadniczym górą bili jastrzębianie (7:1, 3:2 i 3:2) i tylko raz górale (3:2).  Młody zespół z Jastrzębia okrzepł i w sezonie zasadniczym pokazał lwi pazur. Wygrał Puchar Polski i Superpouchar.    Zespół świetnie poukładany  przez Roberta Kalabera. Wtopiono w młodzież dobrych  obcokrajowców jak na polskie warunki.  Gwiazdą zespołu jest Marek Hovorka, który został królem strzelców sezonu zasadniczego.  Były reprezentant Słowacji również obsługiwał podaniami kolegów, więc okazał się najlepszy w punktacji kanadyjskiej.  Tuż za jego plecami znalazł inny gracz JKH Kanadyjczyk Zack Phillips. Nic więc dziwnego, że z takimi zawodnikami JKH będzie faworytem rywalizacji z Tauron Podhale.
 
Niestety „Szarotki” są na przeciwnym biegunie.  Występy górali nie napawają optymizmem, ale play off rządzi się swoimi prawami i w tym nadzieja ich kibiców.  Sezon zasadniczy to zamknięty rozdział.  Decydująca faza dopiero da nam odpowiedź jakich hokeistów zatrudnili włodarze. Play off to prawdziwe zwierciadło, tutaj nikogo nie da się oszukać. Wartość gracza poznaje się właśnie w takich spotkaniach, w których walka idzie „na noże”, o wszystko. Kto wytrzyma fizycznie i psychicznie trudy tej fazy rozgrywek, ten będzie bliżej medalu.   
 
Podhale w sezonie zasadniczym miało wiele problemów, zaczynając  od gry obronnej, a skończywszy na miernej skuteczności (103 gole, to siódmy rezultat w lidze!).  Wykorzystywanie gier w przewagach wołało o pomstę do nieba -  to skuteczność zaledwie 12,3%.  W lidze gorsi pod tym względem byli tylko hokeiści z Gdańska. Za wolno krążek wędrował między zawodnikami. Za statycznie rozgrywali „zamek”. Jak to nie przynosiło pożądany efekt, to nowotarżanie próbowali  zagrań jeden na jeden.  Nie potrafili zdobyć gola nie tylko grając o jednego gracza więcej, ale nawet w podwójnej przewadze.
 
Kolejna przypadłość Podhala to kary. Złapali  616 minut! Najwięcej w lidze! Wiele z nich to te  z gatunku głupich. Taka gra to woda na młyn rywala. W play off  tak grać nie można. To może słono kosztować!
 
Historia wzajemnych spotkań w play off nie jest długa, ale korzystna dla Podhala. Są to zespoły, które lepiej grały na własnych taflach, na których mają dodatni bilans. Trzeba więc pamiętać, że to jastrzębianie są w uprzywilejowanej sytuacji, to oni będą grali ostatnie spotkanie na własnej tafli. Inna rzecz, czy to w dobie pandemii, gdy gra się bez publiczności, ma to jakieś znaczenie?   
 
Oba zespoły po raz pierwszy spotkały się w ćwierćfinale w sezonie 2009/10 i były to potyczki przesiąknięte horrorem. Takiego scenariusza jak w ostatni meczu nie powstydziłby się sam „mistrz suspensu”, Alferd Hitschcock.  Podhale do awansu potrzebowało dwóch wygranych (bonus), a rywal trzech. Sytuacja przed ostatnim meczem w Jastrzębiu nie była dla górali ciekawa, przegrywali w meczach 2:1 (4:3k, 1:5, 4:3k). Nowotarżanie przystępowali więc do konfrontacji z nożem na gardle. Jastrzębianie z kolei przed historyczną szansą znalezienia się grupie drużyn walczących o medale.
 
- Nie po tym poznaje się prawdziwego mężczyznę jak zaczyna, ale jak kończy – żartował po ostatnim gwizdku sędziego, Krzysztof Zapała.
 
On i jego koledzy wrócili z dalekiej podróży. Do 55 minuty mecz im się kompletnie nie układał. Byli za burtą, ale zryw w ostatnich minutach dał im awans do półfinału play off.
 
29 minucie trzeciej tercji podopieczni Milana Janczuszki przegrywali 1:3. Czarny scenariusz był coraz bardziej realny. Górale jednak się nie poddali. Nastąpiły zmiany w poszczególnych formacjach. Do Voznika i Bakrlika doszlusował Baranyk i stworzyli pierwszy atak. W drugim grał Kolusz z Zapałą i Malasińskim, a w trzecim Ziętara z Dziubińskim i Bryniczką. Zmiany i pressing na całym lodowisku sprawiły, iż Podhale wyszło z opresji i przechyliło szalę zwycięstwa na swoją stronę. Dutka i Zapała znaleźli lukę między parkanami Kosowskiego, a Iviczicz cudnym strzałem z niebieskiej linii dał prowadzenie „Szarotkom”. 127 sekund przed końcem trzeciej tercji trener Wojciech Matczak wycofał bramkarza i Kolusz ulokował krążek w pustej bramce.
 
- Horror – twierdził wtedy drugi trener Podhala, Marek Ziętara. – Z emocji nie wiem jak się nazywam. Po pierwszej tercji byliśmy spokojni. Kontrolowaliśmy grę, cofnięci w obronie wyprowadzaliśmy groźne kontry. Wszystko było tak jak zakładaliśmy. W drugiej odsłonie zaczęliśmy się gubić przy zmianie rytmu gry. Dopuszczaliśmy do niebezpiecznych kontrataków; trzy na dwa, dwa na jeden. Po nich straciliśmy gole. Trzeba było wstrząsnąć zespołem i dokonać zmian w formacjach, by ożywić grę. Od 50 minuty przeszliśmy na pressing na całym lodowisku i to przyniosło efekt. Gospodarze się pogubili.
- Sukces rodził się wielkich bólach, ale może to dobry zwiastun – głośno myślał Maciej Klimowski, który nie opuszczał żadnego spotkania „Szarotek” na wyjeździe. Obecnie jest kierownikiem drużyny.
 
Czy historia się powtórzy?  Zapewne bylibyśmy uradowani. Wtedy był to początek drogi do sławy, bo „Szarotki”  potem wywalczyły tytuł mistrza kraju. To był ostatni tytuł. Czekamy na kolejny już jedenaście lat!
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama