28.07.2017 | Czytano: 14356

Czy wychowanek jest droższy od obcokrajowca?

Dużo się działo latem w hokejowym światku. „Szarotki” po raz kolejny znalazły się w przebudowie. Odzyskaliśmy jednego wychowanka, straciliśmy dwóch, a więc bilans znowu jest na minus. Czy wychowanek jest droższy od obcokrajowca?

Ile kosztuje utrzymanie obcokrajowca? Z kolei kadra zyskała nowego selekcjonera, zmieniono też system rozgrywek, proponuje się ligę „open”.

- Zmieniamy opcję z rosyjskiej szkoły na kanadyjską, przynajmniej w wydaniu reprezentacyjnym. To dobry kierunek? – pytam Andrzeja Słowakiewicza, byłego reprezentanta kraju, olimpijczyka i trenera.

- Nie da się ukryć, że Nolan to fachowiec z najwyższej półki. Potrzebna była świeża krew. Dał sobie radę na Łotwie, ale tam miał ułatwione zadanie, gdyż świetnie jest tam rozwinięty skauting, zawodnicy grają w Szwecji, Finlandii i KHL. U nas będzie miał trudniejsze zadanie. Życzę, by mu się udało. W końcu reprezentacja to wizytówka dyscypliny. Mam jednak obawy czy wytrzyma zderzenie z polską rzeczywistością. Niejeden już selekcjoner rozbił się o ten mur. Mamy w klubach polskich, czeskich i słowackich trenerów i nie wiadomo czy będą chcieli współpracować z selekcjonerem. Dawniej różnie z tym bywało, bo kluby mają swój interes. Dużo krzyczą, ale jak przyjdzie do współdziałania, to każdy ciągnie wózek w swoją stronę. Jeśli decydujemy się na kanadyjskie wzorce, to powinny one objąć również kadry U-18 i U - 20. Do tego nie mamy w klubach bazy, jest typowe chałupnictwo. Przychodzi człowiek z innej planety i będzie musiał się z tym zderzyć. Musi mieć wsparcie. Takie jakie za moich czasów otrzymał Anatolij Jegorow. Jeździł po klubach, które musiały pracować według jednego systemu. Podporządkował sobie trenerów i działaczy. Wyniki szybko przyszły.

- Zmieniono system rozgrywek. Zniesiony został podział na grupy „silniejszą” i „słabszą”. Wrzucono wszystkich do jednego kotła. To dobry pomysł?

- Słabsi zawsze będą go popierać. Uważam, że liga powinna być podzielona. Obecnie za dużo będzie spotkań, w których wynik będzie z góry do przewidzenia. Mocniejsze zespoły będą grały na jednej nóżce, a to nie sprzyja podnoszeniu poziomu. To odbije się na drużynie narodowej. Formę fizyczną i psychiczną wykuwa się w meczach, które są na styku, w których losy ważą się do ostatniej sekundy. Takie spotkania są podczas mistrzostw świata, a u nas takich będzie kilka w sezonie. Można rzec jak na lekarstwo. Mocni na tym stracą. Nie ukrywajmy, medale już dzisiaj są rozdane. Byłoby ogromną sensacją, gdyby któryś z zespołów - Tychy, Cracovia Katowice - nie znalazł się na podium. Pozostałe drużyny będą przystawką do głównego dania. Podział byłby z korzyścią dla trzech pozostałych drużyn, które znalazłby się w szóstce. Podział korzystny byłby dla zespołów w dolnej grupy, bo mecze byłyby wyrównane i gra toczyłaby się o play off i utrzymanie. Nolan nie będzie zachwycony tym systemem. Zapewne kibice również.

- Pojawił się pomysł powołania do życia ligi „open”.

- Działacze, którzy to zaproponowali widocznie żyją w innym świecie. Nie wiedzą co oznacza słowo „open”. Nie stać nas na otwartą ligę. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Budżet klubu musiałby wynosić znacznie więcej 6-7 mln złotych. Ile naszych klubów na to stać? W takiej lidze trzeba zatrudnić obcokrajowców z wyższej półki niż obecnie. Koszt zatrudnienia takiego gracza to ok. 350 tysięcy złotych, a potrzeby są znacznie większe. Dzisiaj zatrudniamy sześciu, a nawet więcej stranieri, wtedy trzeba byłoby zatrudnić dziesięciu. Oczywiście, że znajdą się gracze za mniejsze pieniądze, ale zagrają w myśl zasady „byle do wiosny”. Tak jak jest teraz. Wyjadą, a klub zostanie z problemami i długami. Obcokrajowcowi trzeba zapłacić, bo o swoje może upomnieć się w IIHF. Tymczasem Polacy na swoje pensje muszą czekać. Czekaj tatko lata, „w lecie ci wyrównany jak przedłużysz kontrakt z nami. Jak nie, to zapomnij o wypłacie”. Można zrobić to w inny sposób. Mianowicie powołać profesjonalną Centralną Ligę Juniorów. Koszt takiego przedsięwzięcia dla klubu to ponad pół miliona złotych. Często używa się słów „inwestujemy w młodzież”, ale tylko Toruń podał, że inwestuje 600 tys. złotych. Żaden inny klub nie przedstawił rachunku kosztów. Po trzech latach profesjonalnej pracy z juniorami nie trzeba byłoby zagranicznych transferów, a na pewno nie w takiej skali. Nikt o tym nie pomyślał rzucając hasło ligi „open”. Obecnie słychać tylko płacz, że nie ma kim grać. Mecze byłyby ciekawe. Wprowadzić draft. Niekoniecznie junior Podhala musiałby grać w macierzystym klubie. Wszystko powinno być regulowane potrzebami danej drużyny. Ilu zawodników polskiego pochodzenia gra w światowych ligach, ale co z tego skoro u nas skauting nie istnieje. Nie mamy też hal spełniających standardy IIHF. Nie mamy sędziego wideo i wystarczającej ilości kamer. Dzisiaj mecz obsługuje jedna kamerka z góry i jeszcze nie wiadomo co zarejestrowała. Na werdykty długo się czeka i tylko denerwuje kibiców.

- Bilans naszych wychowanków, którzy mieli wracać do klubu znowu wyszedł na minus. Twierdzi się, że są drożsi niż obcokrajowcy. To prawda? Ty od lat zajmujesz się transferami, więc uchyl rąbka tajemnicy.

- Zawodnicy kręcili się latem wokół klubu, byli zainteresowani, tylko trzeba było z nimi rozmawiać. Spółka nie myślała wtedy o tworzeniu drużyny, a o wyborach, żeby ułożyć je pod siebie. Utrzymanie obcokrajowca nie jest tanie. Koszt wykupienia karty transferowej to 900 euro, wynajem mieszkania 1500 zł na miesiąc ( kontrakt podpisuje się na 8 miesięcy), przelot średnio, bo nie wiadomo skąd przybywa - 2 tys. zł, sprzęt ( łyżwy, sprzęt ochronny) – 5 tys. zł. 20 kijów, to standard na sezon, każdy po 900 zł. Obcokrajowiec musi mieć najlepsze kije, by nie poskarżył się mediom. Polak czy młody zawodnik dostaje „klejonego” albo z niżej półki, a jak marudzi, to pada odpowiedź, by ojciec mu kupił. Do tego dochodzą obiady za ok. 3 tys. zł w okresie kontraktowym. No i wynagrodzenie w wysokości 2,5 do 3,5 tys. euro. To kwota rzędu 130 – 167 tys. złotych netto na gracza! Dodajmy, iż w zespole dopuszcza się do gry sześciu stranieri. Trener Fryczer ujawnił też tzw. ciche umowy z obcokrajowcami, o których drużyna nie wie. Byli swego czasu zawodnicy w Podhalu, którzy otrzymywali premie za wygrane mecze, strzelone bramki. Naszych graczy traktuje się jak odpady. Każdy może sobie policzyć co bardziej się opłaca, czy zatrudnienie średniej klasy obcokrajowca czy też reprezentanta Polski. Wartość medialna nowotarskiego hokeja, sprawdziłem w Warszawie, z połową reprezentacji kraju złożoną z naszych wychowanków, wynosi ponad 3,5 mln zł. To dzięki telewizji i Stanisławowi Snopkowi, który promuje hokej. Niektóre kluby tego nie rozumieją i mają pretensje, jeśli muszą grać o wczesnych porach. Nie potrafią się sprzedać. NHL gra w samo południe dla potrzeb reklamy i nikt nie płacze.

- Spółka nie potrafi się sprzedać?

- Właścicielem spółki jest MMKS, czyli jest to spółka w spółce. Musi ruszyć w Polskę, by żyć. „Szarotki” mają dużo zwolenników w całym kraju, ale włodarze nie potrafią tego wykorzystać. Uważam, że powinno się wystawić spółkę na sprzedaż. Chyba są obawy, że jak przyjdzie sponsor, to wprowadzi swoich ludzi do spółki. Marketing jest źle rozwinięty. Powiedziałbym, że zszedł do podziemia. Trzeba być otwartym, nie uciekać od problemów tylko je rozwiązywać. Znaleźć sponsora, który chciałby sponsorować przekaz telewizyjny, jak to było za Wojasa, albo konkretnych swoich, podkreślam swoich, zawodników. Gdyby wróciła jedenastka naszych reprezentantów, na pewno łatwiejsze byłyby rozmowy w mieście. To przecież ogromna promocja miasta, regionu, bo Podhale powinno być wizytówką nie tylko miasta, ale regionu, tak jak w Szwajcarii. Radni nie mieliby oporów z dotacją znacznie wyższą niż obecnie. Do swoich dokupić zawodników pokroju Agiejkina i Koivunoro, i rządzimy w lidze przez kilka dobrych lat.

- Kibic ma za złe, że wychowankowie nie chcą grać dla swojego miasta.

- Nie miejmy im za złe. Nie tylko hokeiści, ale każdy z nas wyjeżdża z Nowego Targu za lepiej płatną pracą. Już za moich czasów odchodzili zawodnicy. Nie było klubu w Polsce, by nie było w nim wychowanka nowotarskiego hokeja. Na bazie hokeistów Podhala powstały drużyny w Sosnowcu, Oświęcimiu i Sanoku. Wtedy jednak były trzy drużyny juniorów, które mogły z powadzeniem występować w ekstraklasie czy I lidze. Była praca z młodzieżą, której teraz nie ma.

- Marek Ziętara znowu znalazł się na placu budowy.

- Współczuje mu, bo wszystko musi od nowa zaczynać. Wpajać swój system gry, a przecież miał już drużynę z wypracowanym stylem i potrafiącą dyktować warunki na tafli. Musieliby przyjść bardzo dobrzy obcokrajowcy, by w tej drużynie zaistnieć. Układ był klarowny, a teraz się zmienił. Pierwsza runda będzie trudna. Zespół musi się zgrać, trzeba dobrze poukładać klocki, dobrać charakterami graczy. Zanim złapią koncepcję gry Marka upłynie trochę wody w Dunajcu. Dla mnie wielką niewiadomą jest bramkarz. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to najważniejsza postać w drużynie. Przepis 50 na 50 jest chory, ale on świadczy także o słabości klubów. Najlepiej byłoby, by bramki strzegł tylko Polak. To jedyna szansa, by podniósł się poziom polskich bramkarzy. Systemu 50 na 50 żaden obcy bramkarz z górnej półki nie zaakceptuje. Przyjedzie taki, żeby się odkurzyć. I tego się boję.

- Obiecałeś, że będziesz sprawdzał co się dzieje z twoimi juniorami.

- Śledzę, że tak powiem, ich dzieje. Gdy był jeszcze Jacek Szopiński to treningi miały ręce i nogi. Teraz drużyna się rozsypała. Nie trenuje, a próbuje się wystawić ją do rozgrywek pierwszej ligi. Czy warto skoro wyjazdy będą dalekie do Gdańska, Torunia, Poznania. Nie wiem czy koszt zamknie się w kwocie 150 tys. zł. Nie ma żadnego programu szkoleniowego. Odfajkowywanie. Za wyniki z poprzedniego sezonu dostaliśmy dotację z Krakowa. Juniorzy w sezonie zasadniczym zajęli drugie miejsce za mistrzem kraju Zagłębiem, a przecież niektórzy po dwóch latach wznowili treningi. W finałach wystąpiły już inne drużyny. Nie zrobiono nic w kierunku powołanie SMS na Borze. Rozmowy były zaawansowane, dyrekcja bardzo zaangażowana. Były rozmowy, by utworzyć SMS razem z unihokejem. To byłyby dodatkowe pieniądze. Wiadomo jak odbyły się wybory. Dziwie się panom, którzy z łapanki weszli do zarządu. Nie wiem czy zdają sobie sprawę jak odpowiedzialne zadanie przed nimi.

- Podobno już najmłodsi rozjeżdżają się po innych klubach?

- Jest spore zainteresowanie chłopakami z Nowego Targu. Dwóch wybiera się do Torunia, dwóch do Tychów, dwóch było w Szwajcarii, dwóch odchodzi do Spisskiej Novej Vsi, inni przebywali na obozie u Gaborika. To gracze w grupy żak młodszy i młodzik. To jest inwestycja rodziców. Jeżdżą, pokazują się, bardziej się promują niż pierwsza drużyna. Podnoszą poziom, wracają i… go obniżają. Nie ma ligi, nie ma systemu. Zamknęliśmy się. Klub musi coś proponować chłopakom, nie tylko opierać się na rodzicach. Toteż rodzice biorą sprawy w swoje ręce. Miałem nagraną firmę skarbu państwa, która chciała zaopatrzyć w sprzęt młodzież za 100 tys. zł. Po wyborach mieliśmy wrócić do tematu, ale wszyscy bali się mnie jak ognia. Może pierwsza drużyna miałaby sponsora tytularnego? Jak to tak ma wegetować z roku na rok, to szkoda pracować. Przespaliśmy ostatnie dwa lata, w których mogliśmy mieć wszystkich naszych kadrowiczów. Nie sztuka oddać ten majdan, gdy zostanie spalona ziemia. 50 tys. zł na młodzież? Obym się mylił, ale trzeba będzie 37 tys., jak w zeszłym roku, zapłacić za lód. Nie wiadomo gdzie jest 300 tys. które obiecywał Chwałka na ośrodki. Cisza w eterze. Zabetonowano się jak reaktor w Czarnobylu. Mam duże obawy o młodzież. Nie było chętnych, by pojechać do Koszyc w sprawie gry młodzieży na Słowacji. W ubr. z Maćkiem Klimowskim i Rafałem Sroką udało nam się załatwić grę z najlepszymi drużynami słowackimi. Co z Ligą Wyszehradzką? Pojechały dwa kluby na spotkanie, by… wypić kawę. Węgrzy zaakceptowali wpisowe 10 tys. euro i grę o pulę 15 tys. euro. My zrobiliśmy partyzantkę. Nie stać nas było na 10, by wygrać 15. My chcemy, by wzięli nas Słowacy i oni nam płacili, że raczymy z nimi grać. Nie tędy droga.

Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama