27.01.2009 | Czytano: 4458

Szczęśliwe serce

Kto jest najbardziej popularną i rozpoznawalną osobą w hokejowym światku Podhala? Jarek Różański, Martin Voznik, Milan Baranyk? Pudło! Nie wiecie? Żartujecie? Wysilcie swój intelekt. Podpowiem. Bardzo często podczas ekstraligowych spotkań stoi za bramką od strony starego budynku klubowego. Zaś w boksie, gdy walczą zespoły MMKS. No… ciepło, ciepło…

KUBA JAMKA! To jest prawidłowa odpowiedź. Tam z tyłu ktoś ma jakieś „ale”? Czyżby niedzielny kibic? To dla niego zrobię wyjątek. Niech chłopisko go pozna. Zapewniam, że warto.

Jest chłopcem specjalnej troski. W nowotarskim środowisku znają go i lubią wszyscy. „Kuba to persona w hokeju” – tak mówią o nim niemal wszyscy. Bez hokeja nie wyobraża sobie życia. Hokej jest odskocznią w jego życiu, lodowisko drugim domem, w którym mu „matkuje” pani Ania Dziedzic z Pubu po Bandzie. – Jej mogę się z wszystkiego zwierzyć. Wysłucha mnie. Pogawędzimy sobie o hokeju. Pomagam jej w kawiarni. Bardzo ją lubię – mówi nieco skrępowany Kuba.

Chyba ze wzajemnością. Gdy ktoś powiedział, że Kuba jest maskotką klubu, drużyny, pani Ania bardzo, ale to bardzo mocno zaprotestowała. – Tak nie można go traktować, to nieformalny członek drużyny – powiedziała kategorycznie. Ma rację. Kuba zasługuje na coś więcej. Wszyscy w MMKS, Wojasie i Old Boys zwracają się do niego panie trenerze. Od prezesa MMKS swego czasu otrzymał pismo, które mianuje go głównym doradcą hokejowym wszystkich grup wiekowych.

Kuba i Pani Ania z Pubu Po Bandzie

- Kuba jest naszym najlepszym przyjacielem – przekonuje prezes MMKS, Jan Gabor. – Człowiek, który kocha hokej jak nikt inny w Nowym Targu. Przynosi nam szczęście, w każdej sytuacji. Cieszymy się, że jest z nami i myślimy, że będzie długo, długo kibicował nam i Wojasowi.
Trenerzy muszą się mieć przed nim na baczności. Niech tylko coś zawalą, to Kuba skinieniem ręki zaprasza na stronę „delikwenta” i robi mu „czyszczenie” mózgu. Ustawia wszystkich po kątach, a oni jak potulne baranki przyjmują wszelkie uwagi swojego „szefa”. Jak szef, to szef. Trzeba go słuchać - odpowiadają.

– Muszę mieć oko nad wszystkim, bo w przedziwnym razie jak „kocur śpi, to myszy harcują” – żartuje Kuba. – Ze wszystkimi trenerami, oprócz Stanisława Małkowa, super mi się współpracowało. Ten chciał być kimś, nie słuchał mnie i źle skończył.

Zawodnicy też go słuchają. Przed każdym wyjazdem w autobusie robi im mały wykład. – On nas mobilizuje - twierdzi kapitan „Szarotek”, Jarosław Różański. - Zawsze daje nam wskazówki, dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Przed wyjazdowym meczem wchodzi do autobusu, bierze mikrofon i instruuje nas jak mamy grać. Rozładowuje napięcie. Jest fajnie i wesoło. Każdy z zawodników liczy się z jego zdaniem. Nikt go nie lekceważy. Każdy słucha jego uwag z wielką powagą, porozmawia z nim, jeśli sobie tego życzy. Ma wstęp do szatni, bo jest członkiem naszej hokejowej rodziny. Znalazł swój świat i chyba dzięki temu lepiej się czuje.

- Jest ważną postacią w naszej drużynie, mimo że nie gra – dodaje Martin Voznik. – Motywuje zespół do lepszej gry. Gdy jedziemy na wyjazd, to jedzie z nami spod lodowiska w pobliże rodzinnego domu. Tam wysiada. Wierzymy, że przynosi nam szczęście. Ma duży udział w naszych wynikach. Gdy wpadnie do szatni to grobową atmosferę zamienia w karnawał.

Pamiętam jego „krokodyle” łzy w marcu 2003 roku, kiedy Podhale przegrało u siebie pojedynek o brązowy medal ze Stoczniowcem. Ogromne krople ciekły mu po policzkach. Nie pomagały słowa otuchy Milana Baranyka i…zawodników Stoczniowca. Bo Kuba znany i lubiany jest także nad morzem. Co ja piszę – wszędzie.

Nie lubię przegrywać – kręci głową. - Gdy nasi przegrają długo nie mogę zasnąć. Staram się ustalić jak do tego doszło, zmienić coś, by następnym razem być górą. Jak wygrywają, moje serce jest szczęśliwe.

- Cały dzień żyje wydarzeniami klubowymi – twierdzi szkoleniowiec MMKS, Jacek Szopiński. – Nie opuszcza żadnego meczu wszystkich grup wiekowych. Często stoi w boksie i cały czas coś notuje. Potem stara się wlać otuchę w serca zawodników. Jest takim dobrym duszkiem, wkładającym w to co robi całe serce. Cieszą go sukcesy, każdą porażkę mocno przeżywa.

Nierozłącznym atrybutem Kuby jest aktówka i sterty papieru. – To nie jakieś tam papiery – obrusza się. - Mam tam składy wszystkich drużyn od żaka młodszego po oldboja. Także statystyki – objaśnia zawartość swojej aktówki, którą strzeże jak oka w głowię, by nie dostała się w niepowołane ręce. – Tu jest taki jeden jegomość, który chce wykraść moją wiedzę. Potem sobie będzie przypisywał sukcesy.

Tata zaszczepił w nim hokejowego bakcyla, zabierając go na mecze hokejowe. Na lodowisko ma bardzo blisko. Dzieli go tylko kładka na Dunajcu. Być może dlatego spędza tutaj blisko 10 godzin dziennie, z małymi przerwami. - Dwa razy muszę brać zastrzyk z insuliny i wtedy wracam do domu. Dlatego też nie mogę drużynie pomóc w meczach wyjazdowych –wyjaśnia.


Kuba Jamka #75 - Podarunek od Piotra Japoła

Wstęp ma wszędzie. Nikt nie pyta go wejściówki, bo wszyscy go znają. Od pewnego czasu paraduje ubrany w koszulkę z numerem „75” i swoim nazwiskiem. To dar Piotra Japoła, który dorzucił mu jeszcze tornister, w którym nosi medale. A ma ich bagatela – 128!. Torba waży ponad 10 kg! Nie znam takiego drugiego człowieka, który miałby tyle medali. Każda drużyna, która zdobędzie medal mistrzostw Polski, czy wraca z jakiegokolwiek turnieju z medalem, nie zapomina o Kubie i uroczyście w Pubie po Bandzie wręcza mu krążek, najczęściej z najszlachetniejszego kruszcu. Teraz przyjaciele zebrali pieniążki i szyją mu kurtkę, taką w jakiej chodzą hokeiści Wojasa. - Skoro jest pełnoprawnym członkiem drużyny, to nie wypada, by inaczej był ubrany – mówi jeden z pomysłodawców.


Kuba i jego medale. Ma ich aż 128!


Niedawno obchodził 30 urodziny. Dzięki przyjaciołom z Pubu po Bandzie, obchodził je bardzo uroczyście. Było ponad 50 osób. Był tort, był szampan i życzenia. – Gdy odśpiewano mi „Sto lat” wzruszyłem się – mówi z iskierkami łez w oczach.

- Trzeci raz obchodzi u nas urodziny. Jest bardzo lubianą osobą. Szanujemy go – mówi szef Pubu po Bandzie, Maciej Klimowski.Nie wyobrażam sobie hokeja bez Kuby. Hokej to całe jego życie. On jest jak talizman. Jak nie ma go przed wyjazdem drużyny, to obawiamy się o wynik.

Kuba prowadzi kronikę, w której są wycinki z jego hokejowego życia. Przeglądam ją i oczy wychodzą mi z orbit. Wszystko chronologicznie, starannie i gustownie powklejana. Kuba tu, Kuba tam, Kuba w stroju bramkarski, Kuba z olimpijczykami, Kuba z Baranykiem i… Można tak wymieniać w nieskończoność. Fotki ma niemal z każdą drużyną MMKS i bogaty arsenał autografów, wpisów, dedykacji.

Trzeba od razu zaznaczyć, że nasz bohater nie jest bierny w sporcie. Nie tylko kibicuje, ale także często rywalizuje z przyjaciółmi na rowerze, w biegach. Nie zapomina też o swojej ulubionej dyscyplinie. Często ubiera sprzęt hokejowy i ćwiczy z najmłodszymi, bądź z oldbojami. W ubiegłym sezonie na treningu złamał szczękę. – Zostałem podcięty i tak nieszczęśliwie upadłem, że szczęka musiała zostać zdrutowana. Zdarza się – rozkłada ręce. – Polubiłem hokej, właśnie dlatego, bo to twarda gra, dla prawdziwych mężczyzn.
Kuba podczas treningu na lodzie


„Pragnę zwyciężyć, lecz jeśli nie będę mógł zwyciężyć niech będę dzielny w swym wysiłki” – tak brzmią słowa przysięgi olimpijskiej składanej przez zawodników biorących udział w olimpiadach specjalnych, sprawni inaczej. Kuba w olimpiadzie nie brał udziału, sportowcem niepełnosprawnym nie jest, ale w inny sposób, niemniej poprzez sport, przełamuje pewne progi i bariery. Dzięki hokejowi znalazł cel w życiu i to mu pomaga być wśród ludzi. W gronie sportowców wyczynowych czuje się jak „ryba w wodzie”. Pozwalają mu zapomnieć o chorobie.

W kronice, o której już wspominałem natchnąłem się na ciekawy wpis: „Nie jestem kibicem Podhala, ale zawsze kibicuję Kubie” – Teresa.

Wszyscy kibicujemy Kubie! Takiego drugiego Kubę trudno byłoby znaleźć. Życzymy mu, by jego serce było zawsze szczęśliwe, a więc hokeiści Podhala tylko zwyciężali, a tym samym kolekcja medalowa Kuby powiększy się o kolejne złote medale.


Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama