20.11.2009 | Czytano: 1204

Zepsuty pasztet

- Za nami pierwsza część rozgrywek PLH, która tylko potwierdziła, iż z polskim hokejem nie jest najlepiej. Na palcach jednej ręki można było policzyć spotkania, które cieszyły oko koneserów. Więcej było młócki niż prawdziwego hokeja. Kibice mogli się pasjonować tylko walką, do ostatniej kolejki, o prawo gry w grupie „silniejszej” – rozpoczyna ocenę nasz ekspert, trzykrotny olimpijczyk, Gabriel Samolej.

Niespodzianką in plus był zespół z Janowa, który w przeddzień rozpoczęcia ligowych zmagań miał organizacyjno – finansowe bóle. Nawet na moment wycofał się z rozgrywek. Walczył jednak do końca i rzutem na taśmę zapewnił sobie grę w mocniejszej grupie. Zresztą kłopoty podobnej natury ma większość naszych klubów. Ledwie wiążące koniec z końcem.

Niespodzianka in minus, to postawa Stoczniowca. W ubiegłym sezonie był w szpicy. Ba, nawet przez długi okres czasu przewodził ligowej stawce. Zdaję sobie sprawę, że kilku graczy odeszło, zastąpieni zostali młodymi, ale nawet w takim personalnym składzie gdańszczanie powinni być w „szóstce”. Przegrali awans na własne życzenie. Zabrakło punktów frajersko straconych w Oświęcimiu. Gdańszczanie zwalają na „spółdzielnie” z południa, która ich wyeliminowała. Nie podzielam takiego poglądu, bo przecież team Andrzeja Słowakiewicza miał wszystko w swoich rękach.

Oprócz braku gdańszczan większych zaskoczeń nie było. Najsolidniej prezentował się tyski zespół, chociaż w końcówce stracił punkty z teoretycznymi słabeuszami. Cracovia grała w kratkę, ale ten zespół budowany jest, jak co roku, pod kątem play off. Trzecie Zagłębie, jak co roku, przebudowało zespół, ale nie pokuszę się o stwierdzenie, czy jest lepszy od poprzednich. Mnie nie zachwycił w pierwszej części.

Nie olśniło mnie również Podhale. W pewnym momencie mieliśmy obawy, czy załapie się do szóstki. Plusem jest, że od niepamiętnych lat, wreszcie sięgnięto do skarbnicy i oparto zespół na swoich wychowankach. Nie od razu zbudowano Kraków, ale już teraz można powiedzieć, że młodzież nie na ładne oczy dostała kredyt zaufania. Taka polityka drzewiej sprawiała, iż Nowy Targ był nieprzerwanie stolicą polskiego hokeja. Jeśli wszystkim wystarczy cierpliwości, to przekonany jestem, że czekają nas bogate w sukcesy lata.

Oby tylko rządzący nie chcieli tej dyscypliny wcześniej zarżnąć. Już na „dzień dobry” drugiej fazy mistrzostw podrzuciła nam zepsuty pasztet. Pięć drużyn zagra w grupie „słabszej”. Zamiast 30 spotkań, jak w pierwszej szóstce, rozegrają 24. Grupa C przystąpi o walki o dwa miejsca w ekstraklasie po 14 spotkaniach. Gdzie tu równe szanse? PZHL powinien w grupie B znaleźć zespół do pary. Jeśli Polonia się wycofała ( nie robi się tego w ostatniej chwili), a Legia odrzuciła propozycję centrali, to trzeba było złożyć ją kolejnemu zespołowi w tabeli. Katowiczanie byli chętni uzupełnić stawkę. Pomysł z dokooptowaniem dwóch drużyn z pierwszej ligi od początku wydawał się chybiony. Czas pokazał, że centrala strzeliła sobie swojaka.

Teraz słychać głosy, żeby skrócić drugą fazę z sześciu do czterech rund. Systemu nie powinno się zmieniać w trakcie rozgrywek. Może zespoły są źle przygotowane i stąd takie larum. Żeby tylko było łatwiej. Niewiele za to jest sensownych poczynań w kierunku podnoszenia poziomu. Zawodnicy i działacze okazują się minimalistami, a potem biadolą, że ich dyscyplina jest niszowa, że nie ma sponsorów, a przez takie ruchy reprezentacja z roku na rok obniża loty. Im więcej spotkań, tym więcej okazji do podnoszenia umiejętności, a tym samym poziomu lig. Jeśli centrala ugnie się pod naciskiem klubów, to będzie kolejny samobójczy strzał, który nie będzie służyć rozwojowi naszego hokeja.

Wysłuchał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama