13.06.2017 | Czytano: 6211

Biernawski i Huzior znokautowali rywali w Biegu Rzeźnika!

- Mam dobrą wiadomość. Przy starcie nie powinno lać – powiedział Mirosław Biernacki, organizator XIV Biegi Rzeźnika, na odprawie dla zawodników.

Takim ludziom nie straszne są żadne warunki. Najsłynniejsza polska, kultowa impreza dla miłośników górskich biegów ultra ściągnęła w tym roku w Bieszczady blisko 1100 uczestników. Ekstremalna trasa liczyła 80 km. Uczestnicy mieli do pokonania nie tylko 80 km, ale kilka szczytów, musieli się zmagać ze swoimi słabościami i wszechobecnym błotem, które po ulewnych deszczach stało się dodatkową atrakcją biegu.

Zgodnie z tradycją Bieg Rzeźnika ruszył nad ranem, o godzinie 3, z Komańczy. Limit czasu, czyli poniżej 16 godzin, pokonały 392 drużyny, a tylko jedna, zwycięska para, nowotarżanie - Piotr Biernawski i Piotr Huzior, prowadząc praktycznie od startu do mety pokonała Rzeźnika w czasie poniżej dziewięciu godzin - 8:57:30. Brawo! Mam przyjemność triumfatorów często spotykać na Turbaczu, gdzie wykuwali swoją formę. Zresztą nie tylko tam, bo również w Pieninach i Tatrach sposobili się do tego ekstremalnie trudnego biegu, w którym stratował Robert Korzeniowski, który cztery razy zdobywał złoto w chodzie. Jego partnerem, bo zawody rozgrywane są w parach, by Roman Magdziarczyk, również byłym chodziarzem. Oni prawie trzy godziny po nowotarżanach dobiegli do mety!

- W ubiegłym roku zajęliśmy trzecie miejsce, teraz chcieliśmy ten wynik poprawić. Udało się – mówi Piotr Huzior. – Zawsze chce się być lepszym niż w poprzednim starcie. W ubiegłym roku złapały nas skrecze, partner miał też kłopoty żołądkowe. Tym razem takich problemów nie mieliśmy, a ponadto sprzyjały nam warunki. Wieczorem zaczęło lać i lało przez 6 godzin. Czym trudniej, tym dla nas lepiej. W takich warunkach czujemy się jak ryba w wodzie. Doskonale dobraliśmy buty. To był klucz do sukcesu. Nie mieliśmy przygód na trasie, oprócz tego, że raz pomyliliśmy trasę, ale szybko wróciliśmy na właściwy szlak. Zresztą kilka innych par w tym samym miejscu zgubiło szlak. Nasz plan zakładał, by żwawo rozpocząć bieg i sprawdzić rywali. Jeśli dotrzymają nam kroku, to mieliśmy zwolnić, jeśli nie, to biec swoim tempem. Okazało się, że rywale spuchli. Na każdym pomiarze czasu nasza przewaga rosła. Trasa była trudniejsza niż w ubiegłym roku. Dwa strome podbiegi takie jak na Turbacz. To spore wyzwanie, gdy ma się w nogach już 70 km.

Zwycięzcy za swój wyczyn dostali statuetki i buty do biegania. Przydadzą się, bo przed nimi kolejne wyzwania.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama