- Raczej nie. W aktualnych warunkach będzie ciężko. Wszystko zależy od rozwoju sytuacji, od przygotowania zimowego, które w tym przypadku jest kluczowe i od wzmocnień. Od razu uprzedzę drugie pytanie: co zrobić, żeby się utrzymać? Na Podhalu nie ma tradycji futbolowych. Nie da się w pół roku zrobić drużynę, która będzie rozdawać karty. Jeśli weźmiemy aspekt sportowy, to trzeba solidnie przepracować zimę, z tym co się ma do dyspozycji. Chyba, że są środki i zakupić cały zespół. To krótkowzroczna polityka, która szybko może się odbić czkawką. Taki zespół na teraz, a potem zostanie spalona ziemia. Tak jak drzewiej bywało w innych klubach. Ostatnio w Porońcu.
- Poroniec i NKP nie mają potencjału?
- Poroniec go miał. Grali w tym zespole zawodnicy z przeszłością ekstraklasową, gracze z klas wyższych, a mimo wszystko brakowało koła napędowego. Nie udało się rozdawać karty, a przecież takie były pragnienia. Apetyt rósł w miarę jedzenia, a po wicemistrzostwie w poprzednim sezonie już paliło się światełko, które miało zespół przekierować do drugiej ligi. Dla mnie Poroniec to niespodzianka in minus.
- Nazwiska nie grają.
- Oczywiście. Ta teoria wzięła w łeb w Poroninie. Szefowie klubu byli przekonani, że dobre nazwiska gwarantują sukces w trzeciej lidze. Zawodnicy z przeszłością ekstraklasową lub gracze grający wyżej o klasę a nawet trzy. Zawodnicy mieli grać nie za darmo, a na pewno nie przyjechali na wczasy. Może dobrze, że sponsor obciął gaże, bo ładowanie forsy w taki interes mijało się z celem.
- Rodzina Pawlikowskich Bulcyków, główny sponsor klubu, zapowiada zakręcenie kurka. Podjęła decyzję o wycofaniu się z finansowania klubu na taką skalę jak dotychczas. To koniec marzeń o drugiej lidze?
- Uznali, że po co się szarpać. Lepiej przeznaczyć pieniądze na szkolenie dzieci i młodzieży. Poronin słynął z dobrej pracy z młodzieżą. Czy koniec marzeń? To czas pokaże, ale będzie szalenie trudno. Nie można powiedzieć, że jest to niewykonalne, bo w sporcie niczego nie da się przewidzieć.
- Jak i czym ma Poroniec dokończyć rozgrywki?
- To na pewno spory dylemat przed szefostwem klubu. Swoi gracze odeszli, unieśli się ambicją, a że górale to honorny naród, więc trudno mówić – co podkreśla sponsor – o rodzinnej atmosferze w klubie. Zespół, klub muszą tworzyć ludzie swoi, by zintegrować środowisko. Dla ludzi z zewnątrz priorytetem jest złotówka. Kto, ile i za co da. Swoi poszli szukać innych klubów w okolicy. Obrazili się. Górale są honorowi i jeśli coś takiego się dzieje, to wolą podziękować. Nie mieszać się.
- Beniaminek z Nowego Targu wyżej w tabeli niż Poroniec. To zaskoczenie?
- Bardzo duże zaskoczenie. Przed sezonem nie liczyłem na tak wysokie miejsce. Miał kilka dobrych spotkań. Były też mecze, które obnażyły słabe strony zespołu. Np. z Ostrowcem Świętokrzyskim, gdzie młodsi rywale zabiegali nas, wykazywali większą ochotę do gry, piłkarsko byli lepsi. Brakuje Podhalu zmienników, dwóch, trzech zawodników, którzy weszliby z ławki, nie po to, żeby zmienić kontuzjowanego czy też zmęczonego gracza. Tylko, żeby coś wnieść do zespołu, do jego gry.
- Trener Marek Żołądź sporo rotował składem. Miał do dyspozycji 27 piłkarzy i niemal w każdym meczu na murawę wybiegała inna jedenastka.
- Zgadza się. Nie ilość, ale jakość decyduje o potencjale drużyny. Ci, których trener ma na ławce muszą być lepsi od tych co biegają w danym momencie po boisku. Ilość to za mało, żeby się liczyć w stawce czołowych zespołów.
- Sugerujesz, że to co głowa wymyśli, to nogi nie potrafią wcielić w życie?
- U nas nie ma tradycji futbolowych. Nie ma więc zawodników, którzy potrafiliby wcielić w życie każdy pomysł trenera. Niestety taki jest poziom na Podhalu. Umiejętności, dostosowanie taktyki i ich realizacja nie bierze się z księżyca. To żmudny cykl. Podhale co roku pięło się w górę, nie da się co roku przeskoczyć 3-4 klas i rozdawać karty. Poroniec miał takich ludzi, bo ich zakupił. W Podhalu takich nie było. Poroniec ma tyle goli zdobytych co straconych. Minimalne były zgrzyty i stąd porażki. Podhale dużo strzelało, ale też dużo traciło. Defensywa, w rozumieniu całego zespołu, była słabym punktem. Chodzi mi o współpracę między liniami, o wymienność funkcji, wyjścia na pozycję i lepsze rozumienie w grze. Z wyrównanymi zespołami ten brak komunikacji był aż nadto widoczny. Ze słabszymi, jak zagonili przeciwnika, to rozgrywali dobre mecze. Z zespołami doświadczonymi nie wiedzieli jak się zachować w takich sytuacjach.
- Książęta jesieni?
- Nowak w Poroninie, pracuś. Bez niego zespół grał jak bez głowy i nogi. Żurawski też się starał. Kibice narzekali, że chodził po boisku, ale snajperskie funkcje wypełniał. W Podhale solidnym graczem był Fałowski. Z kolei playmekerem Świerzbiński. Przydałby się drugi taki gracz jak „Seba”. Jeden grałby cofniętego, drugi wysuniętego pomocnika.
- Kibice twierdzą, że w Podhalu najsłabszym ogniwem są bramkarze. Podzielasz ten pogląd?
- Nie są to najmocniejsze punkty – odpowiem dyplomatycznie. Najmocniejszy w NKP jest atak, który ze słabszymi rywalami nieźle sobie radził, gorzej było z drużynami ze szpicy tabeli. Ofensywne NKP mocne. Nie przegrało z frajerami, ale z mocnymi, doświadczonymi i z tradycjami zespołami.
- Co sądzisz o reformie trzeciej ligi?
- Dobry krok. Powrót do mocniejszych drużyn, do wyższego poziomu, a co za tym idzie lepszymi meczami. Jeśli w klubach są pieniądze, to niech będzie mniej drużyn w tej klasie rozgrywkowej, ale za to dobre, gwarantujące wysoki poziom.
Stefan Leśniowski