13.04.2020 | Czytano: 11362

Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz

– tę sentencję znają trenerzy, zawodnicy, eksperci, kibice. Cytat Billa Shankliego, architekta największych sukcesów Liverpoolu, jak ulał pasuje do Phillipa Barskiego.

Każdy z nas oceniany jest za wyniki swojej pracy. Pracodawca nie zapłaci pracownikowi, gdy spod jego ręki wyjdzie bubel. Uczeń nie zda do następnej klasy, gdy nie zaliczy pozytywnie  przedmioty… Miarą dla trenera są wyniki, a tych kanadyjski szkoleniowiec „Szarotek” nie miał. Nic nie wygrał. Nie może więc  zostać pozytywnie oceniony. Nie tylko wyniki obniżają mu ocenę, ale także to jak postąpił z wychowankami.  Student powiedziałby, że oblał egzaminy.   Sportowo przegrał półfinał Pucharu Polski i  nie zdołał zakwalifikować się do najlepszej czwórki w kraju, a więc osiągnął wyniki gorsze niż jego poprzednik Tomek Valtonen. Fin zagrał w finale Pucharu Polski i walczył o brązowy  medal, miał jednak w zespole zdecydowanie więcej Polaków niż Phillip Barski.  
 
Kanadyjczyk bardzo szybko, bo jeszcze długo przed rozpoczęciem sezonu,  stracił u wielu zaufanie i twarz.  Na dzień dobry zachwycił się Krzysztofem Zapała, powiedział mu: „ świetnie wyglądasz i bardzo się cieszę, że mam takiego grajka w drużynie. Razem zbudujemy wielkie Podhale”.  Popularny „Kazek” potem powie: „Jakież było moje zdziwienie, kiedy na drugi dzień wezwał mnie i zaczął mnie zwalniać”.  Ciekawe, że po kilkunastu dniach chciał, by „Kazek” wrócił. Gdy pozbywał się kolejnych graczy i nie tylko tych z dużą gażą, ale także pozostałych wychowanków,  jeden z kolegów dziennikarzy wysłał mi SMS takiej treści: „trener bez jaj. Bez charyzmy, daje sobą manipulować.  Nie wróży to nic dobrego twojej drużynie”.
 
Przez cały sezon znajdowałem się w pułapce, która uwierała mnie jak kamień w bucie. Może moja ocena jest niesprawiedliwa – przepraszam – ale mówię tak jak jest. Długo czekałem na test prawdy papierkiem lakmusowym, który zmierzyłby poziom kompetencji tej ekipy, kandydującej do mistrzostwa kraju, bo tak zapowiadał po przejęciu steru Phillip Barski. Unosząc jednak głowę znad kartki, znikały pokrzepiające fakty i suche statystyki, które dawno sklasyfikowano w kategorii o półkę niżej niż kłamstwa. Do głosu dochodziły badania empiryczne i już nie było tak przyjemnie, bo brakowało dowodów, że drużyna idzie słuszną drogą.  
 
Patrząc, co działo się na boisku, cierpiały oczy. Słysząc co mówili odstawieni hokeiści, którzy oglądali z wysokości trybun poczynania nie lepszych kolegów z zagranicy, więdły uszy. Trudno było dostrzec, żeby drużyna biła jednym sercem. Raczej pokonywała przeszkody siłą indywidualnych umiejętności (Odrobny, Dziubiński, Neupauer). Spoglądając pod podkład, konstrukcja tego statku wygląda bardzo krucho, na taką, którą zmiecie większy sztorm.  Załoga składała się  z 17-18  wyszkolonych zgranicznych marynarzy, z krajów znacznie lepiej pracujących z młodzieżą niż u nas, którymi można było tylko dyrygować i odpowiednio ustawić. Nie trzeba było ich uczyć podstaw. Żaden trener przed nim nie miał takiego komfortu.  Od takiego teamu,  oczekiwałem minimum gry w finale. Tymczasem…
 
Drużyna szarpała się, grając przez 60 minut w przeciąganie liny, a obcokrajowcy ściągnięci przez trenera nie powalali na kolana. Trzeba przyznać, że Pettersson, Jenczik czy Franek mieli dobre spotkania, ale nie potrafili tego powtórzyć w kilku meczach z rzędu. A to nie wystawia im dobrego świadectwa. Drużyna przechodziła w meczu przez różne fazy i nawet gdy zaczynała dobrze, szybko gasła. Nie potrafiła utrzymać wysokiego poziomu intensywności nawet z słabeuszami. Przemieniała się w zlepek facetów przebranych w te same koszulki, ale myślących inaczej. Nad tym kompletnie nie potrafił zapanować szkoleniowiec.
 
Porywające spotkania? Jedna tercja z JKH, wysokie prowadzenie, a potem… Blamaż. Drużyna dała sobie odebrać niemal pewne zwycięstwo.  Kapitalny mecz z Katowicami, świetna gra w przewagach i po tym meczu napisałem „Odę do radości”.  Uznałem przez moment, że ten projekt może iść w dobrym kierunku. Myliłem się.  Okazało się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Szybko wszystko  wróciło do nijakości.
 
Każdy trener stara się wypracować pewien sposób gry. Jedni są w tym bardziej kreatywni i oni narzucają trendy. Podhale zawsze miało swój styl, który oglądało się z zapartym, tchem, a który był dziełem szkoleniowca. Z zagranicznych trenerów  liderami byli  - Frantisek Vorisek,  Anatolij Jegorow i Ewald Grabowski, a po nich polscy trenerzy ten styl kontunuwali.   Często powtarzali, że w góralskiej naturze jest parcie do przodu, atak non stop. „Styl”  oprawili w odpowiednie ramy, który cieszył oko kibica i był niezwykle skuteczny (mistrzowskie tytuły). Nieustanne parcie do przodu, szybki, dynamiczny atak. Taki styl był świadomym wyborem szkoleniowca. „ Najlepszą obroną jest atak” – mawiał Ewald Grabowski.  Za Phillipa Barskiego trudno było dostrzec jakiś wyrazisty styl. Zespół zbudowany według autorskiego projektu zawiódł. „Za bardzo uwierzyłem w trenera, który pod koniec sezonu bardzo stracił w moich oczach” – powiedział w jednym z wywiadów członek zarządu KH Podhale, Tomasz Dziurdzik. Przyznał, że ma do siebie żal, że nie powalczył o swoich chłopaków.  Szkoda, że po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie „Mądry Polak po szkodzie”.
 
Po większości spotkań narzekało się, nawet sami zawodnicy i trener, na słabą skuteczność. Spadał deszcz krytyki, że nie umieją strzelać, wykorzystywać przewag,  a rywal otrzymywał pochwały za umiejętną grę w defensywie. Były spotkania, że grając w przewadze nawet  nie dano bramkarzowi szans na popełnienie błędu. Zafiksowanie na uważną grę w defensywie, osłabiło atuty zespołu w ofensywie. Trzeba było więcej fantazji, odważnego dociśnięcia gazu, nawet zuchwałego narzucenia gry na swoich warunkach. A tak było  tylko wtedy, gdy paliło się pod nogami. W hokeju często bywa tak, że taktyczna powściągliwość nie jest nagradzana. Można być solidnym rzemieślnikiem, szlachetnym ciułaczem punktów, ale bez odrobiny szaleństwa nie wskoczy się na wyższy poziom.  Zespół pod wodzą Phillipa Barskiego nie potrafił wskoczyć na wyższy poziom.
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama