03.06.2020 | Czytano: 11387

Poczet ważnych ludzi (część IV)

Atutami dobrego zarządcy jest pewność siebie, wiara w umiejętności, odpowiednie zarządzanie oraz trafny dobór współpracowników.



 Poza celem sportowym prezes musi postawić sobie inne wyzwania. Pozostawić po sobie ślad. Dziedzictwo. To udało się takim ludziom jak Augustyn Fuchs, Karol Grzesiak, Tadeusz Japoł  czy Józef Ślęczka ( o nim  pisaliśmy w części II).
 
Prezes nad prezesami, który  potrafił wszystko
 
-  Pomysł na klub jest równie ważny jak budżet. Bardziej liczy się strategia i wizja w budowaniu klubu, zespołu – mówił w jednym z wywiadów Augustyn Fuchs, prezes i  budowniczy późniejszej potęgi  „Szarotek”.  To on sprowadził z Litvinova  trenera Frantiska Voriska, który doprowadził nowotarżan do historycznego, pierwszego mistrzostwa kraju. Vorisek zajmował się nie tylko pierwszą drużyną, ale także zapleczem. Nie tylko wychował graczy, którzy w latach 70-tych niepodzielnie panowali na krajowych taflach, ale także wychował trenerów, których praca przez wiele lat przynosiła dorodne owoce. 

 Augustyn Fuchs; wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę sztucznego lodowiska
 
- Prezes nad prezesami. Odkąd pamiętam zawsze był prezesem. Potrafił wszystko. Nie było sprawy, której  nie załatwiłby budowniczy sztucznego lodowiska. Wszystko co by się o nim powiedziało, będzie kroplą w morzu w stosunku do zasług jakie wniósł do klubu. To on dobierał sobie ludzi do pracy, więc nic dziwnego, że powstał kolektyw wspaniale się rozumiejący, stawiający sobie coraz wyższe cele i co ważne realizujące je. Wspaniały człowiek i przyjaciel – tak mówił o Augustynie Fuchsie w swoim alfabecie niżej podpisanemu  dla Sportowych Aktualności PodhalaEdmund Dereziński.

 
W tych słowach nie ma nawet grama przesady. Ci, którzy byli mu bliscy i ci, którzy mieli z nim służbowy kontakt - podobnie się o nim wyrażali. Jako młody brzdąc pamiętam go doskonale. Jego wielkie serce, które pozwoliło zamienić nawet kilka słów  z takim szczeniakiem jakim wtedy byłem. Pamiętam tę atmosferę w klubie, bo często w nim przebywałem, bo tam też oglądałem mecze hokejowe w telewizji. Cały czas zapracowany w klubie. Pamiętam jak kiedyś powiedział, że „największym kapitałem klubu są zawodnicy”.  Bardzo ważne słowa, które do dzisiaj brzmią mi w uszach, szczególnie teraz wybrzmiewają, gdy Podhale znalazło się w trudnej sytuacji.
 
Nazwisko Fuchs otwierało wszystkie drzwi nie tylko w urzędach i organizacjach szczebla powiatowego, ale także u władz ministerialnych w Warszawie, gdzie często jeździł jako orędownik Podhala. Przy swoim niezwykle pogodnym usposobieniu i sercu dla wszystkich otwartym - był stanowczy, potrafił z niezwykłym uporem walczyć o każdą sprawę Podhala. Miał talent organizacyjny.  Ileż to razy, przy budowie prowizorycznego baraku, trybunki, czy później sztucznego lodowiska, trzeba było pokonywać kręte dróżki wokół sztywnych przepisów skarbowych i inwestycyjnych. Trzeba było na raty wznosić poszczególne elementy trybun, czy niemal żebrać o każdy grosz na budowę stadionu. Nieraz osobiście zbierał datki do kapelusza.
 
- Nie byłoby klubu, nie można byłoby mówić o jego  późniejszych sukcesach, gdyby nie atmosfera jaka wtedy w nim panowała – wspomina syn Andrzej. -  Masa ludzi pomagała klubowi. Gromadzili się w świetlicy, by nie tylko pograć w karty, czy obejrzeć telewizję, ale przy okazji pochwalić się co się komu udało załatwić. Każdy miał swoje dojścia, więc  załatwiał potrzebne  dla klubu rzeczy - cement, cegłę, deski...   Byli to ludzie, którzy na słowo Podhale rzucali wszystko, nie było ważniejszej rzeczy. Gdyby mógł, to w klubie spędzałby 28 godzin na dobę. Tak ludzie pojmowali swój udział w życiu klubowym. W domu widywałem tatę w przelocie. Wszyscy z domu chodziliśmy na mecze. Przed meczem tato kupował bilety, dawał je całej rodzinie i osobiście przerywał na bramie.  Koledzy dziwili się, że mam ojca prezesem, a nie wchodzę na mecz za darmo. 
 
Co związało go tak silnie ze sportem hokejowym?  - Przypadek, czysty przypadek – wyjawia syn. -  Owszem, od początku ojciec  był niespokojnym duchem. W szkole podstawowej zetknął się ze „szmacianką”, grywał w koszykówkę i szczypiorniaka w trakcie pobierania nauk w gimnazjum Pijarów w Rakowicach. Podczas studiów trafił między słupki bramki mistrzowskiego zespołu szczypiornistów Cracovii.  Kiedy przyjechał do Nowego Targu, by objąć swoją pierwszą posadę, był przekonany, że w małym miasteczku życie sportowe nie istnieje. Tymczasem, kilka miesięcy wcześniej,  grupa entuzjastów zawiązała Podhale. I pod protektoratem zwierzchników miejscowej administracji, ze starostą na czele zgarniano do klubu miejscowych górali - Rajskich, Szubińskich, Głąbińskich, Behounków, Borowiczów, Mrugałów... Zgarnięto też przybyłych tu na posady ceprów, jak na przykład mecenasa Koska, czy ojca. W klubie poznał zresztą moją mamę, Janinę, właśnie z Szubińskich, która poza uprawianiem strzelectwa i narciarstwa sekretarzowała zarządowi.
 
„Opoka”, na której rósł i prężniał nowotarski hokej 
 
Fuchs zakończył prezesurę w 1967 roku, ale namaścił na swoje miejsce nie mniej zaangażowanego człowieka – Karola Grzesiaka, który sprawował tę funkcję do 1974 roku, do momentu przejęcia klubu przez Nowotarskie Zakłady Przemysłu Skórzanego.
 
 - Opoka”, na której rósł i prężniał nowotarski hokej. Ma ogromne zasługi dla klubu. Sfinalizował zadaszenie lodowiska, poświęcając dla tego zagadnienia cały swój zapał i wolny czas. Człowiek, który dla zrealizowania celu, potrafił wydeptać ścieżki w ministerialnych gabinetach. Tylko jego niezwykły upór i wytrwałość doprowadziły do tego, że miasto zyskało halę lodową – tak o nim wyrażał się Edmund Dereziński.
 
Nowotarżaninem był z wyboru - urodził się bowiem w Krakowie 3 września 1918 r. Do Nowego Targu przybył w 1954 r., aby włączyć się w budowę Nowotarskich Zakładów Przemysłu Skórzanego. Tu osiadł na stałe. W młodości czynnie uprawiał sport - grał w piłkę nożną w drużynie juniorów Wisły Kraków. Sportowa pasja zawiodła go do NKS Podhale. Zwerbowany przez ówczesnego skarbnika Edmunda Derezińskiego zaangażował się w działalność inwestycyjną. W latach 1957-67, gdy szefował klubem Fuchs, był wiceprezesem klubu d.s. inwestycji. W tym czasie wybudowano sztuczne lodowisko. Był animatorem i jednym z realizatorów budowy dachu nad lodowiskiem; człowiekiem, który potrafił wydeptać ścieżki w ministerialnych gabinetach. Gdy powstawała sztuczna płyta i maszynownia Grzesiak wspólnie z prezesem Augustynem Fuchsem często odwiedzali gabinet przewodniczącego GKKFiT Włodzimierza Reczka. Trzeba zdać sobie sprawę, że nowotarski klub nie cieszył się sympatią stołecznych władz, toteż każde pociągniecie trzeba było dosłownie „wyżebrać”. On tylko wiedział ile razy odwiedzał w Będzinie dyrektora Mostostalu mgr M. Bolko, by przekonać go, aby jego firma wykonała instalacje do zamrożenia lodowiska. Tylko jego niezwykły upór i wytrwałość doprowadziły do tego, że udało się zbudować sztuczne lodowisko, a później go zadaszyć.


Dzięki temu, że mieszkał blisko klubu, na Placu Słowackiego, miał pieczę nad wszystkim co się w nim działo. Żadna ważna sprawa nie uszła mu uwadze. Klub był jego drugim domem, chociaż niektórzy twierdzili coś innego. Zajęcia w klubie, delegacje  w sprawach klubowych zajmowały mu tyle czasu, że doba czasem była za krótka.
 
Z klubem był związany do ostatnich chwil życia - zawsze życzliwy i pomocny... W okresie przygotowań do Uniwersjady doradzał i nadzorował budowę nowej maszynowni.
 
W czasie „dyrektorskich” prezesur
 
Po nim nastała era prezesów z nominacji NZPS. Byli to dyrektorzy kombinatu – Czesław Szymeczko, Stanisław Pełka i Marian Kasica  oraz Wiesław Dendys (informatyk).  W czasie „dyrektorskich” prezesur faktycznie największy urząd w klubie sprawował Tadeusz Japoł.

Działalność w Podhalu rozpoczął w latach 60-tych od kierownika drużyn młodzieżowych, by później pełnić funkcje kierownika pierwszego zespołu, prezesa, kuratora i likwidatora. Przez dwie kadencje był wiceprezesem PZHL ds. sportowych i szefem Małopolskiego OZHL. Prezes Old Boys Podhale (1999 – 2013 z roczną przerwą), członek honorowy PZHL i Nowotarskiego Klubu Olimpijczyka. Odznaczony srebrnym krzyżem zasługi i krzyżem kawalerskim odrodzenia Polski.


 
- Nazajutrz po zdobyciu tytułu mistrza kraju w Oświęcimiu (1995 rok), wojewoda wręczył mi nominację na kuratora – wspomina. -  Nie była to wdzięczna rola. Dostałem zadanie, by w pół roku podjąć decyzję o likwidacji klubu. Po trzech miesiącach zwołałem nadzwyczajne „walne”, podpisałem ugody z wierzycielami i z pięciomilionowego długo pozostał milion. Udało się wybrać nowy zarząd, w którym zostałem wiceprezesem ds. sportowych. Z tych czasów dobrze wspominam Wieńczysława Kowalskiego, pomagał klubowi, był szansą na uratowanie klubu. W 2002 r. starosta mianował mnie likwidatorem Podhala. Udało mi się zebrać dokumenty finansowe, co było bardzo ważne dla pracowników, uchronić Salę Tradycji przed rozdrapaniem pamiątek i przekazać tradycję i historię klubu włodarzom miasta.
 
Za jego bytności hokeiści zdobyli 12 tytułów mistrza Polski, w tym dziewięć razy pod rząd. Sześć razy spalono mu kapelusz, gdy był kierownikiem drużyny. Dwunasty tytuł zdobyty został pod jego prezesurą.  Człowiek całym sercem oddany hokejowi. Zawsze skory do pomocy i na każde skinienie, jeśli tylko trzeba pomóc nowotarskiemu hokejowi. Ostatnio zaangażował się w projekt Mateusza Iskrzyckiego, w nowy hokejowy twór dla młodzieży – Spartę.
 
- Trzeba wrócić do korzeni, to co przynosiło świetne rezultaty. Historia jest wielką nauczycielką – przekonuje. - Kiedyś dla wszystkich klubów byliśmy wzorem w pracy z młodzieżą. Jeśli ktoś ma inicjatywę, żeby było lepiej, to musiałem to poprzeć. Tym bardziej, że obserwuję wielki regres w Podhalu, a co za tym idzie również w kraju. Każdą inicjatywę mogę poprzeć, jeśli dotyczy ona szkolenia młodzieży. Nie wiem czy doczekam owoców tej pracy, ale ktoś będzie dumny z tej pracy. Jak ja kiedyś, gdy w latach 70- tych byłem kierownikiem drużyny, która seryjnie zdobywała mistrzostwo kraju swoimi wychowankami i swoimi trenerami. Wtedy mieliśmy takie zaplecze, że śmiało mogliśmy wystawić drugą drużynę o podobnej sile. Z naszych wychowanków korzystały niemal wszystkie klubu w Polsce. Wtedy jednak trener pierwszej drużyny miał obowiązek wprowadzać dwóch, trzech młodych graczy do drużyny, nie do grzania ławki, musieli grać. Wszystko zależy od działaczy jakie wymagania postawią trenerowi. Efekty takiej polityki były namacalne. 16 i 17 -latkowie byli zawodnikami w pełni ukształtowanymi, odgrywającymi główne role także w reprezentacji kraju. Nie jest tajemnicą, że najlepsi hokeiści dawnego Podhala wywodzili się z ubogich rodzin. Cechował tych chłopaków prawdziwy góralski charakter. Teraz też są rodziny, których dzieci chciałyby trenować, ale ich nie stać. Jeśli nowy klub zabezpieczy im sprzęt, wyjazdy, czyli weźmie na własny garnuszek, to coś co jest ważne dla rodzica, to będzie sukces. Obecnie trenują dzieci rodziców, których stać na zakup sprzętu, wyjazdy…


 
Wielokrotnie zabierał głos w sprawach polskiego i nowotarskiego hokeja, gdy działo się źle. Nie może przeboleć, że młodzież jest źle traktowana, że zastępowana jest  miernej klasy obcokrajowcami.   
 
 -  Od paru lat spadamy na łeb na szyję na międzynarodowej arenie i plan odnowy na gwałt jest potrzebny – grzmi. -  Trzeba rozpocząć rewolucję od młodzieży. Związek powinien wymóc na klubach posiadanie zespołów młodzieżowych. Tak było przez szereg lat. Obecnie spółki mają z tym problem. Powoływane są dla jednej drużyny i nie są zainteresowane szkoleniem. Związek powinien ująć to w czytelne ramy. To jest zabijanie hokeja, a nie faworyzowanie bogatych. To jest 80, a może i 100 zawodników mniej do dyspozycji kadry. Jesteśmy Polakami i chcielibyśmy godnie reprezentować swój kraj. Tylko niedługo nie będzie kim. Jeśli stać kluby na 8 czy więcej przeciętnych obcokrajowców, to dlaczego nie kupią działacze dwóch z najwyższej półki, lepszych od naszych o 2-3 klasy. Nasi będą ich podpatrywać i uczyć się. Powinniśmy bazować na własnych wychowankach. Będąc działaczem Podhala największą radość sprawiały mi zdobyte tytuły mistrza Polski własnymi zawodnikami i trenerami. Wtedy nie ustępowała starszym, bo miała w drużynie wzorce i dążyła do tego, by gwizdom dorównać. Szkolenie odgrywa dużą rolę. Trzeba wrócić do wzorców, które przynosiły wymierne efekty.


 
- Skończyła się pewna epoka – powiedział prezes Nowotarskiego Klubu Olimpijczyka, Czesław Borowicz, gdy Tadeusz Japoł oddawał szefostwo Oldboys Pawłowi Zychowi.  – Odchodzi ostatni działacz z prawdziwego zdarzenia, który budował wielkie Podhale. To, że dzisiaj się mówi o kryzysie hokeja, to dlatego, że brak takich działaczy jakim był Japoł. Jeśli nie ma ludzi, którzy nie rozumieją co to procedury, to nigdy nie będzie się dobrze działo.
 
- Serce chciałoby, ale ciało mówi nie – powiedział wówczas Tadeusz Japoł.
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama