Jest chłopcem specjalnej troski. W nowotarskim środowisku znają go i lubią wszyscy. „Kuba to persona w hokeju” – tak mówią o nim niemal wszyscy. Bez hokeja nie wyobraża sobie życia. Hokej jest odskocznią w jego życiu, lodowisko drugim domem, w którym mu „matkuje” pani Ania Dziedzic z Pubu po Bandzie. – Jej mogę się z wszystkiego zwierzyć. Wysłucha mnie. Pogawędzimy sobie o hokeju. Pomagam jej w kawiarni. Bardzo ją lubię – mówi nieco skrępowany Kuba.
Chyba ze wzajemnością. Gdy ktoś powiedział, że Kuba jest maskotką klubu, drużyny, pani Ania bardzo, ale to bardzo mocno zaprotestowała. – Tak nie można go traktować, to nieformalny członek drużyny – powiedziała kategorycznie. Ma rację. Kuba zasługuje na coś więcej. Wszyscy w MMKS, Wojasie i Old Boys zwracają się do niego panie trenerze. Od prezesa MMKS swego czasu otrzymał pismo, które mianuje go głównym doradcą hokejowym wszystkich grup wiekowych.
- Kuba jest naszym najlepszym przyjacielem – przekonuje prezes MMKS, Jan Gabor. – Człowiek, który kocha hokej jak nikt inny w Nowym Targu. Przynosi nam szczęście, w każdej sytuacji. Cieszymy się, że jest z nami i myślimy, że będzie długo, długo kibicował nam i Wojasowi.
Trenerzy muszą się mieć przed nim na baczności. Niech tylko coś zawalą, to Kuba skinieniem ręki zaprasza na stronę „delikwenta” i robi mu „czyszczenie” mózgu. Ustawia wszystkich po kątach, a oni jak potulne baranki przyjmują wszelkie uwagi swojego „szefa”. – Jak szef, to szef. Trzeba go słuchać - odpowiadają.
– Muszę mieć oko nad wszystkim, bo w przedziwnym razie jak „kocur śpi, to myszy harcują” – żartuje Kuba. – Ze wszystkimi trenerami, oprócz Stanisława Małkowa, super mi się współpracowało. Ten chciał być kimś, nie słuchał mnie i źle skończył.
Zawodnicy też go słuchają. Przed każdym wyjazdem w autobusie robi im mały wykład. – On nas mobilizuje - twierdzi kapitan „Szarotek”, Jarosław Różański. - Zawsze daje nam wskazówki, dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Przed wyjazdowym meczem wchodzi do autobusu, bierze mikrofon i instruuje nas jak mamy grać. Rozładowuje napięcie. Jest fajnie i wesoło. Każdy z zawodników liczy się z jego zdaniem. Nikt go nie lekceważy. Każdy słucha jego uwag z wielką powagą, porozmawia z nim, jeśli sobie tego życzy. Ma wstęp do szatni, bo jest członkiem naszej hokejowej rodziny. Znalazł swój świat i chyba dzięki temu lepiej się czuje.
- Jest ważną postacią w naszej drużynie, mimo że nie gra – dodaje Martin Voznik. – Motywuje zespół do lepszej gry. Gdy jedziemy na wyjazd, to jedzie z nami spod lodowiska w pobliże rodzinnego domu. Tam wysiada. Wierzymy, że przynosi nam szczęście. Ma duży udział w naszych wynikach. Gdy wpadnie do szatni to grobową atmosferę zamienia w karnawał.
Pamiętam jego „krokodyle” łzy w marcu 2003 roku, kiedy Podhale przegrało u siebie pojedynek o brązowy medal ze Stoczniowcem. Ogromne krople ciekły mu po policzkach. Nie pomagały słowa otuchy Milana Baranyka i…zawodników Stoczniowca. Bo Kuba znany i lubiany jest także nad morzem. Co ja piszę – wszędzie.
– Nie lubię przegrywać – kręci głową. - Gdy nasi przegrają długo nie mogę zasnąć. Staram się ustalić jak do tego doszło, zmienić coś, by następnym razem być górą. Jak wygrywają, moje serce jest szczęśliwe.
- Cały dzień żyje wydarzeniami klubowymi – twierdzi szkoleniowiec MMKS, Jacek Szopiński. – Nie opuszcza żadnego meczu wszystkich grup wiekowych. Często stoi w boksie i cały czas coś notuje. Potem stara się wlać otuchę w serca zawodników. Jest takim dobrym duszkiem, wkładającym w to co robi całe serce. Cieszą go sukcesy, każdą porażkę mocno przeżywa.
Nierozłącznym atrybutem Kuby jest aktówka i sterty papieru. – To nie jakieś tam papiery – obrusza się. - Mam tam składy wszystkich drużyn od żaka młodszego po oldboja. Także statystyki – objaśnia zawartość swojej aktówki, którą strzeże jak oka w głowię, by nie dostała się w niepowołane ręce. – Tu jest taki jeden jegomość, który chce wykraść moją wiedzę. Potem sobie będzie przypisywał sukcesy.
Tata zaszczepił w nim hokejowego bakcyla, zabierając go na mecze hokejowe. Na lodowisko ma bardzo blisko. Dzieli go tylko kładka na Dunajcu. Być może dlatego spędza tutaj blisko 10 godzin dziennie, z małymi przerwami. - Dwa razy muszę brać zastrzyk z insuliny i wtedy wracam do domu. Dlatego też nie mogę drużynie pomóc w meczach wyjazdowych –wyjaśnia.
Wstęp ma wszędzie. Nikt nie pyta go wejściówki, bo wszyscy go znają. Od pewnego czasu paraduje ubrany w koszulkę z numerem „75” i swoim nazwiskiem. To dar Piotra Japoła, który dorzucił mu jeszcze tornister, w którym nosi medale. A ma ich bagatela – 128!. Torba waży ponad 10 kg! Nie znam takiego drugiego człowieka, który miałby tyle medali. Każda drużyna, która zdobędzie medal mistrzostw Polski, czy wraca z jakiegokolwiek turnieju z medalem, nie zapomina o Kubie i uroczyście w Pubie po Bandzie wręcza mu krążek, najczęściej z najszlachetniejszego kruszcu. Teraz przyjaciele zebrali pieniążki i szyją mu kurtkę, taką w jakiej chodzą hokeiści Wojasa. - Skoro jest pełnoprawnym członkiem drużyny, to nie wypada, by inaczej był ubrany – mówi jeden z pomysłodawców.
Niedawno obchodził 30 urodziny. Dzięki przyjaciołom z Pubu po Bandzie, obchodził je bardzo uroczyście. Było ponad 50 osób. Był tort, był szampan i życzenia. – Gdy odśpiewano mi „Sto lat” wzruszyłem się – mówi z iskierkami łez w oczach.
- Trzeci raz obchodzi u nas urodziny. Jest bardzo lubianą osobą. Szanujemy go – mówi szef Pubu po Bandzie, Maciej Klimowski. – Nie wyobrażam sobie hokeja bez Kuby. Hokej to całe jego życie. On jest jak talizman. Jak nie ma go przed wyjazdem drużyny, to obawiamy się o wynik.
Kuba prowadzi kronikę, w której są wycinki z jego hokejowego życia. Przeglądam ją i oczy wychodzą mi z orbit. Wszystko chronologicznie, starannie i gustownie powklejana. Kuba tu, Kuba tam, Kuba w stroju bramkarski, Kuba z olimpijczykami, Kuba z Baranykiem i… Można tak wymieniać w nieskończoność. Fotki ma niemal z każdą drużyną MMKS i bogaty arsenał autografów, wpisów, dedykacji.
Trzeba od razu zaznaczyć, że nasz bohater nie jest bierny w sporcie. Nie tylko kibicuje, ale także często rywalizuje z przyjaciółmi na rowerze, w biegach. Nie zapomina też o swojej ulubionej dyscyplinie. Często ubiera sprzęt hokejowy i ćwiczy z najmłodszymi, bądź z oldbojami. W ubiegłym sezonie na treningu złamał szczękę. – Zostałem podcięty i tak nieszczęśliwie upadłem, że szczęka musiała zostać zdrutowana. Zdarza się – rozkłada ręce. – Polubiłem hokej, właśnie dlatego, bo to twarda gra, dla prawdziwych mężczyzn.
„Pragnę zwyciężyć, lecz jeśli nie będę mógł zwyciężyć niech będę dzielny w swym wysiłki” – tak brzmią słowa przysięgi olimpijskiej składanej przez zawodników biorących udział w olimpiadach specjalnych, sprawni inaczej. Kuba w olimpiadzie nie brał udziału, sportowcem niepełnosprawnym nie jest, ale w inny sposób, niemniej poprzez sport, przełamuje pewne progi i bariery. Dzięki hokejowi znalazł cel w życiu i to mu pomaga być wśród ludzi. W gronie sportowców wyczynowych czuje się jak „ryba w wodzie”. Pozwalają mu zapomnieć o chorobie.
W kronice, o której już wspominałem natchnąłem się na ciekawy wpis: „Nie jestem kibicem Podhala, ale zawsze kibicuję Kubie” – Teresa.
Wszyscy kibicujemy Kubie! Takiego drugiego Kubę trudno byłoby znaleźć. Życzymy mu, by jego serce było zawsze szczęśliwe, a więc hokeiści Podhala tylko zwyciężali, a tym samym kolekcja medalowa Kuby powiększy się o kolejne złote medale.
Stefan Leśniowski